Czytelnia Dom wróć

Nie będziemy zbawieni pojedynczo


15 maja, 2017

Człowiek będzie odpowiadał w czasie sądu tylko za siebie i swoje grzechy, ale nie będzie w jego trakcie sam. Za jego ple­cami, za plecami Boga trwać będzie w modlitwie za nim armia świętych, a po stronie ziemskiej jego bliscy, przyjaciele i zna­jomi ofiarowu­jący za niego swoje modlitwy.

Obraz sądu ostatecznego, przynajmniej ten obecny w świadomości nam współczesnych, jest skrajnie indywidualistyczny. Samotna jednostka, zalęk­niona (lub przeciwnie, jak w Braciach Karamazow Fiodora Dostojewskiego, dumna i nieustępliwie pyszna) staje przed Bogiem i czeka na wyrok. Nie­kiedy, we współczesnej teologii, jest zresztą jeszcze gorzej. Nie ma miejsca nawet na stanie przed Bogiem. Człowiek osądza się sam. Sam wydaje na siebie wyrok, stając w prawdzie o swoim życiu, dostrzegając całe zło, które kiedykolwiek uczynił, jego skutki w kolejnych pokoleniach, i słabość dobra, które kiedykolwiek udało mu się uczynić. Ta samotność, chyba najgenialniej­szy wyraz poetycki, znajduje w wierszu Zbigniewa Herberta U wrót do­liny.

przenieśmy się wzrokiem

do gardła doliny

z którego dobywa się krzyk

po świście eksplozji

po świście ciszy

ten głos bije jak źródło żywej wody

jest to jak nam wyjaśniają

krzyk matek od których odłączają dzieci

gdyż jak się okazuje

będziemy zbawieni pojedynczo.

Trudno o bardziej wstrząsający obraz sądu i spotkania z Bogiem. Indy­widualizm, jednostkowość spotkania z kochającym Bogiem doprowadzony jest tutaj niemal do absurdu. Obrazy kobiety wołającej do ukochanego – w innych wersach tego wiersza – by nigdy jej nie opuszczał, staruszki bronią­cej przed odebraniem „zwłok kanarka” czy drwala kurczowo ściskającego w dłoniach siekierę na długo pozostają w pamięci. Kto wsłuchał się w te słowa, musi się z nimi zmierzyć, doświadczyć ich głębi i rozstać się z nimi, dostrze­gając, że zawarty jest w nich, mimo poetyckiego geniuszu, najgłębszy z możli­wych fałszów.

Zbawienie bowiem dokonuje się we wspólnocie i przez wspólnotę, nigdy „pojedynczo”. Dlatego zarówno kanarek ściskany przez staruszkę, jak i siekiera drwala – pozostaną z nimi po drugiej stronie. Tym bar­dziej będą tam z nami ci, których przypominać nam mają „strzępy listów wstążki włosy ucięte/i fotografie”. „Chrześci­jańskie prze­słanie o zbawieniu najlepiej można streścić w kon­tekście wspól­noty, solidarności i utożsamiania się” – podkre­śla prawosławny teolog i biskup Kallistos Ware. Ta solidarność jest tak mocna, że – jak prze­konuje prof. Mieczysław Gogacz – kto był kochany przynajm­niej przez jedną osobę, będzie zbawiony. Bóg nie może nie zbawić tego, kto ko­chał, a jeśli go zbawi, to na pewno nie pozbawi go tego, kogo kochał… Suge­rowanie, że lekarstwem na potępienie osób przez nas kocha­nych może być zapomnienie, wydaje się niezrozumieniem natury ludzkiej miłości, jej niedo­cenianiem.

Włączeni we wspólnotę

Wspólnotową naturę zbawczego działania Boga doskonale widać już w akcie chrztu, nie tylko zmywającego znamię grzechu pierworodnego, ale również włączającego w Kościół, lud Boży. Chodzi tu nie tylko o to, że nie­mal powszechnie dokonuje się obecnie chrztu niemowląt włączającego dziecko do wspólnoty nie poprzez jego indywidualną wiarę, ale poprzez wiarę rodziców; nie tylko o to, że chrzest sprawowany jest w konkretnej parafialnej wspólnocie, która wraz z rodzicami i chrzestnymi rodzi dziecko do żywej wiary; ale również o to, że obrzędom towarzyszy litania do wszyst­kich świętych. Wezwania do Maryi, Józefa, apostołów, męczenników, wy­znawców, twórców zakonów pokazują, że dziecko zostaje włączone do wspólnoty, która składa się nie tylko z żyjących obecnie na ziemi, ale i z tych, którzy dawno już z niej odeszli i radują się obecnością w Bogu. Ich modlitwa jest dziecku (i dorosłemu) nie tylko potrzebna, ale i ofiarowana. Wspólnota z nimi jest czymś realnym, dającym nadzieję w trudnościach i pomagającym zmierzyć się z grzechem.

Konkretna (a to oznacza, że niedoskonała i daleka od ideału) wspólnota zebrana wokół chrzczonego dziecka przypomina także o tym, że chrześcijań­stwo nie jest wbrew opinii wyznawców islamu religią Księgi, ale pozostaje nieodmiennie religią wydarzenia, które jest głoszone przez wspólnotę osób, którym ofiarowane zostało spotkanie z rabbim z Nazaretu, w którym obja­wione zostało, kim jest Bóg. „Jeśli pojednanie świata miało się dokonać przez wydarzenie historyczne – podkreśla Hans Urs von Balthasar – trzeba było powołać do istnienia coś, co by wieść o tym wydarzeniu niosło (…). Coś dynamicznego, coś porównywalnego do promieniowania, rozchodzą­cego się od źródła światła aż do najciemniejszych zakątków. Jezus umarł i wrócił do Ojca. Na ziemi jest Jego Duch. Czy przez oporną materię historii zdołałby się jednak przebić bez pomocy stosownego, historycznego narzę­dzia? Jezus sam wybrał ludzi, aby ich posłać: najpierw tytułem próby, do za­gu­bionych owiec Izraela, potem do wszystkich i aż do końca czasów” (Wierzę w Kościół powszechny).

Jezusowi podczas Jego nauczania od samego początku towarzyszyła grupa osób – pierwsza, najpierwotniejsza wspólnota. To oni, z Piotrem na czele, podążając za Nim, odkrywali Jego mesjańskie posłannictwo, Boską naturę, a wreszcie doświadczyli zmartwychwstania. Ta pierwsza wspólnota była miejscem, gdzie odczytywane było, doświadczane, a wreszcie przeka­zywane dalej objawienie. To zatem nie treść objawienia była pierwsza, nie przekaz (jak chcą protestanci – propagujący hasło sola Scriptura lub przy­najmniej „tylko Ewangelia”), ale odczytująca i interpretująca przesłanie wspólnota apostołów i uczniów. W odróżnieniu od islamu chrześcijańskie objawienie nie jest zapisanym przez proroka tekstem, wiecznym i niezmien­nym przekazanym mu z nieba, ale wydarzeniem, spotkaniem, które uobecnia się, jest wyjaśniane i interpretowane we wspólnocie. Bez niej, bez grupy osób, które spotkały (spotykają) Jezusa Chrystusa – Objawienie chrześcijań­skie przestałoby istnieć. „Tym, co nowe w Nowym Testamencie, jest Jezus, ale byłby On niepełny bez uczniów, których gromadzi wokół siebie jako początek Izraela czasów ostatecznych” – wskazuje niemiecki teolog Gerhard Lohfink (Czy Bóg potrzebuje Kościoła). Ten wymiar objawienia Chrystusa jest z nami obecny do dziś.

Istotą katolickiego rozumienia objawienia, w odróżnieniu od mniej lub bardziej radykalnych ujęć protestanckich jest zatem uznanie pierwszeństwa wspólnoty, będącej nośnikiem tre­ści, przed samą treścią. O ile protestanci uznają, że pierwotna jest Ewangelia, o tyle katolicy uznają, że pierwotna jest Wspólnota, którą Jezus Chrystus powołał jako zalążek Królestwa Bożego. To w tej wspólnocie odczytywana jest i interpretowana wiara, którą jako pierw­szy wyraził Piotr, mówiąc do Jezusa: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego” (Mt 16,16); wiara, której wyrazem jest Pismo Święte i Tradycja Kościoła. I właśnie dla przekazywania tej wiary, jej uobecniania i inter­preto­wania niezbędny jest Kościół. Bez niego nie ma nie tylko chrze­ścijaństwa, ale nawet Pisma Świętego. „Właściwa lektura Pisma wymaga, abyśmy czytali je tam, gdzie ono było i jest istotnym elementem, gdzie nie jest świadectwem przeszłości, lecz żywą mocą teraź­niejszości: w Kościele Pana i jego oczyma” – przypo­mina kard. Joseph Rat­zinger (Nowa pieśń dla Pana).

Komunia świętych

Kościół pozostając wspólnotą ludu (a może lepiej byłoby powiedzieć narodu) Bożego posiada wszelkie cechy wspólnot naturalnych. Jedną z naj­bardziej widocznych we wszystkich narodach/ludach pozostaje coś, co okre­ślić można „tożsamością aktywną”. „Narody są wspólnotami jednostek, które różne rzeczy robią razem – podejmują decyzje, realizują swoje cele” – wska­zuje David Miller (Państwo narodowe: umiarkowana obrona). Tę samą prawdę, choć w nieco inny sposób, uchwycił również francuski myśliciel Alain Finkielraut: „Naród stanowi zbiorowość, w której to, co przydarza się innym, przydarza się także mnie”. Prawda ta dokładnie odpowiada rozumie­niu Kościoła przez chrześcijan. „Gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki; podobnie gdy jednemu członkowi okazywane jest poszanowanie, współweselą się wszystkie członki” (1 Kor 12,26) – stwierdza św. Paweł. W łonie Kościoła wszystko, co przydarza się innym chrześcijanom, staje się także moją własnością. Ich grzechy, upadki dotykają mnie, a moje grzechy i upadki dotykają ich. Nie ma czynu, który byłby obojętny dla wspól­noty. Podobnie jest i ze świętością. Dobro, które czyni święty, przyno­szone przez niego łaski – nie są jedynie jego własnością, ale obdarowany nimi zo­staje cały Kościół. W pewnym sensie na tym właśnie elemencie sa­morozumie­nia Kościoła opiera się prawda o odpustach czy gromadzeniu zasług, które święci mogą ofiarować innym.

Święci są zatem tymi, którzy pozostają z nami, z naszą drogą solidarni. A solidarność, jak przypominał Jan Paweł II, oznacza „noszenie brzemion drugiego”, ofiarowywanie się za drugiego, oddawanie za niego swojej mo­dlitwy. „Człowiek nie jest sam, żyje z drugimi, przez drugich, dla drugich (…). Solidarność to jeden i drugi, a skoro brzmię – to brzemię niesione ra­zem, we wspólnocie” – wskazywał Jan Paweł II w homilii do świata pracy podczas pielgrzymki do Polski w 1987 roku. I choć słowa te przez lata inter­pretowane były (zgodnie zresztą z intencją Ojca świętego) w duchu społecz­nym, nie ma powodów, by nie dostrzec w nich prawdy także o wspólnocie świętych, którzy noszą za nas ciężary i błagają Boga o miłosierdzie nad nami. Niezwykłym obrazem takiej solidarności sprawiedliwych z grzeszni­kami po­zostaje spór Abrahama z Bogiem, w którym targuje się on o miesz­kańców Sodomy i Gomory, błagając o zmiłowanie nad nimi (Rdz 18, 20-33).

Obraz takiego targowania się można, prawdopodobnie, zastosować także do nieustającej modlitwy świętych za grzesznym światem. Fakt, że wciąż nie został on zniszczony, że szansa na nawrócenie ofiarowywana jest wciąż na nowo – może zależeć od nieustannej modlitwy świętych do Boga.

* * *
Wszystko to razem skłania do przyjęcia opinii, że powszechny obraz sądu Bożego, dokonywanego w samotności nad pojedynczym człowiekiem, powinien zostać zrewidowany. Oczywiście człowiek będzie odpowiadał w czasie sądu tylko za siebie i swoje grzechy, ale nie będzie w jego trakcie sam. Za jego plecami, za plecami Boga trwać będzie w modlitwie za nim armia świętych, a po stronie ziemskiej jego bliscy, przyjaciele i znajomi ofia­rowu­jący za niego swoje modlitwy. Katolicka prawda o wspólnocie świę­tych, o odpustach (dla żyjących i umarłych), o wstawiennictwie świętych – nie po­zostawia zbyt wielkiej przestrzeni na indywidualistycznie pojmowaną sa­motność. Kościół, wspólnota będzie przy nas także w momencie sądu… To pozostaje naszą wielką nadzieją.

Tomasz P. Terlikowski

(1974), dziennikarz, filozof, publicysta, tłumacz, pisarz i działacz katolicki, redaktor naczelny Telewizji Republika.