Przyczyny marazmu czyli duchowego pleśnienia
14 kwietnia, 2025
Marazm najczęściej kojarzy nam się z sytuacją stagnacji duchowej, długotrwałym brakiem postępu, a w konsekwencji może przerodzić się w duchowe pleśnienie. Jest to powolne zobojętnienie na wszelkie duchowe wysiłki i Boże impulsy.
Czasami nawet trudno zauważyć taki stan ducha we współczesnej konsumpcyjnej rzeczywistości i lansowanych wzorcach przez środki masowego przekazu. Można tu mówić o egzystencjalnej wegetacji ze śladowymi znamionami Bożego życia, zakładając, że osoba jest ochrzczona i wierząca. Jest to człowiek zamulony poruszający się po terenie bagnistym, choć sam tego za bardzo nie dostrzega. Ktoś kto już wyszedł ze swojego „Egiptu”, ale nie wszedł do Ziemi obiecanej i ciągle błąka się po pustyni bez kompasu i przewodnika. Stracił kierunek i nadzieję na rychłe zobaczenie Ziemi obiecanej.
Nie należy mylić tego stanu z kryzysem, choć jeśli nie jest on zasymilowany i pozytywnie rozwiązany, to może przerodzić się w marazm.
Pan Bóg z doskoku
Taki człowiek nie jest na stałe podłączony do Bożego prądu choć wydaje mu się inaczej. Nawet jeśli od czasu do czasu odprawia jakieś modlitwy to i tak nie ma to większego przełożenia na jego duchowe życie. Widzi w tym tylko mechaniczne odklepywanie a nie zaangażowanie głębi serca. Sam nawet się pyta czy to modlenie ma jeszcze jakiś sens. Czy Pan Bóg jeszcze mnie wysłuchuje, skoro nie widzę żadnych pozytywnych efektów w moim duchowym życiu?
Powolne lekceważenie modlitwy całkowicie wyprowadza z autentycznej relacji z Bogiem. W tym czasie wiele różnych wątpliwości zaczyna pojawiać się w sercu człowieka. Jego wiara jest coraz słabsza i rozchwiana. Stawia coraz więcej karkołomnych pytań do Boga i o Nim samym szukając przy tym wymuszonych uzasadnień dla swojego stanu ducha. Tym samym pogrąża się w złudnym samozadowoleniu. Wpada w pokusę zamknięcia się z wyimaginowanym bogiem we własnym świecie. Wydaje się, że dystans do prawdziwego Boga się powiększa, a wiara jedynie tli w popiele marazmu. Naturalnie w jego życiu sakramentalnym brak stałości i wierności. Pomału następuje niechęć do spraw Bożych.
Trzeba wielu bodźców zewnętrznych, żeby nie powiedzieć wstrząsów i przynagleń, aby powrócić do nowej relacji z Bogiem.
Wewnętrzny opór
Najbardziej przykrym doświadczeniem jest fakt, gdy człowiek stwierdzi w sobie opór czy mur nie do przeskoczenia albo nieustanne odbijanie się od tego muru. Codzienne wysiłki wiary w przyjmowaniu łaski Bożej natrafiają na wewnętrzny opór, który może być silniejszy niż osobista zdolność w jego przezwyciężeniu. Jeśli każdego dnia sumuje się i nakłada na siebie takie wewnętrzne niepowodzenie, to w konsekwencji wewnętrzny człowiek znajduje się na banicji i nie za bardzo chce podejmować nowe próby powrotu do swojego wnętrza, które staje się dla niego w pewnym sensie obcą i nieprzyjazną krainą. W każdym razie krainą mocno ograniczoną, gdzie brak realnej głębi, przestrzeni pokoju i odpoczynku.
Człowiek staje się wewnętrznie wyalienowany. Lepiej zagłuszyć te wewnętrzne dobijanie się łaski i niepowodzenia w jej przyjęciu uciekając w różne zewnętrzne emocje, podniety i wrażenia wynikające z ludzkiej aktywności. Jeśli ten wewnętrzny człowiek zostanie amputowany, to już znajduje się na równi pochyłej nie tylko do marazmu, ale nawet duchowej śmierci. Sprawdzą się słowa z Ewangelii św. Jana : „Beze Mnie nic nie możecie uczynić. Kto nie pozostaje we Mnie, zostanie odrzucony jak latorośl i uschnie. Pozbierają ją, wrzucą do ognia i spłonie” (Jn 15, 5c-6).
Rozstanie się z nocą ciemną
Jeśli się weźmie pod uwagę doktrynę nocy ciemnej św. Jana od Krzyża, to z tej perspektywy marazm też może być spowodowany opuszczeniem tejże nocy, pod osłoną której dusza oczyszczała się przygotowując do wyższego stopnia modlitwy. Niestety brak determinacji i wytrwałości w tej próbie nocy może sprawić powrót do gwałtownego zaspokojenia swojego „ego”. Coś pękło w człowieku, że wycofał się z tej mistycznej drogi nocy ciemnej wskazanej przez Boga. Zwłaszcza gdy szukał siebie w Bogu i chciał jedynie zaspokoić swoje afektywne doznania.
Uśpione czy umartwione pożądania zmysłowe i duchowe apetyty wychodzą na powierzchnie i zostają uwolnione. Zaczynają one ponownie kosztować „ten świat” na swój sposób i według swojej woli. Wszelkie pociechy poza Bogiem są mile widziane. Tym samym odnawiają się słabości natury moralnej. Doświadczenie ogołocenia było prawdopodobnie zbyt mocne i krótkotrwałe, dlatego teraz człowiek rekompensuje to szukając nasycenia apetytów.
Na marginesie można dodać, że marazm najczęściej pojawia się bez świadomego i autentycznego wejścia w doświadczenia nocy ciemnej.
Doczesne nasycenie
Jeśli najgłębsze pragnienia miłości Bożej nie są zaspokojone choćby w minimalnym stopniu albo perspektywa ich zaspokojenia strasznie się oddaliła to częstokroć człowiek w swojej niecierpliwości i braku ufności rekompensuje ten brak przez szukanie doczesnego nasycenia. Kręcenie się wokół tego nasycenia jeszcze bardziej blokuje człowieka na Bożą rzeczywistość. Prawdziwe i pierwszorzędne pragnienie, według Ewangelii, poszukiwania najpierw królestwa Bożego staje się drugorzędne i przypadłościowe choć człowiekowi może wydawać się, że właśnie tak nie jest. Boże królestwo zastępuje swoim wydumanym i zracjonalizowanym.
Zgadza się na powierzchowność i ucieka w tematy zastępcze, rozrywkowe i wirtualny świat nieustannie poszerzający granice i możliwości zwłaszcza dzięki dostępności do sieci Internetu. W ten sposób trudna i niewidzialna rzeczywistość Bożej obecności w sercu ludzkim schodzi na dalszy plan. Pomału życie religijne zaczyna się banalizować i przechodzi się na poziom duchowego przedszkola. Życie religijne straciło smak, sens i swoją duchową moc, bo doczesne nasycenie przymuliło jego duchową głębię. Nie przychodzi się już regularnie na modlitewne posiłki, bo nie ma już głodu Boga.
Lęk przed zmianą
Z pewnością jedną z przyczyn duchowej stagnacji jest wyimaginowany lęk przed zmianą swojego stanu. Człowiek woli być kulturowo-politycznie poprawny niż szukać zmian w kierunku ewangeliczno-charyzmatycznym. Lęk przed zmianą swoich postaw, zakodowanej rutyny sprawia, że człowiek niejednokrotnie z góry rezygnuje z podejmowania różnych inicjatyw, trudnych decyzji i umiejętnej walki o swoje duchowe wnętrze. Wszędzie widzi wiele zagrożeń i obaw paraliżujących z góry próby wyjścia z letniości. Ten lęk jest jeszcze bardziej wzmacniany przez doświadczone cierpienie. Robi wszystko by uniknąć nawet obawy urojonego cierpienia. Osaczony przez swoje wyimaginowane lęki ucieka w krainę letniości i zakodowanej wegetacji. Dlatego też w Apokalipsie Anioł mówi do kościoła w Smyrnie aby przestał się lękać tego co ma wycierpieć… (por. Ap 2, 10).
Trudno w takim stanie mówić o jakimś większym i twórczym wysiłku ascetycznym w imię Boże. Nie umie już od siebie wymagać w bardzo konkretny sposób odnosząc te wysiłki w kierunku Bożym. Wiara staje mocno zracjonalizowana i zakotwiczona w gruncie letniości.
Pojawiający się marazm nie jest łatwo zdiagnozować. Człowiek wie, że jest z nim coś nie tak, ale tak do końca nie wie co mu dolega.
Zastój i letniość
Zastój nie ma nic wspólnego z Bożym działaniem w Biblii, która ukazuje nieustanny exodus proroków czy posłanie świętych. Do Abrama Bóg powiedział wyjdź z ziemi ojczystej do kraju który ci wskażę (por. Rdz 12,1). Do Mojżesza Bóg rzekł : „Ruszaj więc teraz! Wyślę cię do faraona, a ty wyprowadź z Egiptu mój lud, synów Izraela” (Wj 3,10). Proroka Eliasza Bóg ciągle posyłał do różnych zadań i misji. Z wyjątkiem kiedy wpadł w lęk bojąc się o swoje życie przed groźbami królowej Jezabel. Bóg go nigdzie nie posłał, on sam uciekł przestraszony na pustynie prosząc o śmierć. Jednak jego stan ducha można zakwalifikować bardziej do depresji, załamania i stresu niż do marazmu.
Ciągle w Ewangelii słyszymy Jezusa mówiącego pójdź za Mną. Otóż to pójście za Chrystusem jest dla chrześcijanina nieustannym bodźcem i motywem. Jezus powiedział: „Lisy mają nory i ptaki latające pod niebem mają gniazda, a Syn Człowieczy nie ma dachu nad głową” (Por Łk 9,58). Nie widać tutaj nawet możliwości zastoju. Boże sytuacje są ciągle dynamiczne, ciągle w ruchu. Nieustannie coś się zmienia, idzie na przód, albo raczej idzie za Chrystusem ku zjednoczeniu z Bogiem. Dlatego na końcu Ew. Mateusza Jezus mówi : „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody…” Kościół z natury jest misyjny, posyłający i dzielący się swoim bogactwem. Nie ma mowy o stagnacji, o komforcie, o jakimkolwiek zasiedzeniu czy letniości. Choć o tym ostatnim przypadku właśnie jest przestroga w Apokalipsie w liście do Laodycei, który bardzo adekwatnie oddaje współczesny rodzaj marazmu : „Znam twoje czyny, że nie jesteś zimny ani gorący. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, mam cię wyrzucić z moich ust” (Ap 3, 15-16). Laodycea leżała obok Hierapolis, gdzie znajdowały się źródła wód termicznych bogatych w wapień i leczących reumatyzm. Zalecano nie pić jej, gdyż powodowała wymioty. Woda kierowana akweduktami do Laodycei wpadała już letnia i mdła. Stąd mieszkańcy Laodycei dobrze rozumieli co znaczyła letnia wspólnota chrześcijańska.
Ta letniość w ustach Chrystusa powoduje nudności i wymioty. Mieszkańcom żyje się dobrze, dzięki ich biznesowi posiadają swój komfort, sami się wzbogacili, czują się samowystarczalni i praktycznie nic nie potrzebują, ale w oczach Bożych jest zupełnie inaczej. Okazuje się, że ich działanie jest jałowe. To właśnie oni są nieszczęśliwi, biedni, godni litości, ślepi i nadzy. Cały ten handel pozostawia wspólnotę w duchowym marazmie : zaślepioną, ogołoconą i zawstydzoną. Dramatem tej wspólnoty jest to, że w tym stanie letniości ona nie widzi swoich grzechów, zaniedbań i nie rozeznaje odpowiednio swojego ducha.
To u Chrystusa należy kupić prawdziwego złota odbijającego chwałę Bożą, białe szaty którymi przywdziewa zwycięzcę oraz balsamu do oczu, aby widzieć oczami Boga czyli prawdziwie przejrzeć, by przylgnąć do Boga.
„Bądź więc gorliwy i nawróć się”, tak mówi Pan do mieszkańców. Czyli „zagotuj się” człowieku, bo Chrystus pokornie puka do Twego serca i prosi, abyś Mu otworzył. Rusz się…
o. Jan Malicki OCD
Photo – designed by Freepix.

o. Jan Malicki OCD
ur. 1958, zakończył studia teologiczne w Terezjanum, nastepnie na UKSW w Warszawie, doktor teologii, wieloletni Prowincjał Warszawskiej Prowincji Karmelitów Bosych, wieloletni misjonarz i wykładowca teologii duchowości w Instytucie Nauk Religijnych w Butare w Afryce, rekolekcjonista i wykładowca w Instytutach Duchowości.