Lenistwo, zniechęcenie i zagubienie. Acedia jako kategoria czynu ludzkiego
12 stycznia, 2017
Acedia to doskonały termin służący do opisu postawy człowieka współczesnego. Acedia to pokusa demona smutku i znudzenia, paraliżującego wolę i intelekt.
Pracoholizm lub zniechęcenie. Zaangażowanie na sto procent lub porzucenie pracy i poszukiwanie spokoju w rozmaitych praktykach medytacyjnych Wschodu. Te dwie postawy doskonale charakteryzują poszukiwania współczesnego człowieka. Obie one pokazują, że w centrum naszych zachowań leży nie ktoś drugi, nie osoba ludzka, ale my sami i nasze potrzeby, poszukiwania, sukcesy i przyjemności. Ten swoisty solipsyzm skutkuje niestety zniechęceniem i porzuceniem – tak niedawno odkrytej – mistyki pracy (w Kościele rzymskokatolickim największym jej głosicielem jest chyba założyciel Opus Dei, Josemaría Escrivá). Praca staje się przez to wyłącznie przekleństwem rzuconym na nas po grzechu pierworodnym, przestaje być drogą spotkania z drugim człowiekiem, z Bogiem – a przez to także drogą zbawienia. Człowiek współczesny traktuje zatem swoją pracę jako miejsce puste, pozbawione odniesień do innych i do świata. Staje się więc ona, wraz z właściwymi jej wymiarami społecznymi, pustynią – niestety nie taką, o jakiej myśleli chrześcijańscy mistycy, a raczej taką, jakiej doświadczali ci mnisi, którzy popadali w acedię.
Na pustyni współczesności
Acedia może zresztą stać się doskonałym terminem służącym do opisu postawy człowieka współczesnego. Jej podstawowe znaczenie, wykorzystywane najczęściej w katechizmach, to lenistwo. Tłumaczenie owo nie oddaje jednak w pełni tego terminu-klucza, który pomaga głębiej zrozumieć, kim jest człowiek i co oznacza jego działanie. Acedia bowiem to również, a może przede wszystkim, pokusa demona smutku i znudzenia, paraliżującego wolę i intelekt. Paul Evdokimov rozwija tę myśl i dodaje, że acedia jest przeciwieństwem procesu metanoi – jest „nieczułością zatwardziałego serca” czy nieustającym strachem, swoistą duchową, a często i fizyczną, depresją. Jest ona ponadto całkowitym zamknięciem się na Innego, pełnym rozpaczy i zniechęcenia skoncentrowaniem się na sobie samym, które nieuchronnie prowadzi do rozpadu osobowości człowieka i buduje duchowe (by nie powiedzieć: każde) piekło. Ostatecznie więc acedia staje się bezwolną samotnością, zamkniętą na spotkanie.
Pojęcie to, tak związane z życiem mniszym, znajduje doskonałe zastosowanie w rozważaniach nad czynem ludzkim i jego ukierunkowaniem. Acedia bowiem jest nie tylko swoistym duchowym lenistwem, ale również skutkiem niewłaściwego podejścia do ludzkiego działania. Albo – ujmując rzecz z religijnej perspektywy – acedia jest zawsze skutkiem grzechu, niewłaściwego, niezgodnego z ideą Bożą działania. Ludzka praca, podobnie jak każdy ludzki czyn, jest ze swej natury ukierunkowana na Innego lub inność. „Jest ona mostem, który wyprowadza «ja» człowieka z jego wnętrza i wprowadza do świata innych, realnie istniejących bytów” – zauważa arcybiskup Jeremiasz. Działanie człowieka powinno prowadzić do spotkania z Innym, być ukierunkowane na spotkanie, służbę, współdziałanie. Posługując się terminologią Buberowską: działający człowiek powinien zawsze – nawet w bezosobowym ono, które aktualnie kształtuje – dostrzegać możliwość spotkania z osobowym ty drugiego człowieka, a w konsekwencji z Ty transcendentnym.
Solipsyzm pracy
Jeśli działanie jest tej perspektywy pozbawione, staje się grzesznym egoizmem, nieuchronnie prowadzącym do dezintegracji nie tylko osobowości działającego, ale także otaczającego go świata. Grzech polega właśnie na niechęci do wyjścia poza siebie, zmierzenia się ze światem, przemieniania jego, ale i siebie samego. Skutkiem jest nie tyle potwierdzenie własnej tożsamości, ile jej rozpad. W człowieku bowiem, a także w każdym jego czynie, zawarte są dwa elementy: „obraz” – Boża idea działania czy osoby – oraz „podobieństwo”, czyli to, co działający z owym obrazem uczynił. Jeśli rezygnujemy z realizowania obrazu albo – wyrażę to mniej nacechowanym religijnie językiem – nie godzimy się na wyjście z siebie, na spotkanie z Innym, to odrzucamy ostatecznie podobieństwo w nas trwające, co prowadzi do utożsamienia nieruchomej bezwoli z sobą samym. Taki stan egzystencjalnej apatii, stan całkowitego zamknięcia nawet na możliwość spotkania z drugim człowiekiem, przedstawia w Obcym Albert Camus. Jego bohater jest w zasadzie całkowicie zanurzony w acedii. Nie jest w stanie zatrzymać się nad śmiercią własnej matki, nie jest w stanie zachwycić się miłością fizyczną, nie potrafi rozpocząć działania.
W piekielnym solipsyzmie acedii króluje obojętność. Iwanowi Kiriłłowowi z Biesów Fiodora Dostojewskiego obojętne jest, co pomyślą o nim inni, obojętne, co zrobi, obojętne, czy przyjmie na siebie odpowiedzialność za mord na swoim przyjacielu Szatowie. Absolutny ateizm w antropologii czynu prowadzi nieuchronnie do absolutnego przewrócenia porządku rzeczy, a w konsekwencji do duchowego samobójstwa. „Jeśli nie ma Boga, to ja jestem bogiem” – stwierdza Kiriłłow, kończy jednak gryząc jak zwierzę swojego prześladowcę i w histerii rzucając się z okna.
Nawrócenie ku wspólnocie
Brak relacji do drugiego, skupienie się wyłącznie na sobie prowadzą do odrzucenia norm współdziałania z innymi, a ostatecznie do Raskolnikowowskiego braku szacunku dla Innego. Tam, gdzie jedynym źródłem działania jestem ja sam, gdzie moje działanie nie ma innego celu, niż utrzymanie się przy życiu – jak w zachowaniu Raskolnikowa, bohatera Zbrodni i kary – nie ma powodów, by nie zamordować „staruchy”. Dopiero odkrycie perspektywy Innego nadaje naszemu działaniu celowość i prowadzi do jego pełni.
Przeciwieństwem acedii jest metanoia – nieustający proces nawracania się ku Innemu, otwierania się na Innego. Proces ten jest nieustającą odpowiedzią na pytanie, które stawia samemu sobie we Wstańcie, chodźmy Jan Paweł II: „czy jestem wystarczająco dla?”. Każdy czyn ludzki powinien, w perspektywie metanoi, stać się radykalnym otwarciem na Innego, doświadczeniem inności w drugim człowieku, skierowaniem się ku innemu, drugiemu człowiekowi. Działanie nakierowane na spotkanie staje się tu wejściem w najintymniejszą relację z Bogiem, etyka zaś staje się mistyką i teologią.
W ten sposób ponownie odkrywamy religijny wymiar naszej pracy. Staje się ona nie tyle sposobem zdobywania środków na życie (a może lepiej byłoby powiedzieć: na niczym nie ograniczony hedonizm i konsumpcjonizm), ile spotkaniem, wspólnotą i współpracą, a przez to drogą do zbawienia. W ten sposób ze swoistego piekła, w którym trwa nieustanny wyścig szczurów, a przełożeni mobbingują podwładnych, może ona ponownie stać się klasztorem – miejscem, gdzie jako chrześcijanin nieustannie trwam na modlitwie i pracy; na pracy, która staje się modlitwą, i modlitwie, która przejawia się w pracy. Nie twierdzę oczywiście, że można w ten sposób przemienić świat. Ważne jest to, czy przemienię siebie i czy będę w stanie ujrzeć, że tylko otwierając się w swoim działaniu na drugiego, dostrzegając w bezosobowych czynnościach swoistą możliwość „bycia dla”, rzeczywiście realizuję swoją ludzką godność. W przeciwnym wypadku już tu, na ziemi skazujemy się na samotność. Jej ostatecznym wymiarem jest piekło acedii, która z tej perspektywy przestaje być tylko upadkiem niektórych mnichów na gorących pustyniach, a staje się realnym zagrożeniem czekającym na każdego, kto działa.
Tomasz P. Terlikowski
(1974), dziennikarz, filozof, publicysta, tłumacz, pisarz i działacz katolicki, redaktor naczelny Telewizji Republika.