blog Karmel

Śladami Św. Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza – relacja z pielgrzymki i świadectwo

1 października, 2023 Monika

W roku jubileuszowym, w 150. urodziny i w 100-lecie beatyfikacji Św. Teresy od Dzieciątka Jezus, Świętej od wielkich pragnień – zabieram Cię, Drogi Czytelniku, w podróż do miejsca, w którym żyła. Dołączam trochę wrażeń i refleksji.

Pomysł pielgrzymki do Lisieux zakiełkował w moim sercu podczas lektury „Dziejów duszy”, czyli jakby duchowego pamiętnika Św. Teresy, który spisała na życzenie przełożonej w zakonie. Treść karmiła głód mojej duszy, wywracała świat do góry nogami, a jednocześnie przynosiła pokój i harmonię. Natomiast plastyczne opisy spowodowały, że zapragnęłam doświadczyć także fizycznej przestrzeni Św. Teresy – zobaczyć to, co widziały jej oczy, dotknąć tego, czego dotykały jej ręce, pooddychać tym samym powietrzem. Chodzić Jej śladami. A może nawet spotkać Ją samą? Tak, chciałam zapytać Św. Terenię prosto w twarz, co mam zrobić z resztą mojego życia, skoro wygląda, że nie ma możliwości realizacji wielkiego pragnienia, które – jak odebrałam – Pan złożył w moim sercu, dwa lata wcześniej. To był najważniejszy cel pielgrzymki.

Gdy po raz pierwszy rzuciłam luźno ten temat w mojej Wspólnocie, nie było specjalnego odzewu. To był akurat szczyt pandemii koronawirusa i chyba zostałam potraktowana jak bujająca w obłokach marzycielka. Dlatego postanowiłam sama zabrać się za organizację – licząc, że gdy obostrzenia zelżeją i ludzie będą śmielej spoglądać w przyszłość, do tego podam konkrety wyjazdu, wówczas znajdą się chętni. Ze względu na obowiązki w domu – mogłam wyjechać tylko na 4-5 dni. Wybór terminu padł na koniec września – Triduum przed Uroczystością Św. Teresy. Do przebycia było ponad 1500 km. Po oszacowaniu kosztów, okazało się, że najtaniej, a zarazem najwygodniej – byłoby jechać autem na gaz, składając się na paliwo w kilka osób oraz zmieniając się za kierownicą (oszczędność czasu i funduszy na noclegi w trasie). Z uwagi na okres pandemii – była to też opcja podróżowania najbardziej bezpieczna. Moje 7-osobowe auto spełniało wymagania. Noclegi w Lisieux zarezerwowałam w domu pielgrzyma, o cudnej nazwie „Pustelnia Św. Teresy od Dzieciątka Jezus”. Uzgodniłam z Siostrami z Karmelu w Lisieux oraz z pracownikami Sanktuarium Św. Teresy, że odbiorę Relikwie 1 stopnia dla Świeckiego Karmelu i dla Sióstr z Karmelu Ducha Świętego w Polsce. To była wielka łaska i radość, że w drodze powrotnej miała jechać z nami Terenia i Jej Rodzice. Pan dał też łaskę, że znalazłam w Lisieux polską przewodniczkę – panią Barbarę, która w prawdzie już na emeryturze i początkowo z oporami (jako że wyszła z wprawy), ale jednak zgodziła się oprowadzić naszą grupkę po wszystkich miejscach związanych ze Św. Terenią. Udało się także znaleźć chętnego Ojca Karmelitę Bosego jako Opiekuna Duchowego naszej kameralnej pielgrzymki. W planach były codzienne Eucharystie po polsku, wspólna Liturgia Godzin, konferencje o Św. Teresie, Adoracje Najświętszego Sakramentu. Zarezerwowałam w tym celu kaplicę w domu pielgrzyma. Marzyły mi się rekolekcje ze Św. Terenią – w ciszy, oczywiście w miarę pielgrzymich możliwości. Gdy wreszcie ogłosiłam pomysł wśród bliższych i dalszych znajomych – zrobił się taki natłok chętnych i poruszenie, że musiałam zrobić nie tylko listę główną uczestników (z wpłatami zaliczek), ale także listy rezerwowe. Dla tych, którzy nie mieli szans na wyjazd, przewidziana była możliwość udziału duchowego, z transmisjami on-line na YouTube. Wszystko układało się w piękną całość…

Jednak ku mojemu zdziwieniu – po jakimś czasie, misterny plan zaczął się rozsypywać. Z tak wielu osób – nie został nikt, kto by finalnie mógł jechać. Zrezygnował także Ojciec. Przyczyny były bardzo różne, ale rzeczywistość taka, że zostałam sama. Nie miałam nawet zmiennika za kierownicą albo chociaż „pilota”, który by pilnował drogi i zagadywał, gdy ogarnie mnie senność. Co prawda miałam już na koncie długie trasy, ale zawsze z kimś. W związku z tym przyszły poważne wątpliwości, czy Pan chce tego wyjazdu. Wcześniej byłam pewna, że pomysł pielgrzymki był od Pana, teraz już nie byłam. Wszak praktycznie niemożliwym było wykonanie planu przez jedną osobę (prowadzenie auta przez całą drogę, zwiększone koszty). I po prostu – ja pragnęłam jechać z ludźmi, chciałam służyć, dzielić się dobrem, ale i cieszyć się towarzystwem oraz wsparciem sióstr i braci. A jeśli miałam nie jechać – kto by odebrał przygotowane Relikwie (w tym czasie nie było możliwości wysyłania relikwii pocztą)? I co z moim głównym celem pielgrzymki? Dlatego usilnie pytałam Pana na modlitwie – o co tu chodzi. Podczas Adoracji przyszło światło, że jednak mam jechać. Że dam radę, bo dla Pana nie ma nic niemożliwego. Że w takim układzie będą to rzeczywiście rekolekcje w ciszy, bo po prostu nie będę miała z kim rozmawiać. I przyszedł pokój, że od początku tak właśnie miało być… że mam odbyć tę pielgrzymkę sama.

Wśród licznych innych przeszkód (np. problemów z paszportem covidowym, który był niezbędny w podróży i w domu pielgrzyma), niewyspana, do tego z ogromnym opóźnieniem – pojechałam. Wobec zadania przerastającego moje możliwości, nastawiłam się, że z Bożą pomocą będę robić tyle, ile jestem w stanie – po prostu stawiać kolejny krok. Skupiałam się na „teraz”, żeby dojechać do najbliższego tankowania. A to, czy dojadę do odległego celu i całokształt pielgrzymki – to już Pan ogarniał. Bardzo było mi też trudno, że jechałam w aucie sama. Nie było nawet mojego psiska, które wszędzie ze mną jeździło, ale tym razem zostało w domu. Pan zatroszczył się o towarzystwo – znając moją wrażliwość na przyrodę. A mianowicie zorientowałam się, że jedzie ze mną pasażer na gapę – przyjemnie dla oka ubarwiony owad z rzędu pluskwiaków – brudziec zwyczajny (rhypanochromus vulgaris) – co nigdy wcześniej ani potem nie miało miejsca. Robaczek chodził sobie po okolicach deski rozdzielczej, badał czułkami teren i sprawiał mi radość swoją obecnością. Z braku nektaru kwiatowego, poczęstowałam go bananem z kropelką wody. I dałam na imię Zenek. Byłam wdzięczna Panu za takiego milczącego i malutkiego, ale jednak towarzysza podróży. W drodze (gdy nie trzeba było pilnować trasy na nawigacji) – modliłam się na Różańcu (rozważając poszczególne tajemnice), słuchałam konferencji związanych ze Św. Teresą (internet w telefonie), nuciłam ulubione piosenki i pieśni religijne. A gdy przychodził kryzys senności, śpiewałam na cały głos Różaniec – wykorzystując energiczną melodię z pieszych pielgrzymek na Jasną Górę albo… (przyziemnie, ale też skutecznie) żułam gumę. I tak upływał czas. Jednak ok. godzinę-dwie przed Lisieux, miałam mega kryzys – płakałam, że już nie mam siły, że już więcej nie dam rady, prosiłam Pana, żeby to już się skończyło. Zmęczenie zaczynało wygrywać, a ciało aż bolało… Ale wiedziałam, że jeśli nie stawię się w omówionym z przewodniczką miejscu w Lisieux na g. 9 następnego dnia, w miarę wyspana (!) – ominie mnie oprowadzanie w języku polskim (przewodniczka miała potem wyjechać z Lisieux na kilka dni). Dlatego nie mogłam ani nie chciałam się zatrzymać i powtarzając nieustannie „Jezus” – parłam naprzód.

Do Lisieux dojechałam w środku nocy. Było ciemno i cicho. Tabliczka z nazwą miasteczka, uprzytomniła mi, że naprawdę tu dotarłam. Po wielomiesięcznym okresie marzeń i przygotowań, z Bożą pomocą przejechałam pół Europy i wreszcie byłam w Lisieux! Ciężko było w to uwierzyć. Serce biło mocno, a umordowanie blisko osiemnastogodzinną trasą – uleciało. Moim oczom ukazały się opustoszałe normandzkie uliczki – oświetlone, ale spowite w delikatnej mgle. Jakby czas się zatrzymał albo nie istniał. Tak powitało mnie Lisieux. Już oddychałam tym powietrzem, co Św. Terenia. Wysłałam SMS-a do rodziny, że jestem na miejscu.

Drzwi w domu pielgrzyma otworzyła ciemnoskóra, młodziutka Siostra zakonna – Służebnica Dzieciątka Jezus, czyli zgromadzenia czynnego, które wraz ze sztabem osób świeckich zajmuje się obsługą licznych pielgrzymów, dbaniem o Bazylikę, pomocą w Sanktuarium, domach pielgrzyma, itp. Krótko i rzeczowo objaśniła niezbędne sprawy, pomagając sobie rękoma i wykazując przy tym sporą kreatywność (niestety nie znała wcale angielskiego ani niemieckiego), a ja pomimo że język francuski znam bardzo słabo – jakoś ją zrozumiałam. Weszłam do przydzielonego pokoju, prostotą wystroju i estetyką przypominającego pokoje dla gości w Karmelach w Polsce. Na ścianie – zdjęcie Św. Tereni. Poczułam się u siebie. Padłam na łóżko. Jedyne co byłam jeszcze w stanie zrobić, to nastawić budzik na g. 9.

Pani Barbara stawiła się pod domem pielgrzyma punktualnie. Towarzyszyła jej kuzynka. I w takim zestawie zrobiłyśmy maraton – przez ponad 6 godzin odwiedzając wszystkie miejsca w Lisieux, związane ze Św. Terenią, słuchając ciekawych opowieści przewodniczki. Natomiast w kolejnych dniach zaplanowane było zwolnienie tempa i spokojne, indywidualne powracanie do poznanych już miejsc. Byłam ogromnie wdzięczna Opatrzności, że mogę w Lisieux słuchać historii o Św. Tereni w moim ojczystym języku – dawało to poczucie jedności, pomimo bariery językowej oraz radość, że nie uronię ani słowa z usłyszanych informacji (w porównaniu z tymi przekazywanymi przez np. anglojęzycznych przewodników).

Po zwiedzaniu, udało mi się zdążyć na ostatnią Eucharystię w Bazylice. Potem, wciąż nie mogąc ochłonąć, potrzebowałam zapanować nad emocjami i przemożną chęcią nie tracenia cennego czasu na posiłki, spanie i temu podobne przyziemne rzeczy, tylko oddania się bez reszty chodzeniu, zaglądaniu w każdy zakamarek oraz chłonięciu i uwiecznianiu wszystkiego. Czułam się jak dziecko w fabryce czekolady, ale wiedziałam, że muszę się ogarnąć, żeby jak najsensowniej wykorzystać krótki pobyt – przede wszystkim wyciszenia i rekolekcji. Nazajutrz, w ogrodzie domu pielgrzyma – znalazłam cudowne, ogólnodostępne miejsce. Wyznaczona strefa ciszy, dwa krzesła oraz figura siedzącej Św. Teresy, z białego kamienia, pośród róż. Siedziałyśmy tak razem długo, Terenia patrzyła na mnie, a ja na Nią. Wrześniowe słońce przygrzewało delikatnie. Wreszcie nagromadzone napięcie odeszło, a emocje się uspokoiły. Na początek zrezygnowałam z transmisji na żywo, a skupiłam się głównie na byciu tu i teraz – ze Św. Terenią. Nagrywanie filmików i robienie zdjęć, które obiecałam udostępnić na kanale YouTube – zdecydowałam wykonywać w miarę możliwości, zresztą większość materiału nagrałam podczas zwiedzania z p. Barbarą. Ułożyłam sobie w głowie plan Lisieux. Dotarcie do miejsc związanych ze Św. Teresą nie stanowiło problemu, dzięki drogowskazom ulicznym, ze stosownymi nazwami, prawie na każdym skrzyżowaniu. Ogólnie oprócz klasztoru Karmelitanek Bosych, w którym żyła Św. Teresa (rozbudowanego od Jej czasów) i w którym znajdują się obecnie Jej ludzkie szczątki wraz z pełną wdzięku, jakby drzemiącą podobizną Tereni (w dobudowanej nawie bocznej), jest tuż obok piękne i pomysłowe Muzeum Św. Teresy z licznymi pamiątkami po naszej Świętej. Poza tym nad miasteczkiem góruje Bazylika pod wezwaniem Św. Teresy, której budowę rozpoczęto parę lat po Jej beatyfikacji, na wzgórzu, kilka minut pieszo od klasztoru. W Lisieux są dwa domy pielgrzyma – „Pustelnia Św. Teresy od Dzieciątka Jezus” (granicząca z terenem klasztoru) oraz „Dom Świętych Ludwika i Zelii Martin” (bliżej Bazyliki). Nieco dalej jest też oczywiście Buissonnets (co można przełożyć na język polski jako „Krzaczki”) – urokliwa posiadłość rodzinna, w której dorastała Św. Terenia. Bardzo przemyślanie i z wielką starannością przygotowana dla zwiedzających. Mniej więcej w połowie drogi między Buissonnets a klasztorem – warto zajrzeć do Katedry Św. Piotra, w której Terenia razem z ojcem i siostrami uczestniczyła we Mszy św. w każdą niedzielę i w dni powszednie. Nad całością obiektów czuwa i jakby spina klamrą – Sanktuarium Św. Teresy, czyli obsługa duszpastersko-recepcyjna. Zespół profesjonalnych pracowników (wraz z pomocnikami wolontariuszami), którzy na co dzień z wielkim zaangażowaniem, taktem i serdecznością świadczą wszelką pomoc odwiedzającym to miejsce i zapewniają jego sprawne działanie (biuro mieści się tuż obok muzeum i klasztoru). No i na każdym kroku spotkać można sklepiki z pamiątkami – przeróżnymi, w większości przecudnymi.

Pustelnia Św. Teresy

Okazały budynek z elementami muru pruskiego, pochodzący z 1928 r. posiada pokoje 1- i 2-osobowe, każdy z łazienką. Zapewnia niezbędne warunki do przyjęcia grup pielgrzymów, jak i indywidualnych osób (maksymalnie może pomieścić prawie 200 osób). Na recepcji w godzinach urzędowania jest zawsze ktoś, kto włada językiem angielskim, a jeśli się poprosi – także osoba niemiecko-, hiszpańsko- albo włoskojęzyczna. Z portretów na ścianach spoglądają członkowie rodziny Martin. Na stole w korytarzu wykładany jest bieżący numer katolickiego dziennika „La croix” (pol.: „Krzyż”) – popularnego czasopisma we Francji, w którym 14-letnia Terenia przeczytała o przestępcy Pranzinim i wymodliła mu nawrócenie. Na tyłach domu pielgrzyma dostępna jest kaplica, utrzymana w nowoczesnym stylu. W niewielkim ogrodzie urządzono miejsce do modlitwy w ciszy ze Św. Teresą, o którym już pisałam. Do dyspozycji pielgrzymów są też sale konferencyjne i jadalnie. Na uwagę zasługuje fakt, że koszt posiłków jest wysoki, jak na nasze polskie realia, podobnie zresztą jak koszt noclegów. To były najpokaźniejsze pozycje w kosztorysie pielgrzymki. W ramach pielgrzymiego trudu oraz chcąc zaoszczędzić i podreperować budżet – na obiady i kolacje w większości jadłam prowiant przywieziony z Polski, miałam też ze sobą mały czajnik elektryczny (nie było dostępu do kuchni). Można także przekąsić coś prostego na mieście (wychodzi taniej niż pełnowymiarowe obiady w domach pielgrzyma i całkiem smacznie – wg słów p. Barbary). Oczywiście jeśli ktoś dysponuje funduszami, żeby wykupić posiłki w domu pielgrzyma – warto w ten sposób wspomóc funkcjonowanie Sanktuarium Św. Teresy. Jedynie trzeba się liczyć z właściwymi francuskiej kuchni minimalistycznymi śniadaniami oraz rozciągniętymi w czasie celebracjami obiadów i kolacji.

Klasztor Karmelitanek Bosych

Klasztor z kaplicą są nieco przebudowane – dawne mury klasztorne zestawione są z nowoczesnymi ławkami oraz olbrzymimi drewnianymi i szklano-drewnianymi ekranami. Estetyczne i funkcjonalne rozwiązanie, ale ja osobiście nie lubię takiego łączenia tradycji z nowoczesnością. Zaskoczeniem też był dla mnie strój Sióstr, przypominający bardziej ubiór czynnych zgromadzeń karmelitańskich – tu również widać powiew nowoczesności. Ale przecież – nie habit czyni Karmelitankę. Poza tym Siostry wydzieliły miejsce w kaplicy, tuż przed ołtarzem, gdzie przychodzą na modlitwę brewiarzową oraz Eucharystię. Myślę, że ma to podkreślać – głębokie modlitewne zjednoczenie Sióstr z ludźmi, pomimo oddzielenia granicą klauzury. Bardzo podobało mi się, że na każdą Liturgię Godzin były wykładane w ławkach teksty wraz z nutami – pomagało to włączać się we wspólną modlitwę, także pielgrzymom z innych krajów. Ale najcudowniejsza w klasztorze Św. Tereni była Adoracja Najświętszego Sakramentu. Tak po prostu siedzieć, ze wzrokiem utkwionym w „Najpiękniejszym spośród synów ludzkich”, ukrytym w kawałku chleba. W Karmelu w Lisieux. Po prawej stronie mieć Św. Teresę. Co prawda w nawie bocznej, ale… może podczas ziemskiego życia, gdy przychodziła do klasztoru, siadywała właśnie w „mojej” ławce? I gdyby nie czas, to faktycznie siedziałyśmy obok siebie. Ach, jak dobrze było tak trwać przed Panem razem z Terenią!

Muzeum Św. Teresy

Do muzeum można przejść z klasztoru (łącznikiem z kaplicą) albo głównym wejściem od ulicy. Zostało genialnie zorganizowane, podzielone na działy, z mnóstwem cudownych eksponatów. Wykorzystano także techniki multimedialne. Na jednej ze ścian oraz na monitorach – na okrągło odtwarzane są filmy ukazujące życie Sióstr, wnętrze klauzury wraz z celą Św. Tereni oraz ogrodem klasztornym, w tym także ciekawe ujęcia z drona, który zagląda przez okno do pokoju naszej Świętej (część z tych pięknych obrazów dostępna jest na stronie internetowej klasztoru w Lisieux). W tle słychać śpiewy Sióstr. Starannie wykonana makieta klasztoru z czasów Św. Tereni wraz z opisami poczynionych zmian – umożliwia ogarnięcie całości budowli z lotu ptaka.

Spośród wszystkich pamiątek – największe wrażenie zrobiły na mnie buty Św. Teresy, a także Jej habit. Jakby stała tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Ponadto zapadł mi w pamięć przepięknie wyhaftowany i pomalowany przez Nią ornat z kwiatami, z których każdy był symbolem któregoś z członków Jej ukochanej rodziny.

Dom rodzinny Św. Teresy

Buissonnets zlokalizowane jest kilkanaście minut marszu od klasztoru. Pierwszym moim doznaniem było zaskoczenie, że wszystko w domu Św. Tereni jest … jakieś takie małe. Podczas czytania barwnych opisów w „Dziejach duszy”, wyobrażałam sobie, że dom, a przede wszystkim pomieszczenia i schody są dużo większe. Podczas gdy w rzeczywistości schody są tak wąskie, że dorosłym osobom niezbyt wygodnie się nimi porusza. Myślę, że przyczyny można upatrywać w fakcie, że Terenia opisując swoje wspomnienia – pisała je z perspektywy dziecka i tą swoją miarę oddała wiernie w „Dziejach duszy”. Po prostu dzieci widzą wszystko jako większe, bo same są mniejsze.

Na parterze zwiedziłam kuchnię i jadalnię, na piętrze – wspólny pokój Tereni z Jej o 4 lata starszą siostrą – Celiną (z zabawkami i dziecięcymi sukienkami) oraz Pauliny i Marii (z figurą Matki Bożej), a także pokój ojca Św. Teresy – Ludwika Martin. Reszta izb była niedostępna. Obecnie w posiadłości trwa remont i jest zamknięta dla zwiedzających. Mam ogromną nadzieję, że po jego zakończeniu będzie można zobaczyć wszystkie pomieszczenia. Najbardziej intryguje mnie belweder na poddaszu, czyli jakby osobista pustelnia Św. Ludwika oraz pokój Leonii, szczególnie mi bliskiej „kłopotliwej” siostry Św. Teresy (której proces beatyfikacyjny jest w trakcie).

W każdym pomieszczeniu zamontowano system nagłaśniający, w którym odtwarzane są objaśnienia. Można poprosić przy wejściu o wersję polskojęzyczną. Moim zdaniem warto przejść cały cykl więcej niż raz – ułatwia to przywoływanie w pamięci konkretnych scen z życia rodziny Martin. W pokoju najstarszych sióstr Św. Teresy – przyglądnęłam się z bliska figurze Matki Bożej, której uśmiech uzdrowił 10-letnią Terenię z ciężkiej choroby (od tego czasu jest określana Matką Bożą Uśmiechu). Co prawda w Buissonnets jest tylko kopia, a oryginał znajduje się w kaplicy Karmelu, nad Relikwiarzem Św. Tereni, ale figura jest naprawdę piękna (szkoda, że u nas – tak mało znana).

Ogród w Buissonnets – zdecydowanie moje ulubione miejsce w Lisieux, bo tu i w domu – niewiele się zmieniło od czasów Tereni. Ogród określiłabym, że jest w stylu rustykalnym – pełen barwnych i pachnących kwiatów, z wijącymi się pomiędzy nimi uroczymi ścieżkami. Ale tu też byłam pewna, że będzie większy. Z ciekawostek – jest oryginalna klatka, w której Św. Teresa trzymała ranne i chore ptaki, którym udzielała pomocy (klatka okazała się być dla odmiany o wiele większa niż się spodziewałam). W czasie mojej wizyty mieszkały w niej dwa białe gołębie: Spiritus i Sanctus (tłum. z łac.: Duch i Święty), podarowane przez Papieża Franciszka. Oczywiście zauroczyłam się niesamowitą, pełną ekspresji figurą 15-letniej Tereni i jej ojca, siedzących na ławce, naturalnych rozmiarów, z białego kamienia – którzy jakby zastygli w momencie, gdy nasza Święta zwierza się swojemu ukochanemu tacie o pragnieniu wstąpienia do Karmelu. Spędziłam dłuższy czas – tak zwyczajnie siedząc i patrząc na te piękne postaci pełne miłości. Poddałam się miejscu – ciszy, śpiewowi ptaków, zapachom, promykom jesiennego słońca na mojej twarzy. Zamknęłam oczy i starałam się otworzyć oczy duszy…

Zatrzymując się w ogrodzie Buissonnets – naprawdę nietrudno o poczucie znalezienia się poza czasem… o niesamowite wrażenie, że jeśli się człowiek obejrzy wystarczająco szybko, to zobaczy Terenię, która… bawi się ze swoim psem oraz usłyszy jej dziecięcy śmiech i radosne szczekanie Toma (który nawiasem mówiąc – ma swoje miejsce na Relikwiarzu Św. Ludwika i Zelii w Bazylice oraz w spisie biografii ważnych osób z otoczenia Św. Teresy w archiwum klasztoru w Lisieux).

Katedra Św. Piotra

Kościół parafialny Św. Teresy. Klejnot normandzkiej sztuki gotyckiej. Tu 7-letnia Terenia przeżyła swoją pierwszą Spowiedź – zachowano konfesjonał z Jej podobizną. Dla zwiedzających wyeksponowano też kaplicę rodziny Martin, którą wynajął Św. Ludwik – aby razem ze wszystkimi córkami uczestniczyć w niej w niedzielnych Eucharystiach. Jest też piękny ołtarz ufundowany przez ojca Św. Teresy.

Bazylika Św. Teresy

Położona jest na peryferiach miasteczka. Ogromna, to fakt, dlatego w pierwszym momencie pomyślałam, że ten rozmach nie współgra z życiem i spuścizną Małego Kwiatka. Jednak trzeba przyznać, że została estetycznie wykonana. Nawiązuje stylem do architektury rzymsko-bizantyjskiej (inspirowano się Bazyliką Sacré-Cœur w Paryżu), z dbałością o głęboką symbolikę w każdym szczególe. Zwracają uwagę bogate zdobienia mozaikowymi obrazami oraz witrażami – warto zatrzymać się dłużej, aby poznać przesłanie każdego z nich. No i napis nad głównym wejściem, który w naszym języku brzmi: „Kto się bowiem wywyższa będzie poniżony, a kto się uniża będzie wywyższony” – jakby objaśniający zamysł twórców tego gigantycznego monumentu. W kilku bocznych nawach – urządzono kaplice państw, które współfinansowały budowę. Jest też kaplica naszego kraju, wybudowana z darowizn mieszkańców przedwojennej Polski. W największej nawie znajduje się relikwiarz z kośćmi prawej ręki Św. Teresy. W krypcie Bazyliki przechowywane są szczątki doczesne Świętych Zelii i Ludwika Martin – Rodziców Św. Tereni, którzy jako pierwsi w historii Kościoła, zostali uznani Świętymi – razem, w małżeństwie. W obrębie Bazyliki (na lewo od wejścia głównego) mieści się muzeum figur woskowych, upamiętniające życie Św. Teresy. Zaś na terenie przynależącym do Bazyliki (naprzeciw wejścia głównego) usytuowane jest Centrum Konferencyjne Św. Jana Pawła II, w którym warto obejrzeć ok. półgodzinny film dokumentalny fabularyzowany: „Teresa z Lisieux, bieg olbrzyma”, dostępny także z polskim lektorem. Na tyłach Bazyliki rozpościera się Droga Krzyżowa – utrzymana w podobnej stylistyce co Bazylika, czyli ogromna, prosta, z normandzkiego kamienia.

W Bazylice chwyta za serce, że jest to pomnik wystawiony Św. Tereni oraz zadbany i prowadzony przez ludzi, którzy ją kochają i starają się rozpowszechniać Jej życie i świętość.

Opuszczając dom pielgrzyma – w czasie gdy pakowałam bagaż, zauważyłam, że Zenek nagle wysiadł z auta i nie mogłam go już znaleźć. Trochę się martwiłam, jak poradzi sobie w nowym miejscu, ale po doczytaniu w internecie o biologii tego gatunku – uznałam, że powinno być dobrze. A mnie już nie było smutno, bo odtąd towarzyszyła mi w podróży Św. Terenia z Rodzicami.

Ze względu na brak miejsc noclegowych w przeddzień uroczystości Św. Teresy, a także z powodu oszczędności, ostatni nocleg był zaplanowany u mojej dobrej koleżanki z Polski, która wraz z mężem Francuzem i córką mieszka ok. 150 km od Lisieux, w średniowiecznym zamku – bardzo skromnym, ale pełnym niepowtarzalnego uroku. Nad morzem (!). W zamian za pielgrzymi nocleg – ustalone było, że każdy z uczestników przywiezie z Polski trochę pierogów ruskich. Dotrzymałam umowy, wioząc w termosie kilka zamrożonych porcji.

Faktem jest, że nie lubię tłumów pielgrzymów, jednak we wspomnienie liturgiczne Św. Tereni 1. października pragnęłam uczestniczyć w uroczystej Mszy Św. w Bazylice, przyjeżdżając znów do Lisieux. Taki był plan. Okazało się, że byłam zmuszona go zmienić. Moje jedyne narzędzie, umożliwiające sprawne przemieszczanie się samochodem po francuskiej ziemi, uległo zniszczeniu. W dniu wyjazdu z Lisieux, przez nieuwagę – telefon komórkowy (z GPS-em) wypadł mi z ręki i wyświetlacz roztrzaskał się. Przez chwilę nie miałam pomysłu, co zrobić. Było już ciemno, do tego chłodno, sklepy dawno pozamykane, na nocleg w Lisieux nie było szans (nawet pani Barbary nie było wówczas w miasteczku). Właściwie chciało mi się płakać, a w myślach brzmiało jedno pytanie: „Boże, co teraz?”. Przypomniało mi się wtedy, że powinnam mieć w torebce uszkodzony telefon, który wciąż się wyłączał, a który nosiłam tak od ponad pół roku, żeby oddać do naprawy. Uff, był. Naładowałam go i przełożyłam kartę. I dzięki temu jakoś dojechałam do koleżanki – z nawigacją w telefonie, który co chwila gasł. Przyszła mi wtedy taka refleksja, że – zgodnie z tym, co doradzała Św. Teresa – nie ma co złościć się na swoje słabości, owszem – stawiać im czoło, ale też po dziecięcemu przyjmować z pokorą, a nawet pokochać. Bo Pan także z naszych ułomności ma moc wyprowadzić dobro. Tak jak z mojego bałaganiarstwa i odkładania na później, za które w tym momencie byłam nieopisanie wdzięczna.

Finalnie uroczystą Eucharystię 1.10.2021 przyszło mi celebrować… online. Nie miałam już siły bez sprawnej nawigacji jechać z powrotem do Lisieux, a w okolicy nie było w tym dniu żadnej Mszy (we Francji jest mniej kościołów i odprawianych Eucharystii niż u nas), w zamku – zasięg kiepski. Dlatego wylądowałam na normandzkiej plaży, w czasie odpływu. Tu był dobry internet, cisza i spokój, i towarzystwo morza – które obie z Terenią tak lubimy. Wprawdzie nie przepadam za formą uczestniczenia w Eucharystii przez internet, ale też bardzo doceniam, że mamy taką możliwość, gdy brak innych. Połączyłam się z wrocławskim kościołem OO. Karmelitów Bosych, z którym byłam związana od lat. Gdy zobaczyłam dobrze znane mi twarze i wnętrze, i radość z powodu Święta naszej Tereni, przeniknęło mnie poczucie jedności Karmelu i jedności Kościoła – pomimo odległości, różnych języków, innych czasów. Choć było mi też zwyczajnie głupio, że nie jestem w tym momencie w Lisieux (będąc tak niedaleko), jednak starałam się z wdzięcznością przyjmować to, co Pan daje. A Panu spodobało się, w czasie podniesienia – dać niezapomniane doświadczenie. Ciszę z szumem morza w tle zakłócił… tętent galopujących koni. Skupiona na Liturgii i zatopiona w swoim wnętrzu, otworzyłam oczy i rozglądnęłam się w około. „Co się dzieje? Burza idzie? Czy co?” A to akurat dwie osoby wybrały się na przejażdżkę konną brzegiem morza i „przypadkiem” zagalopowały przede mną dokładnie w czasie podniesienia. Aż miałam ciarki. Bo przyszło mi wtedy, że ta dudniąca rytmicznie ziemia to jakby uroczyste głośnie bębny, dzwony czy kadzidła na cześć Pana. Albo że to jeźdźcy Apokalipsy – wichry nieba, którzy oddają hołd Barankowi, w tym momencie na Ołtarzu. „Duch wieje, kędy chce”…. Moje serce pałało, a z oczu popłynęły łzy wzruszenia.

Wiele radości dało mi też widzieć miłość do Tereni u moich gospodarzy. Szczególnie pan domu był ogromnie poruszony, że gości Św. Teresę i Jej Rodziców pod postacią Relikwii. Kilkakrotnie upewniał się, że chodzi o Relikwie 1. stopnia. I dzwonił po swoich znajomych, żeby im o tym powiedzieć.

Na następny dzień, dzięki Bogu i pomocy koleżanki, udało się kupić niedrogo telefon, podobny do tego roztrzaskanego, więc mogłam spokojnie, wypoczęta wracać do Polski. Jadąc do domu – mocno doświadczyłam, że moja trasa do Lisieux to była naprawdę wielka łaska (nawet uwzględniając siłę mojej motywacji). Wracając – po kilku godzinach jazdy – tak bardzo doskwierała mi senność, że w połowie drogi musiałam zatrzymać się na nocleg (moje zasypianie za kierownicą groziło wypadkiem). Odkryłam przy tym tani hotel sieci Ibis, usytuowany wygodnie tuż przy autostradzie (dostępny z obu jej stron, dzięki kładce dla pieszych), obok stacji benzynowej, blisko granicy belgijsko-niemieckiej (zapamiętałam to miejsce na wypadek, gdybym jeszcze kiedyś jechała do Lisieux albo gdyby ktoś miał podobny plan). Mimo to pod koniec podróży – też mocno walczyłam ze zmęczeniem.

Bez względu na znużenie prowadzeniem auta i niedosyt Lisieux, byłam zadowolona, bo towarzyszyła mi Rodzina Martin. Potem czekałam miesiąc (ku mojej wielkiej radości), aż ktoś przyjedzie odebrać Relikwie. To był piękny czas i wielka łaska, którą starałam się też dzielić, na ile była taka możliwość („Herbatka z rodziną Martin”, na którą przyszło kilka osób z mojej dawnej Wspólnoty – podzieliłam się na gorąco wrażeniami z Lisieux; mikro-peregrynacja wśród moich najbliższych; wystawienie na ołtarzu wraz z Relikwiami innych Świętych, w kościele po sąsiedzku, w Święto Wszystkich Świętych). Podczas przemiłej wizyty u mnie w domu – Siostry z Karmelu Ducha Świętego zabrały Relikwie. Św. Ludwik i Zelia zostali u Sióstr (posługa Wspólnoty dla małżeństw w kryzysie i ludzi rozeznających drogę życiową). Relikwie Św. Teresy odebrała od Sióstr wniebowzięta z radości Wspólnota Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych (pod wezwaniem tej Świętej, w trakcie przygotowań do uroczystego erygowania).

Co do mojego głównego celu pielgrzymki – nie otrzymałam odpowiedzi, której oczekiwałam. Ale spłynął na mnie nieogarniony, nie do opisania pokój. Właściwie ten pokój wypłynął z głębi mojego serca, tylko że w ostatnim czasie po wierzchu miałam taką burzę i zamęt, że nie potrafiłam się przez to przebić (pomimo praktykowania modlitwy myślnej i częstej Adoracji). Mocno doświadczyłam, że gdy gaśnie światło, to też jest łaska. Ten głęboki pokój jakby potwierdzał, że jestem na dobrej drodze – choć po ludzku było to nielogiczne, bo ja właśnie nie widziałam dalszej drogi. Ten pokój wchłonął też wszystkie niedawne zranienia, obmowy, nieprawdziwe oskarżenia. Przebaczyłam od razu, bo tak uczy Pan, ale skutki wciąż tkwiły we mnie, dźgały jak rozżarzone ciernie i blokowały. Od czasu pobytu w Lisieux – już mnie nie bolały. Tzn. pamiętałam te zdarzenia, pamiętałam swój ból, ale ta pamięć już przestała boleć. Poczułam się uwolniona. Przypomniało mi to pewne inne uwolnienie, w Boże Narodzenie 1886 r., gdy 14-letnia Terenia została uzdrowiona ze swojej nadwrażliwości. Tak jak Terenia – bardzo staram się żyć dniem dzisiejszym, tym co teraz daje Pan, nie wybiegając zbytnio w przyszłość. „Życie jesteś chwilą” – czyli piosenka na podstawie poezji Św. Teresy – jest jedną z moich najulubieńszych. Staram się ufać i dawać prowadzić, robiąc tyle ile jestem w stanie. I nie zamartwiać się swoimi błędami, bo z nich Pan także może wyprowadzić dobro. Bardziej skupiać się na Jezusie, niż na swoich słabościach i ograniczeniach. A co do emocji – uważam, że są ważne i dobre (nawet te negatywne), bo dał nam je kochający Bóg, bo informują o tym, co dzieje się w naszym wnętrzu i pomagają funkcjonować w świecie. Dlatego dobrze jest je dostrzegać, kochać i przeżyć, ale nie zatrzymywać się na nich i na pewno nie dawać im rządzić. Jak najbardziej doceniam znaczenie psychoterapii, która jest narzędziem od Pana, podobnie jak medycyna. Ale to Bóg jest Bogiem, dlatego uważam, żeby bardziej skupiać się na Jezusie, który jest Najlepszym Lekarzem i jeśli zechce, może w każdej chwili uzdrowić to, co nas przytłacza.

Można powiedzieć, że zostawiłam w Lisieux część serca, ale i zabrałam ze sobą kawałek tego miejsca. Gdy ciężko mi znaleźć pokój na modlitwie – pośród przeciwności życia codziennego, przywołuję w pamięci Lisieux. I to przynosi ukojenie, nawet gdy rzeczywistość wkoło wariuje.

Z perspektywy czasu mogę dodać, że zamknięte drogi w moim życiu faktycznie otworzyły się, choć nie całkiem tak jak się spodziewałam. Patrząc, jak na moich oczach dzieje się niemożliwe, pomimo krętych ścieżek – z ufnością czekam, gdzie konkretnie doprowadzi mnie pragnienie wypełniania woli Bożej. Myślę, że Pan Bóg lubi zaskakiwać i dobrze się na to otworzyć. Nawet jeśli mamy łaskę, że widzimy kierunek – dobrze jest co krok pytać, jak małe dziecko: „Czy tak, Tato?” Bo to zabezpiecza przed mimowolną realizacją własnego ego. Ważne też, aby nie zniechęcać się trudnościami (czasem dusza potrzebuje oczyszczenia – jak Naród Wybrany podczas wędrówki przez pustynię), tylko trwać w Chrystusie, a prędzej czy później będą tego owoce. Pan wybiera czas. I sposób.

Całość zdjęć i filmów z pielgrzymki do Lisieux jest dostępna na kanale YouTube: „Na szlaku ku Górze Karmel” (najlepiej oglądać z poziomu playlisty – wówczas filmiki będą wyświetlać się po kolei, automatycznie – najwygodniej otworzyć link: (57) Pielgrzymka do

Lisieux – Rekolekcje ze Św. Teresą. Zwiastun – YouTube ). Niestety, po naprawieniu sprzętu (z wieloma perypetiami) – udało się odzyskać tylko materiał nagrany pierwszego dnia, podczas zwiedzania z przewodniczką. Wszystkie późniejsze filmy i zdjęcia w Lisieux (uważam bardziej przemyślane i lepsze technicznie) – przepadły, z powodów, które ciężko wytłumaczyć logicznie. Bardzo żal mi tych pięknych obrazów, które nagrałam z myślą o odbiorcach kanału, ale z pokorą (choć nie bez trudności) przyjęłam tę rzeczywistość. Ufam, że widocznie tyle, co jest – jest wystarczające, aby moja wędrówka śladami Tereni mogła ubogacać i poruszać serca.

Na zakończenie dopowiem, że spisanie powyższych wspomnień sprawiło mi wiele radości – jakbym znów odwiedziła krainę przesiąkniętą obecnością Św. Tereni. A może Lisieux to nie tylko miejsce na ziemi, ale bardziej… stan duszy?

Bądź uwielbiony, Panie Jezu, w Św. Teresie Od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza!

Monika

CIEKAWE LINKI:

Entering the Carmel of Thérèse — Carmel of Lisieux (carmeldelisieux.fr)

Monika