Uroczystość św. Józefa w Sopocie
30 marca, 2018Tego dnia (w poniedziałek, 19.03.2018r.) wszystko sprzysięgło się niejako przeciwko nam: o. Asystent (o. Bertold Dąbkowski OCD) wylądował na SOR-ze, telefon przewodniczącej „nie przyjmował” SMS-ów prawie do godz. 19.00; osób, które skończyły formację wstępną, nikt nie odwołał w porę i przyszły na umówione rozmowy z o. Asystentem i nikt ich z nimi nie przeprowadził…
I tak tego dnia, zdawać by się mogło, że chmury (fizyczne i metafizyczne) wisiały nad światem, a w szczególności nad Sopotem, a my mimo to świętowaliśmy uroczystość patrona naszej wspólnoty, św. Józefa, Oblubieńca NMP.
Do karmelitanek Dzieciątka Jezus przyszliśmy już po 17-ej, każdy z małym co nieco, żeby po Mszy Św. zasiąść przy suto zastawionym stole.
Eucharystię sprawował i homilię wygłosił Ojciec Delegat, o. Robert Marciniak OCD, były asystent naszej wspólnoty. O św. Józefie mówił przepięknie, jako o kimś godnym naszego najgłębszego zamyślenia i zadumania.
Dumaliśmy więc nad Józefem milczącym, Józefem-cieślą, ziemskim opiekunem Jezusa, od którego Ten musiał przejąć pewne cechy: na pewno to, jak być mężczyzną, a poza tym: może rzetelność w pracy, może wierność modlitwie, a może szacunek do kobiet… MOŻE. Wiele było tego „może”; ale wiele było też owych „na pewno” – na pewno Józef był człowiekiem, który spełnił Boże nadzieje w nim pokładane i podążył pod prąd własnych planów, zweryfikował je i podporządkował woli Bożej. Jezusowi i Maryi nie mógł odmienić rzeczywistości i dać bogactwa, więc przyjął to, co dał Bóg: lichą stajenkę, pokłon pasterzy, ofiarowanie w świątyni, oficjalne wpisanie do rejestrów Cesarstwa, ucieczkę do Egiptu… a gdy przez trzy dni rozpaczliwie szukał z Maryją Jezusa, usłyszał: po coście Mnie szukali, byłem w domu Ojca… a więc po raz kolejny i dosadny (może nawet dla niego gorzki) „dowiedział się”, że Ojcem jest Kto Inny… mimo że to on codziennie żywił i odziewał, nauczał Prawa, zawodu…
A po głębokich zamyśleniach „Eucharystycznych” i nad homilią i po Nieszporach świętowaliśmy… gwarnie i ochoczo, wesoło i „na bogato”, siedząc przy suto zastawionym stole… Było nas całkiem sporo… prawie trzydziestka. Z a p r z y j a ź n i a l i ś m y się, obdarowywaliśmy zainteresowaniem, uwagą, dobrym słowem… i nie waham się nazwać tego miłością.
Gabriela Żylińska OCDS