Czytelnia Dom wróć

Miłość a seksualność człowieka


13 sierpnia, 2018

„Uprawianie seksu” nie jest sztuką, ale „bycie człowiekiem dla człowieka” w tej delikatnej materii jest sztuką na pewno. I tam, gdzie małżeństwa rzeczywiście się kochają, tam dochodzi między nimi do prawdziwej harmonii, do prawdziwego związku, pięknego również w wymiarze seksualnym.

Zraniony człowiek, zraniona miłość

Patrząc na człowieka zdajemy sobie zapewne sprawę, że nie jesteśmy tacy, jacy „być powinniśmy”. Człowiek jest zraniony, pęknięty, co w oczy­wisty sposób widzą i opisują niemal wszystkie dziedziny nauki człowiekiem się interesujące: psychologia, psychiatria, kryminologia itp. Kiedy mówimy o męskości czy kobiecości, czy to o człowieku jako istocie płciowej i miłości, tę rzeczywistość musimy mieć na uwadze. A skoro taki wła­śnie jest człowiek, więc i relacje między mężczyzną a kobietą są rozdarte, rozdarta musi być też nasza miłość. Ewidentnie widzimy to przede wszyst­kim np. w sytuacji rozbicia małżeństwa. Wielu z Was nosi w sobie ślady tej śmierci.

Ogromna liczba ludzi odczuwa rzeczywistość seksualną w ogóle jako naganną etycznie. Pewna starsza kobieta powiedziała mi kiedyś, że nie rozumie w naszej religii jednej rzeczy: jak Pan Bóg mógł połączyć grzech z sakra­men­tem! W podobny sposób przeżywa ów problem olbrzymia liczba małżeństw. Dwie trzecie kobiet żyjących w związku małżeńskim nie chce współżyć seksualnie, mając w tej sferze życia znaczne opory. Przed ślubem współżyją seksualnie, aby związać ze sobą partnera. Znam takie mał­żeństwa, które przed ślubem żyją ze sobą pięć lat, a w dniu ślubu ona mówi do niego, że już jej się to znudziło i teraz sobie nie życzy…

Nieporozumienia w małżeństwie mają w ogromnej mierze źródło wła­śnie w tym, że dla kobiety pożycie seksualne jest obojętne, nierzadko wręcz ją razi. Psychologia doszukuje się rozmaitych przyczyn, dla których taka rzeczywistość istnieje. Po prawdzie jednak w polskiej literaturze seksuologi­cznej i psychologicznej tego problemu zwykło się nie dostrzegać. Dlatego, jeśli młodzi współżyją seksualnie przed ślubem, mogą mieć trudności po za­warciu małżeństwa… Dlaczego? Bo człowiek posiada pamięć. Kobieta zawsze pamięta pierwszy stosunek, mężczyzna z kolei zawsze boi się tego, że będzie porównywany z tym, co było przedtem. Oto niedola ogromnej liczby zawiera­jących małżeństwo młodych ludzi, którzy rozumieli miłość przede wszystkim na płaszczyźnie zaspokajania doznań seksualnych.

Dar – istotą miłości

Czym tak naprawdę jest miłość? Karol Wojtyła pisał, że „godność oso­by ludzkiej w tym się wyraża, że osoba ludzka może się oddać. Może się oddać całkowicie Panu Bogu. Może się oddać całkowicie drugiemu człowie­kowi, właśnie w małżeństwie”. Piękniejszą rzeczą jest dawać aniżeli brać. Daru miłości niczym nie można wytłumaczyć; już na pewno nie tym, że ktoś zasługuje na ten dar. To nie tak! Miłość bowiem to coś prze­dziw­nego; coś, co dokonuje się nie dlatego, że ktoś na to zasługuje. Ktoś, kto kocha, doskonale to rozumie; nie wie przecież, dlaczego kocha – o ile to prawdziwa miłość. Bo nie chodzi o to, że mamy z owego kochania takie lub inne korzyści, cho­ciażby profity w postaci przeżyć seksualnych.

„Dawaj się innym!” Oto właściwa miara miłości. Toteż zwykle jeśli małżonkowie przeżywają kryzys w swoim związku, to dlatego, że nie są sobie oddani. Czym jest wola zawarcia małżeństwa, jeśli nie wolą wzajem­ne­go oddania się i przyjęcia daru? Znałem kiedyś duszpasterza, który mał­żeń­stwom przeżywającym kryzys stawiał pytanie: „w czym zaczęli siebie szukać?”.

Guitton wyraźnie rozróżnia namiętność od miłości. Namiętność jest ni­czym innym jak zwróceniem się ku sobie, ku własnym przeżyciom. W tej na­miętności drugi człowiek jest postawiony w roli służebnej do przeżyć pod­miotu. Miłość z kolei jest darem, choć w tym miejscu samo pojęcie daru może nas prowadzić na manowce, bo przecież można pojąć miłość jako dar w tym sensie, że „ja chcę się oddać” i w tym oddaniu mogę zaniechać myśle­nia o wartościach moralnych.

Myślę, że podobne problemy dotykają przede wszystkim sfery miłości kobiety. Kobieta może bowiem rozumieć miłość jako ofiarę z siebie. Chce, żeby chłopak był szczęśliwy, a jest przekonana, że jego szczęście będzie zależało od jego doznań seksualnych, więc składa mu z siebie ofiarę. Uważa tym samym, że jest to dar. Toteż koniecznym jest, aby z pojęciem daru zespo­lić pojęcie dobra. Ów dar będzie prawdziwie darem miłości dopiero wtedy, kiedy pomoże dru­giemu człowiekowi być lepszy. Chodzi tu bowiem o troskę o dobro, „nie żeby komuś było lepiej, tylko by ten ktoś był lepszy”. Oto prawdziwe oblicze naszej miłości.

Tymczasem w miłość będącą darem, połączoną z troską o dobro dru­giego człowieka, o poprowadzenie go ku dobru, trzeba wprowadzić miłość seksualną. Ta stanowi ostatecznie ważną część ludzkiej rzeczywistości. Jeżeli rdzeniem naszego człowieczeństwa jest miłość, bo jesteśmy stworzeni z mi­łości i do miłości; to zrozumiałą rzeczą jest, że rzeczywistość seksualna powin­na być w tę miłość wprowadzona. Ale i ona, podobnie jak cały czło­wiek, jest zraniona.

Zraniona seksualność

Wydaje się, że zranienie naszej seksualności łączy się z pewnymi prze­życiami, uczuciami, co jest oczywiście normalne, bo przecież każde nasze działanie łączy się z jakimiś doznaniami. Każde prawidłowe działanie nasze­go ustroju daje nam zadowolenie. Człowiek je i jest zadowolony, śpi, i z tego również jest zadowolony. Zadowolenie seksualne ma jednak charakter szczególny. W poradnikach seksuologicznych opisywane jest jako pewnego rodzaju ekstaza, dająca czło­wiekowi poczucie odejścia od rzeczywistości, chociażby na chwilę, tym sa­mym mogąca rodzić uzależnienie. I rzeczywiście, doznanie i uczucie seksualne nierzadko rodzą prawdziwe uzależnienie, takie jak uzależnienie od alkoholu czy narkotyków (w literaturze amerykańskiej problem ten określa się jako „sexual addiction”; mówi się także, że doświadcza tego niemal każdy mastur­bujący się człowiek i każdy rozpoczynający życie seksualne, z którego jest trudno zrezygnować). Przez uzależnienie amerykańscy uczeni rozumieją każdy proces, prowa­dzący do stanu, kiedy przestajemy sterować naszym życiem. Ja sam staję się „niesterowalny”. To uzależnienie mną steruje. Każde uzależ­nienie jest nie­ustę­pliwe. Trudno się od niego uwolnić, z racji jego podstęp­nego działa­nia. Uza­leżnienie szuka bowiem usprawiedliwienia. Uzależnienie seksualne w oczy­wisty sposób szuka usprawiedliwienia w miłości. Miłość bowiem jest niczym dżoker w kartach („Bo ja ją/jego ko­cham…”). Każdy nałóg, każde uzależnienie niszczy, a to seksualne niszczy szcze­gólnie. Niszczy więzi małżeńskie, niszczy sens seksualnego życia człowieka. Dlatego stanowi ono olbrzymi problem naszej wewnętrznej wolności. Toteż warto zastanowić się, czym tak naprawdę jest rzeczywistość seksualna, którą trzeba wprowadzić w życie miłości?

Seksualna dojrzałość człowieka
Seksualność jako więź, jako wyraz miłości

Życie seksualne człowieka w istotny sposób różni się od życia seksual­nego zwierząt. Różni się przede wszystkim tym, że zwierzę w swojej seksual­ności zdeterminowane jest płodnością. U przedstawicieli gatunku homo sa­piens rzecz ma się inaczej. Człowiek nie jest zdeterminowany płod­nością w czynnościach seksualnych, a mimo to może seksualnie „działać”. A skoro tak się dzieje, to muszą być inne funkcje płciowości oraz życia płcio­wego ludzi niż jedynie prokreacja. Zatem co stanowi determinantę ludzkiej płcio­wości, pozwalającą jednocześnie odróżnić nas od zwierząt? Otóż naj­prościej ujmu­jąc – tworzenie więzi.

Rzeczywistość seksualna jest niesłychanie ważna, albowiem tworzy ży­cie społeczne, małżeństwo, rodzinę. Tymczasem instytucja rodziny przecho­dzi dziś niemały kryzys. Stanowi to poważny problem współczesnego świata, zwłaszcza Europejczyków, którzy coraz częściej nie chcą zawierać mał­żeństw i zakładać rodzin. W dużej mierze jest to wyraz problemów w sferze seksualnej. Mówi się, że obecnie nasze życie jest „rozseksualizo­wane”. Ja oceniam to inaczej. Jeśli widziałbym kraj, w którym w każdym przydrożnym rowie znajdowałyby się wraki samochodów, czy mógłbym powiedzieć od razu, że to kraj „zmechanizowany”? Nie! Otóż dostrzegam masę ludzi cier­piących z powodu problemów czy zaburzeń seksualnych – ludzi rozbitych, rozdartych. Gdyby policzyć ludzi, którzy są w jakiś sposób zadowoleni ze swojego życia seksualnego i tych, którzy są z tegoż powodu nieszczęśliwi, to w moim przekonaniu przeważaliby ci drudzy. Dziwię się, że seksuolodzy tego nie dostrzegają. Sytuacja ta jest dramatyczna, wskutek czego tkwimy w ogólnej atmosferze rozpaczy.

Wielu młodych oczekiwało, że seks będzie coś znaczył, że będzie to coś wielkiego, a tymczasem okazuje się być tym, co człowieka uzależnia, uniesz­częśliwia. Toteż warunkiem dojrzałości seksualnej musi być we­wnętrzna wolność. Bo to, co jest rozdarte, to właśnie doznanie seksualne. Jeśli dam się jemu podporządkować. Oto problem życia płciowego. Żeby móc stworzyć trwałą więź seksualną, trzeba być prawdziwie wolnym. To druga funkcja płci – obok tej naczelnej – przekazywania życia. Człowiek domaga się bowiem, żeby seks „coś znaczył”. Ponad 65% nieszczęśliwych kobiet, które nie są zainteresowane współżyciem seksualnym w związku małżeńskim, nie odczy­tuje owego współżycia jako znaku miłości. A to powinno być w małżeń­stwie wyrazem, znakiem więzi, jaka powstała między dwojgiem ludzi. Tym­czasem w ogromnej liczbie przypadków jest seksualność tym, co małżonków dzieli.

Co to znaczy? Otóż w pierwszym rzędzie gest zewnętrzny musi być oznaką treści wewnętrznych. Podobnie jak ludzka mowa. Gest zewnętrzny to najściślejsze zjednoczenie fizyczne dwojga ludzi. Nie ma ściślejszego fi­zycznego zespolenia dwóch osób niż stosunek płciowy. Ten powinien wyra­żać możliwie jak najwięk­sze zespolenie dwóch kochających się osób. A tym ostatnim w naszej rze­czywi­stości jest małżeń­stwo. Stosunek seksualny może być wyrazem praw­dziwej miłości tylko i wy­łącznie w małżeństwie. Z drugiej strony to najściślejsze zbliżenie dwojga ludzi dokonuje się za pomocą narządów będących częścią ludzkiego układu rozrodczego. Na­rzą­dów płciowych męskich i żeńskich. Ze stanowiska biologicznego męż­czy­zna i kobieta różnią się rodzajem komórek rozrodczych wytwarzanych w ich ustroju. Zatem różnią się samym układem rozrodczym. To, że łączą się układami rozrodczymi, musi stanowić dalej wyraz ich zdolności do rodzicielstwa. Mężczyzna może być ojcem, kobieta może zostać matką i w ich zbliżeniu musi wyrazić się wzajemna akceptacja faktu, że są mężczyzną i kobietą. I jako ludzie rozumnie tą świadomością się kierują. Człowiek może tego nie chcieć. I w tym miejscu rodzi się problem antykon­cepcji.

Seksualność a antykoncepcja

Najprościej rzecz ujmując, antykoncepcja to bunt przeciwko temu, czym jest człowiek jako istota płciowa. Otóż jako istota płciowa – co jest właści­wością ludzkiej natury – człowiek może zostać ojcem lub matką. Człowiek jednak buntuje się przeciw temu. Kobieta zażywa pigułki anty­koncepcyjne, buntując się przeciw swojej płodności. Co roku około 600 ty­sięcy mężczyzn w USA każe się pozbawić płodności poprzez przecięcie nasieniowodów. To też jest antykoncepcja, bunt przeciw temu, kim jestem jako mężczyzna. W takim wypadku stosunek seksualny przestaje być jakim­kolwiek znakiem miłości. On może jej powiedzieć: „Kocham cię, ale tego ci nie dam”, ona zaś – „Nie chcę tego od ciebie”. A to oznacza: w ogóle nie akceptuję cię jako ojca, a ja ciebie nie akceptuję jako matki.

Czy można sterować tą rzeczywistością? Każda kobieta potrafi dosko­nale rozpoznać, kiedy może być matką i powinna to zrobić, jeśli chce uznać swoją godność jako kobieta. Każdy mężczyzna powinien mieć świadomość, że może być ojcem i to właśnie stanowi jego godność.

W miłość jako dar trzeba włączyć to, kim jest mężczyzna jako mężczy­zna, i kim jest kobieta jako kobieta. Ludzka tożsamość i rzeczywistość płcio­wa musi być zaakceptowana. Tą ostatnią człowiek musi umieć kiero­wać, jako że jest rozumny. Nie może jej niszczyć, ma wręcz obowiązek wydoby­wać jej wielkość, co doskonale widać na przykładach małżeństw, które do­szły do harmonijnego sterowania swoją płodnością.

Obecnie mamy już nawet międzynarodowe stowarzyszenia lekarzy za­interesowanych naturalnym planowaniem rodziny. W Warszawie np. jest międzynarodowy instytut INER. Za antykoncepcją jednak, i co się z tym wiąże – za takim myśleniem, stoi ogromny interes. Tymczasem moglibyśmy uczyć ludzi czy to w radio, czy w telewizji normalnego życia seksualnego. Rzecz jasna, zrobić tego nie możemy, bo kapitał rynku antykoncepcyjnego natychmiast zamknąłby nam usta. Bo prze­cież antykoncepcja jest „nowocze­sna”. Więc niszcz swoją miłość! Gdy nie ma pełni daru, a w stosunku anty­koncepcyjnym nie ma, nie ma też akceptacji męskości i kobiecości.

Musimy bardzo poważnie liczyć się z faktem możliwo­ści naszego zra­nienia, jak i z tym, że miłości trzeba się uczyć. Trzeba dorastać do tego, by była ona rozumiana jako dar człowieka względem człowieka, w trosce o to, aby pomóc drugiemu być lepszym. W tę miłość – dar – ma być włączona rzeczywistość seksualna. Nie można doznania seksualnego lekceważyć, ale i nie można go demonizować, jako że sfera seksualna (czy nam się podoba, czy nie) na­leży do naszej rze­czywistości, tyle że skrzywionej. W dziedzinie ludzkiej płciowości możemy, rzecz jasna, podlegać wy­chowaniu. Samo współżycie małżeńskie także wychowaniu podlegać może, a nawet musi, bowiem tego, jak osiągnąć harmonię w pożyciu seksualnym trzeba się uczyć. Nie zapominając jednocześnie, że działalność seksualna jest jak najbardziej ludzka i należy do sfery kultury. Błędem zaś jest sądzić, że „wszystko się wie”.

„Uprawianie seksu” nie jest sztuką, ale „bycie człowiekiem dla człowie­ka” w tej delikatnej materii jest sztuką na pewno. I tam, gdzie małżeństwa rzeczywiście się kochają, prowadzą ze sobą dialog, tam dochodzi między nimi do prawdziwej harmonii, do prawdziwego związku, pięknego również w wymiarze seksualnym.

o. Karol Meissner OSB

(1927-2017), polski prezbiter rzymskokatolicki, benedyktyn, lekarz. Był autorem publikacji dotyczących małżeństwa, rodziny, płciowości, wychowania, etyki. Służył przez głoszone rekolekcje, konferencje, artykuły oraz porady indywidualne