Czytelnia Dom wróć

Myśl bez miłości prowadzi donikąd


12 stycznia, 2017

Osoba jest darem, bo jest miłością. Darem więc jest i prawda. Szu­kać tego daru, przygotowywać się na jego przyjście, umieć czekać na niego znaczy właśnie myśleć.

Jeśli myśl odróżnia człowieka od zwierząt oraz od komputera, to pytanie o nią musi należeć do pytań fundamentalnych, w których prze­mawia troska człowieka o jego „być albo nie być”. Pytań fundamental­nych nie zadaje sobie ten, komu człowiek zobojętniał.

Myśl, która wynosi człowieka ponad świat rzeczy, nie utożsamia się z reakcjami, z jakimi mamy do czynienia u zwierząt i jakie zresztą spoty­kamy także w samym człowieku. Nie utożsamia się ona z kalkulacjami, dokonywanymi przez komputer. Pytanie zatem o myśl ludzką ograni­czone do pytania o możliwości łączenia mierzalnych wielkości będzie zawsze odbieganiem od tematu. Równocześnie zacieśni pojmowanie wolności człowieka. Z jednej strony każe człowiekowi postrzegać ową wolność jako zrozumienie konieczności, z drugiej – nakazuje, by utoż­sa­miał ją z buntem przeciwko wszystkiemu, co nie wybucha z jego spon­ta­niczności. Tak skurczony umysł charakteryzuje niewolników – poddają się oni rezygnacji, a równocześnie się buntują. Zarówno rezy­gnacja, jak i bunt są tylko reakcyjnymi, dialektycznie skalkulowanymi sposobami istnienia niewolników. Nie wyrażają prawdy, do której czło­wiek przy­należy i od której otrzymuje tożsamość. Niewolnik, czyli czło­wiek re­a­gu­jący jedynie na niewygody sytuacji, uważa, że swoją wolność może speł­niać w jednoczeniu sił nie z prawdą, w której odsłania się jego prze­zna­czenie, lecz z własną zdolnością do obrony i do ataku. Wskutek tego musi on sprowadzić swoje myślenie do obliczania szans przetrwa­nia, w miarę możliwości jak najbardziej wygodnego dla siebie. Szukając tego, co wygodne, przestaje szukać tego, co godne. Dokonuje gwałtu na sobie samym (poddaje się rezygnacji) oraz na innych (buntuje się).

Człowiek wolny nikogo nie gwałci, ponieważ nie poddaje się ni­ko­mu ani niczemu, nikogo ani niczego nie atakuje. Wie, co winien jest innym bytom i czego powinien – a zatem: czego może – domagać się od nich. Jego myśl sięga tak daleko, że uwalnia go nawet od najniewygod­niej­szych sytuacji, uwalnia od konieczności reagowania na nie. Idąc pod górę, z której szczytu patrzy nań przemieniająca prawda, człowiek na wszystko, co dzieje się wokół niego, spogląda z wysoka, a jego „spojrze­nie” przemienia świat.

Myśl dzieje się „tu”, ale przebywa „tam”

Myśl wolna i wolność myśli (nie mylić z wolnością myślenia!) są udziałem tych, którzy potrafią „stamtąd” (ze szczytu) spojrzeć na „tu” (na świat, w jakim istnieją); do wolności się dochodzi, po wolność trzeba się wspinać. Myśl, która mierzy w dalekie „tam”, uniezależnia człowieka od „tu”; czyni go panem siebie. Taka myśl stanowi istotę ludzkiej pracy.

Myśl mierząca w dalekie „tam” wydarza się w człowieku „tu”, w jego ciągłej metanoi[1]. Człowiek myśli w tej mierze, w jakiej „tu”, gdzie istnieje, pozwala przemieniać się dalekiemu „tam”. Jego myśl ma zawsze charakter intencjonalny; intencjonalność ta jednak staje się fikcyj­na, kiedy ulega zatrzymaniu. Zamknięta w obrębie przedmiotów, które za­leżą od niej samej, przestaje być wychodzeniem ponad okoliczności ży­cia. Tym samym przestaje współistnieć z pragnieniem, jakim jest czło­wiek, z pragnieniem ponadczasowego, przyzywającego „tam”. Myśl oderwana od pragnienia odwodzi człowieka od niego samego; kieruje go ku rzeczom i z nimi utożsamia.

Za prawdą trzeba iść

Nie jest łatwo myśleć w jedności z pragnieniem, jakim jest czło­wiek, nie jest bowiem łatwo opuszczać każde widzialne „tu” w imię nie­wi­dzialnego „tam”. Ale tylko ten, kto zdobywa się na ów trud, panuje nad sobą oraz nad światem, w którym musi żyć. Nie wtłacza swojego pra­gnienia ani wezwania, jakie dochodzi go „stamtąd”, w relacje skon­stru­owane z przedmiotowości własnej oraz z przedmiotowości otaczają­cych go rzeczy. Nie poddaje się logice typowej dla relacji przedmiot-przed­miot czy relacji podmiot-przedmiot. Taka bowiem logika przekreśla nie tylko podmiotowość człowieka, ale także i jej „ślady” w innych by­tach. Kiedy człowiek buduje swoje bycie podmiotem traktując innych tak, jakby oni byli tylko jego przedmiotami, sam staje się ich przedmio­tem. Myślenie sprowadzone do liczenia posiadanych przedmiotów jest tylko wypadkową ich liczebności.

Myśl, w której dokonuje się trudna wolność czło­wieka, rodzi się w jego jednoczeniu się z innymi by­tami jako podmiotami. Chodzi tu nie tylko o stosunki z innymi osobami, ale także z bytami nieosobowymi. Święty Franciszek poznawał drzewa, kwiaty, wodę, ogień głębiej aniżeli nowożytni naukowcy. Widział w nich bowiem coś więcej niż tylko przedmioty nadające się do obróbki. Ów święty szedł do prawdy poprzez wszystkie „tu”, ponieważ w każdym z nich dostrzegał „tam”. Dla niego każdy byt był przede wszystkim pod­miotem, a dopiero potem, ewentual­nie, przedmiotem.

Prawda wydarza się w myśli łączącej podmioty. Inaczej mówiąc, poznawczo myśli tylko osoba. Jednostka kalkuluje. Myśleć można tylko we dwóch, we wspólnocie osób. Kalkulacje powodują osamotnienie lu­dzi. Człowiek, który zawierza się myśli przywiązanej do nadchodzącej prawdy, nie oblicza konsekwencji swojego wędrowania ku niej. Oddaje się jej całkowicie.

Prawda nie utożsamia się z ładnym przedmiotem, chociaż w każ­dym z nich słychać jej głos. Przedmioty można posiąść. Kupując dzieło sztuki, bogacz nie kupuje prawdy, na którą ono wskazuje i która się w nim uobecnia. On nawet może jej nigdy nie dostrzec. Prawda bowiem nie jest dla naszych posiadających rąk. Ona wyprzedza człowieka. Trzeba mu za nią iść i równocześnie trzeba mu na nią czekać. Człowiek musi się zawierzać swojemu pragnieniu prawdy – w nadziei, że nie jest ono da­remne.

Prawdę poznaje, kto za nią idzie. Poznaje ją więc ten, kto do niej się nawraca, pozwalając jej przemieniać swoje jestestwo. Prawda schodzi do człowieka z wysokości „tam” i zawierza mu siebie „tu”. Myśl więc po­znająca dokonuje się w człowieku tam, gdzie jego droga prowadząca wzwyż przecina się z drogą Prawdy wiodącą w dół. Tak spotykają się tylko osoby. Dlatego na pytanie: czymże jest prawda? św. Augustyn odpo­­wiedział: prawda jest obecnością Osoby dla osoby.

Osoba jest darem, bo jest miłością. Darem więc jest i prawda. Szu­kać tego daru, przygotowywać się na jego przyjście, umieć czekać na niego znaczy właśnie myśleć. Myśl, pytając o dar, dojrzewa. Staje się coraz bardziej myślą, czyli pytaniem, szukaniem i czekaniem. W końcu przemienia się w modlitewną prośbę. „Gdybyś znała dar Boży (…), pro­siłabyś” (J 4,10). Myślenie jest szkołą padania na kolana – tak pije się wodę ze źródła. Pijąc ją, człowiek zaczyna o niej śpiewać. Myśl czło­wieka przemienia się w modlitwę i w pieśń. W nich odsłania się cud daru prawdy, cud, w którym człowiek łączy się z Wolnością Miłości i staje się osobowym podmiotem.

Spojrzenie – theos

Pitagoras przyrównał życie ludzkie do olimpijskich zawodów na stadionie. Jedni przychodzą tu, żeby zdobyć nagrodę i sławę, inni – żeby coś kupić i z zyskiem sprzedać, a jeszcze inni – żeby oglądać to, co się tam dzieje. Ci ostatni chcą poznać człowieka i świat, w którym przypadło im żyć. Starają się dostrzec coś więcej niż tylko to, co widzą. Szukają niewidzialnego sensu rzeczy widzialnych. Tych właśnie ludzi Pitagoras, a za nim inni Grecy, nazwał przyjaciółmi mądrości – filosofoi. Ich przy­jaźń dla mądrości wydarza się w szczególnym sposobie oglądania wszystkiego, co widzialnie istnieje.

Od greckiego czasownika theáomai (oglądam) wywodzą się między innym takie słowa jak teatr, theoria (oglądanie) czy greckie theós (spoj­rzenie). Tym ostatnim słowem Grecy nazwali doświadczenie Bożej obecności w bolejącym sumieniu (Erynie) oraz w pięknie (Afrodyta) rozgwieżdżonego nieba odbijającego się w wodach tego świata. Tak więc w „teorii”, czyli w kontemplacyjnym oglądaniu tego, co dzieje się wi­dzialnie na scenie „teatru” świata, człowiek poznaje swój niewidzialny los. Pojmuje go w „teorii”, czyli w oglądaniu siebie jako kogoś ogarniętego od zewnątrz i od wewnątrz przez Spojrzenie, theós, wzywające go do stawania się theîos, czyli kimś „na obraz i podobieństwo” samego theós – kimś boskim. Stając się nieustannie innym, niż był dotąd, czło­wiek od­powiada na pytanie o prawdę swojego bycia, o swoją godność, o swoje imię; pokazuje dom, z którego pochodzi i do którego powraca.

Spojrzenie, theós, patrzy na człowieka poprzez piękno form, dźwię­ków, kolorów, poetyckich intuicji oraz poprzez wstyd i wyrzuty sumie­nia. Dzięki temu Spojrzeniu człowiek wie, że upadł i że musi się pod­nieść, aby iść dalej. Doświadczenie metafizycznego piękna bytu oraz doświadczenie oddalenia się od niego składają się na doświadczenie mo­ralne człowieka. Wypełnia je królewskie milczenie prawdy, w którym człowiek sam siebie boli; pyta i prosi o prawdę; szuka jej i na nią czeka. Spojrzenie, theós, chroni go przed wchodzeniem na drogi, które nie wio­dąc wzwyż, nie przecinają się z drogą, jaką schodzi prawda będąca obecno­ścią Osoby dla osoby.

Spojrzenie, theós, nie rozumuje. Ono jedynie tak patrzy na czło­wieka, że ten czuje się widziany nawet wtedy, kiedy nikt go nie widzi. Ono widzi go „tu”, ale patrzy na niego z wysokości „tam”. Dlatego tak kate­gorycznie zobowiązuje człowieka do myślenia o sobie w perspekty­wie Przyszłości. Zobowiązuje go do pracy. Każda praca, jeśli nie jest wykonywana w metanoi, pustoszy człowieka – przekreśla jego wolność. Pustoszą go zatem i przekreślają jego wolność filozofie two­rzone przez umysły zatrzymane, nie umiejące nawracać się do prawdy, która ciągle nadchodzi, a objawia się w spojrzeniu obejmującym i prze­nikającym człowieka.

Kontemplować znaczy stawać się innym

Myśl kontemplacyjna (theoria) widzi to, co już jest widziane przez theós i co przez theos zostało zapalone do istnienia. Dla niej wszystko płonie tym Spojrzeniem, jak płonął Nim krzak na górze Horeb. Dlatego myśl kontemplacyjna do każdego bytu zbliża się „boso”, z wiel­kim usza­nowaniem. O każdym myśli jako o kimś, kto najpierw jest theîos, a do­piero potem kimś tak lub inaczej poruszającym się na stadio­nie tego świata. Przyjmując drugiego, najpierw daje świadectwo praw­dzie, która w tamtym nadchodzi z wysoka, a dopiero potem pyta o drogę, jaką ów drugi dotychczas przebył, i o to, czego na niej dokonał.

Myśl nie wy-darza się tam, gdzie nie ma świadków. Ona rodzi się tylko w ludziach zawierzonych Inności Spojrzenia. Świadek nie kalku­luje ani zysków, ani strat, bo wie, że tego, co Spojrzenie daje, nie chwyta się w ręce, jak chwyta się w nie przedmioty. Prawda wy-darza się w przedmiotowości bytów, ale z nią się nie utożsamia. Dla świadków byty nie są puste. Dlatego świadek, zbliżając się do innego bytu, zdejmuje z nóg buty. Świadek nigdy nie będzie szarlatanem usiłującym z wszyst­kiego zrobić doraźne „złoto” – to, czego właśnie potrzebuje.

Byty zapalone do istnienia przez Spojrzenie zwracają się do czło­wieka jako określone prawdy i określone dobra. Swoją przygodnością mówią o Umyśle, który je myśli i dlatego są jakąś prawdą, verum; o Mi­łości, która ich nieustannie chce, skoro istnieją, choć istnieć nie mogą, i dlatego są jakimś dobrem – bonum. W tych transcendentaliach (verum, bonum, pulchrum), jakimi jest każdy byt (ens), odsłania się pole zadane człowiekowi do pracy kształtowanej przez myśl będącą miłością oraz przez miłość będącą myślą. Tylko ten, kto tak pracuje, staje się wolny[2].

Umie myśleć, kto umie prosić

Jeśli prawda wydarza się myśli, która miłuje, to pytanie o prawdę nie może być pytaniem o jakiś przedmiot. Pytając bowiem o prawdę, pytamy o miłość, w której ona się dzieje. Miłość i prawda nie mieszczą się w kategoriach właściwych przedmiotom. Pojęcia nie znają wolności, która jest miłością. Do prawdy zbliża się jedynie myśl „bosa”, to znaczy myśl, która nie posiada niczego, a jedynie pyta i prosi. Tylko myśl nie obciążona posiadaniem, myśl chodząca „po prośbie”, dociera do źródeł znajdujących się poza pojęciami[3].

Pojęcia tworzymy w doświadczeniu przygodności rzeczy widzial­nych. Idąc do źródła, a zwłaszcza stojąc przy nim samym, stajemy się tylko pytaniem i pieśnią, w których już nie ma pojęciowych orzeczni­ków, a jeśli nawet są, to nie po to, żeby coś znaczyć, lecz żeby wskazy­wać na nie dający się wypowiedzieć Początek.

Prosić znaczy walczyć o prawdę

Proszące pytanie i pieśń nadają kształt duchowemu życiu człowieka. Duchowo żyje nie ten, kto posiada erudycję, lecz ten, kto w każdym by­cie tropi Dar. Tropiciele Daru wchodzą w dialog z Bogiem.

Człowiek zaczyna tropić Boga wtedy, kiedy śmierć zagląda mu w oczy. Zagadnięty przez nią, wyzywa Boga, theos, na pojedynek. Chce z Nim walczyć o prawdę swo­jego rozpadającego się bycia i o sprawiedli­wość dla niego. Jak Hiob, jak Jakub chce on walczyć z Bogiem o błogo­sławieństwo, czyli o słowo, które odsłoniłoby prawdę jego bycia, o słowo, które „dobrze (wy)powiedziałoby” (bene-dicat) to bycie. Czło­wiek nie tworzy tak wyzywającego pytania, on się nim staje. On stoi i czeka na spotkanie w wąskim przejściu swojej przy­godności, pomiędzy życiem a śmiercią.

Pytanie: „skąd przychodzą i dokąd idą?”, domagające się odpowie­dzi od Boga samego, odsłania pierwotny kształt osoby ludzkiej i równo­cześnie pomaga jej go odzyskać. Tym pytaniem człowiek przedziera się „na drugą stronę”. Uciśniony przez niekonieczność własnego bycia i zatrwożony nadchodzącą Innością, o której nie umie nic powiedzieć, przestaje budować swoje myślenie na własnych wytworach; in angustiis rerum[4] już nie bawią go umysłowe gry. Przemyśliwa każdy ruch, trwając w zachwycie nad cudem, jakim jest bycie tego, co istnieje, mimo że istnieć nie może. Cud ten przyprawia o zawrót głowy, bo jego darmowość graniczy z absurdem.

W pytaniu, którym człowiek wyzywa Boga do walki o prawdę i o spra­wiedliwość, rośnie zioło leczące duszę i stawiające na nogi to, „co upa­dło, więc zaczęło chorować”. Pytanie to uczy człowieka, jak „zabie­gami leczniczymi pieśń bólu uciszać”[5]. Filozofię obecną w pytaniu, na które tylko Bóg może odpowiedzieć, nazwałbym przewodniczką życia, vitae dux[6]. Piękno bowiem i wstyd, w których filozofia się budzi, prowa­dzą człowieka w dobrym kierunku. Tak mówi nadzieja, a bez niej ani myśleć, ani kochać nie warto; i wręcz niepodobna. Umie więc myśleć tylko ten, kto umie umierać w nadziei na zmartwychpowstanie w Praw­dzie, której szukał i o którą prosił.


[1] Słowo greckie metá-noia mówi o przemianie umysłu. Polski język religijny tłumaczy je słowem „pokuta” bądź „nawrócenie”.

[2] Św. Tomasz z Akwinu powtarzał, że poznaje nie ta lub inna władza umysłowa w człowieku, lecz on sam jako osoba. Kocha także osoba, a nie jej wola. Nie zapominajmy, że słowo „kontemplacja” pochodzi od łacińskiego słowa con-templor, które składa się z rzeczownika templum, świątynia, oraz z przedrostka cum, razem z (kimś lub czymś). Con-templor (strona bierna) znaczy więc „staję się świątynią”. Kontem­plując, człowiek staje się miejscem świętym, jakie odsłania mu się w innym bycie. Świątynią każdego bytu jest jego sakralna tożsamość. Kontemplacja jest myślą i czynem wprowadzającymi człowieka do tej świątyni. Niekontemplacyjna myśl i równie niekontemplacyjny czyn profanują byt, wyciągając go na zewnątrz, przed świątynię, w której przebywa (pro-fanum). In profano myśl przekształca się w kalkula­cję, a byt w przedmiot-narzędzie, z którym można robić wszystko, co się zechce. W tego rodzaju profa­nacji widzę istotę kradzieży zakazanej przez Dekalog: nie kradnij człowiekowi jego samego! Por. S. Grygiel, Profanacja albo kontemplacja i sakrament, w: Kimże jest człowiek?, Wyd. Jedność, Kielce 1995, 111-135.

[3] W perspektywie Daru będącego Początkiem czytam słowa Platona: „Nie ma też żadnej mojej rozprawy omawiającej te zagadnienia i z pewnością nigdy nie będzie. Nie są to bowiem rzeczy dające się ująć w słowa, tak jak wiadomości z zakresu innych nauk, ale z długotrwałego obcowania z przedmiotem, na mocy zżycia się z nim, nagle, jakby pod wpływem przebiegającej iskry, zapala się w duszy światło i płonie już odtąd, samo siebie podsycając”. (Platon, List VII, 341 c d).

[4] Filozofowie posłużyli się łacińskim słowem angustia (wąskie przejście), żeby wyrazić doświad­cze­nie trwogi. Por. niemieckie Angst, francuskie angoisse czy włoskie angoscia.

[5] Platon, Państwo, 604, d.

[6] M. T. Cyceron, Rozmowy tuskulańskie, V, 2, 69.

Stanisław Grygiel

(1934), polski filozof, filolog i wykładowca. Wraz z żoną należeli również do grona przyjaciół Jana Pawła II.