Przyjaźń
12 lipca, 2019
Arystoteles rozróżnia trzy rodzaje przyjaźni, z których tylko ta, którą buduje się na fundamencie dobra będącego dobrem w sobie samym (tzw. bonum honestum), a nie ze względu na coś innego, zasługuje w pełni na miano przyjaźni. Spoiwem przyjaźni są dobro i prawda, a nie okoliczności.
Kartezjańskie wątpienie negujące wszelką pewność w poznaniu sprowadziło moralność do prowizorycznych regulacji ludzkiego postępowania, nie pozwalających człowiekowi szukać trwałego domostwa w nikim, nawet w przyjacielu. A przecież człowiek musi się zadomowić, zamieszkać, w kimś, jeśli nie ma być nikim. Ten, kto zakorzenił się w przyjacielu, buduje w nim i z nim dom, w którym jest sobą i czuje się bezpieczny. Oddalając się od przyjaciela, traci swoje domostwo, swoją ziemię rodzinną. Skazuje się na wygnanie z własnego wnętrza. Dzieje się w nim tajemnicze zło. Pozostawiony sobie samemu ulega słabości tak dalece, że jego wola i umysł nie są w stanie skłonić go do oddania się prawdzie i dobru. Dobro i prawda jawią się człowiekowi w drugiej osobie obecnej dla niego w sposób przyjazny, a siły do zjednoczenia się z nimi daje mu łącząca go z przyjacielem miłość. Wygnany z domu przyjaźni zawiera jedynie rozmaite spółki służące użyteczności do osiągania korzyści i przyjemności. Zamknięty w nich nie staje się ani dobry, ani zły, chyba że w takim znaczeniu, w jakim mówimy o złym lub dobrym drewnie czy żelazie, z których nie można nic zrobić. Wygnanie z ziemi przyjaźni ujawnia upadek osoby ludzkiej. W ludziach nie przebywających w przyjaznej obecności dla siebie zanika pragnienie dobra i prawdy, co powoduje zanik pragnienia wolności. Przestaje się szukać prawdy, która znajduje się zawsze przed człowiekiem, wskutek czego przestaje się czynić dobro. Wówczas za wolność uważa się chęć posiadania rzeczy leżących w zasięgu ludzkich rąk. Utożsamia się wolność z jakąś „nicością” (Jean-Paul Sartre), którą trzeba wypełniać, czym się chce. Słowa Arystotelesa, „że ludzie dobrzy to tyle, co przyjaciele” (Etyka Nikomachejska, 1155 a), wywołują w nich sceptyczne pytanie: „Cóż to jest przyjaźń?”. Wiąże się ono z pytaniem rzuconym przez Piłata w twarz Chrystusa: „Cóż to jest prawda?” (J 18,38). W nich słychać odgłos upadku człowieka i społeczeństwa.
Mało kto mówi o przyjaźni tak pięknie jak Arystoteles. W ósmej i dziewiątej księdze Etyki Nikomachejskiej mówi o niej jako filozof, ponieważ jednocześnie widzi w niej jedną z „rzeczy pierwszych”, w niektórych momentach jego słowa są bardziej pieśnią o przyjaźni aniżeli dyskursem. Przyjaźń unosi nas na wyżyny, z których rozciąga się widok na tajemniczą wielkość nie tylko człowieka, ale także społeczeństwa. Za nią i ponad nią jest tylko Bóg. Przyjaźń jest z Boga, który daje się dotknąć pieśni człowieka. Pieśnią więc wyraża on i lepiej poznaje także przyjaźń stanowiącą o jego osobie. „Rzecz pierwsza”, złożona z osoby i przyjaźni, w których ona się wydarza, i bez której nawet Bóg nie może żyć (o czym Arystoteles nie wiedział; Etyka Nikomachejska, 1159 a), „jest czymś dla życia najkonieczniejszym, bo bez przyjaciół nikt nie mógłby pragnąć żyć, chociażby posiadał wszystkie inne dobra. […] I do myślenia bowiem, i do działania zdatniejsi są [ludzie we dwójkę]” (ibidem, 1155 a). W tej wypowiedzi słychać echo słów biblijnego mędrca: „Lepiej jest dwom niż jednemu, gdyż mają dobry zysk ze swej pracy. Bo gdy upadną, jedno podniesie drugiego. Lecz samotnemu biada, gdy upadnie, a nie ma drugiego, który by go podniósł. Również, gdy dwóch śpi razem, nawzajem się grzeją” (Koh 4,9-11).
W Arystotelesowskiej pieśni o przyjaźni brakuje tylko tej jednej wieści, że Bóg przyjaźni się z człowiekiem. Wydaje się, że filozof ateński nie dostrzegł tego, co było jasne dla Cycerona. Cyceron, patrząc na przyjaźń jako na najcenniejszy oprócz mądrości „dar bogów”, widział ją w szczególnej jednomyślności człowieka i Boga „w rzeczach boskich i ludzkich” (Laelius de anicitia, VI, 20: „divinarum et humanarum rerum consensio”). Mądrość nawiedza tylko tych, którzy darzą się nawzajem przyjaźnią. Nie ma mądrości bez przyjaźni i nie ma przyjaźni bez mądrości, bo przyjaciele są przyjaciółmi dlatego, że miłują prawdę. To oni są filosofoi czyli przyjaciółmi daru mądrości. „O, gdybyś znała dar Boży i wiedziała, kto jest Ten, kto ci mówi: «Daj Mi się napić» – prosiłabyś Go wówczas, a dałby ci wody żywej” (J 4,10). Samarytanka pojęła w mig, że stoi w obliczu Prawdy objawiającej Swoje Boskie pochodzenie. Nie zawahała się odpowiedzieć prośbą na Jej prośbę; „Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła!” (J 4,15). Poprosiła Prawdę o przyjaźń. „Jednomyślność” z Prawdą pozwoliła jej poznać siebie i uwolnić się z więzów, jakie sama nałożyła na siebie (por. Rz 1,18).
Arystoteles rozróżnia trzy rodzaje przyjaźni, z których tylko ta, którą buduje się na fundamencie dobra będącego dobrem w sobie samym (tzw. bonum honestum), a nie ze względu na coś innego, zasługuje w pełni na miano przyjaźni. Spoiwem przyjaźni są dobro i prawda, a nie okoliczności. Użyteczność i przyjemność (czyli tzw. bonum utile i bonum iucundum) dają początek spółkom z ograniczoną odpowiedzialnością. „Dla przyjemności więc lub dla korzyści mogą i źli być sobie nawzajem przyjaciółmi […], ale być przyjaciółmi ze względu na osobę przyjaciela mogą tylko ludzie etycznie dzielni; źli bowiem nie radują się sobą nawzajem, chyba że wynika stąd jakaś korzyść” (Etyka Nikomachejska, 1157 a). Spółki są nietrwałe, funkcjonują tak długo, jak długo trwają korzyści i przyjemności, dla których zostały powołane do życia. Trwałą jest tylko przyjaźń ludzi dobrych (ibidem, 1156 b).
Jeżeli osoba nie może chcieć żyć bez przyjaźni, to przyjaźń jest sprawiedliwością wymierzaną osobie przez osobę. Osoby wymierzają sobie sprawiedliwość, objawiając i oddając się sobie nawzajem, czyli obdarowując się miłością. Miłość wzywa miłość, bez której nie warto żyć. Poza miłością wszystko jest tylko dodatkiem mniej lub bardziej potrzebnym do życia. Tam, gdzie dodatki zajmują miejsce należne miłości, ludzie wpadają w dialektykę opartą na sprzeczności: „pan” – „niewolnik”. „Pan” nie objawia się „niewolnikowi”, ani „niewolnik” „panu”. „Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15,15). Chrystus usłyszał od Ojca Siebie; jest Jego Słowem. Mówiąc te Słowa Swoim uczniom, czyli dając im Siebie, pokazał im Ojca, w którym mieszka, – o co uczniowie zapytali Go na początku Jego działalności (por. J 1,37-39). Do sprawiedliwości należnej osobie, czyli do przyjaźni, ludzie dojrzewają powoli. Dojrzewają do niej w spotkaniach z osobami znajdującymi się na ich drodze. Nie można przyjaźnić się ze wszystkimi, ale w stosunku do wszystkich, nawet do wrogów, trzeba być przyjaźnie usposobionym (por. Mt 5,44). Nawet wrogom należy się sprawiedliwość. Ten, kto im jej odmawia, nosi w sobie niesprawiedliwość i tym samym skazuje siebie na wygnanie. Tę prawdę sprawiedliwości odsłonił Chrystus, kiedy mówił: „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” (J 15,12). Słońce świeci i deszcz pada bez wyjątku na wszystkich, na dobrych i na złych. Trudna jest jednomyślność człowieka z Bogiem „w rzeczach boskich i ludzkich”, a najbardziej „bosko-ludzką” rzeczą jest patrzenie na złych, tak jak patrzy na nich Bóg, ponieważ świadomość ludzi, nawet tych dobrych, z trudnością otwiera się na prawdę, że dobry jest tylko Bóg.
Despoci nie lubią przyjaźni. Ci fałszywi bogowie zachowują się jak demony, które boją się przyjaźni, ponieważ w niej wydarza się wolność, nad którą oni nie mają władzy. Wolność wymyka się spod ich kontroli. Despoci nie szczędzą słownych zapewnień, że mają i będą mieli na oku dobro człowieka oraz społeczeństwa, ale pojmując to dobro nie tak, jak tego domaga się prawda, do której człowiek należy, robią i będą robili wszystko, żeby wygnać go z jego rodzinnej ziemi, gdzie jest on sobą, a nie tym, kim oni chcieliby, żeby był. Dla despotów najlepszym społeczeństwem jest masa jednostek niezdolnych do wchodzenia w trwałe osobowe relacje. Nic więc dziwnego, że robią wszystko, aby ludzie nie znali „daru Bożego” (J 4,10), bowiem wtedy ludzie są tak słabi, że nie umieją, bo nie chcą, płacić sobą za wolność zadaną im jako pracę do wykonania. Nie znając „daru Bożego”, przekształcają miłość, a więc i przyjaźń, w nieodpowiedzialną, bo do niczego nie zobowiązującą, rozrywkę. Tracą poczucie godności. Nie nawracają się do prawdy odsłaniającej się tylko przed tymi, którzy opuszczają siebie i idą przez wiarę do innych. Starają się zmieniać jedynie okoliczności po to, aby żyło im się wygodniej i przyjemniej. Nie zmieniają siebie. Zniewoleni przez własną słabość sprowadzają postęp do roli narzędzia pozwalającego oddawać się na pastwę coraz liczniejszym chwilowym korzyściom i coraz intensywniejszym chwilowym przyjemnościom.
Przyjaźń jest wydarzeniem osobowym, a nie państwowym. Dzięki przyjaźniom państwo jest czymś więcej aniżeli tylko konglomeratem administrowanych jednostek. Dzięki niej państwo nie utożsamia się z wypadkową ekonomicznych i politycznych okoliczności, i tym samym nie stacza się w przepaść ekonomicznego i politycznego totalitaryzmu. Obecność przyjaźni, a więc przede wszystkim obecność małżeństw i rodzin, pomaga państwu być społeczeństwem wolnych osób, które w nim współrządzą, a nie są zaś masą „panów” i „niewolników”, którymi się administruje. Dlatego politycy winni troszczyć się bardziej o kulturę przyjaźni, o kulturę małżeństw i rodzin, aniżeli o struktury administracji. O tej powinności polityków myślał Arystoteles, kiedy pisał: „Wydaje się też, że istotą węzłów łączących państwa jest przyjaźń i że prawodawcy bardziej się o nią troszczą niż o sprawiedliwość; bo zgoda zdaje się być podobną do przyjaźni, a o zgodę najbardziej zabiegają prawodawcy, pragnąc ile możności usunąć spory i kłótnie, które są objawem wrogości. I ludziom, którzy żyją w przyjaźni, nie trzeba wcale sprawiedliwości, ludzie natomiast, którzy są sprawiedliwi, potrzebują mimo to przyjaźni, a najwłaściwszą formą sprawiedliwości jest, jak się zdaje, ustosunkowanie się przyjazne”(Etyka Nikomachejska, 1155 a).
W Polityce Arystoteles powiedział wprost, że „przyjaźń jest największym dobrem państwa” (polis; Polityka, II, 1262 b 7), ponieważ to ona czyni z niego „naturalną jedność” (ibidem, 1263 b). Arystoteles przedkładał przyjaźń, małżeństwo i rodzinę nad państwo: „Z natury swej bowiem człowiek jest istotą stworzoną do życia we dwoje raczej niż do życia w społeczności państwowej – o tyle, o ile dom jest czymś wcześniejszym i konieczniejszym niż państwo” (Etyka Nikomachejska, 1162 a). Państwo, które nie wywyższa się ponad osobowe wspólnoty, rządzi się prawem prawdy i dobra wspólnego. Takie państwo ma charakter służebny wobec osób. Traci go, kiedy politycy zdominowaniu przez żądzę władzy i przez pychę dzielą obywateli, aby ich osłabić i poddać swojej woli (divide et impera!).
W przyjacielu otwiera się dla człowieka droga do utraconego raju, w którym „kiedyś” czuł się u siebie. Przed tym, który nie wchodzi na nią, otwiera się piekło. Przyjaźń łącząca ludzi tkwi korzeniami w eschatologicznej ziemi; z niej czerpie żywotne soki niezbędne dla ich suwerennego istnienia. Dlatego przyjaźń nie może być przelotnym odurzeniem czy przypadkiem. W niej objawia się zamysł powzięty przez Boga przed stworzeniem świata w stosunku do każdego człowieka (por. Ef 1,4). Z tego zamysłu – a jest nim miłość Boga do człowieka – każdy z nas będzie sądzony „pod wieczór swojego życia” (św. Jan od Krzyża).
Człowiek nie pragnąłby „jednomyślności” z Bogiem „w sprawach boskich i ludzkich” i nie szukałby jej, gdyby jej był nie „utracił”. Pamięć utraconej „jednomyślności z Bogiem” jest pamięcią szczególną. Mówi ona o tajemniczym dramacie, który w człowieku nie rozegrał się w pradawnym wczoraj, lecz rozgrywa się w nim codziennie, od narodzin do śmierci. Z tego powodu mówimy, że rozegrał się on w mitycznym „kiedyś”. Dramat ów opowiada o nieustannym wdzieraniu się negacji w więź człowieka z Bogiem. Negacja ich „jednomyślności” ingeruje wdziera się w zawierane przez ludzi przyjaźnie. Pojawia się jako wąż ukazujący im siebie samych jako przedmioty „dobre do jedzenia”, „rozkoszne dla oczu”, których można ich użyć „do zdobycia wiedzy” (por. Rdz 3,6) pozwalającej na coraz większy postęp w technicznym myśleniu o nich i w technicznie jak najbardziej skutecznym posługiwaniu się nimi dla zwiększenia konsumpcji i przyjemności. Niedostrzeganie węża, albo udawanie, że się go nie dostrzega, kończy się nieznajomością człowieka.
Pragnienie przyjaźni odsłania nadludzką wielkość człowieka, wielkość „utraconą” i równocześnie zadaną jego nadziei. Szukający tej „zguby” widzą coraz wyraźniej, że przychodzą na świat ukształtowani przez przyjaźń, jaką darzy ich Bóg. Pragnieniem przyjaźni sięgają Boga. Ono ma Bożą moc. W tym przejawia się prawda przyjaźni, że nie my zaprzyjaźniliśmy się z Bogiem, ale że On sam wpierw zaprzyjaźnił się z nami (por. 1 J 4,9-10).
Jest zatem rzeczą naturalną, że raz zawartej przyjaźni z drugim człowiekiem nie można rozwiązać. Przyjaźń jest nierozerwalna. Nie unicestwia jej nawet zdrada, ona ją tylko rani. Nie można przecież unicestwić Boga, który nadchodzi w przyjaźniach. Boga można tylko zdradzić, i to przede wszystkim Jego się zdradza, kiedy zdradza się przyjaciela. Jednak Bóg pozostaje wierny nawet tym, którzy Go zdradzają, ponieważ jest Bogiem, którego wierność jest wieczna. Wiekuista Boża wierność zobowiązuje człowieka do wierności na zawsze tym, w których Ona objawia mu drogę przeznaczoną tylko dla niego. Wierność Boża nie ma granic. Przynosi człowiekowi dar nadziei nieskończenie przewyższający jego upadek. „Wierny […] przyjaciel potężną obroną, kto go znalazł, skarb znalazł. Za wiernego przyjaciela nie ma odpłaty ani równej wagi za wielką jego wartość. Wierny przyjaciel jest lekarstwem życia; znajdą go bojący się Pana” (Syr 6,14-16). Zdrady nie przezwycięża się zatem zdradą, lecz przezwycięża się ją większą przyjaźnią i silniejszą miłością. Miłość przebaczająca budzi większą miłość. „Ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje” (Łk 7,47). „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują” (Mt 5,44). Zdrajca nie przestaje być osobą, której należy się przyjaźń. Ten, kto mu jej odmawia, dopuszcza się nowej niesprawiedliwości. Sam staje się zdrajcą. Zarówno zdradzający, jak i zdradzany pozostają związani ze sobą w zamyśle Boga powziętym względem nich przed stworzeniem świata. Zraniona przez nich więź będzie ich boleć, aby nie zapomnieli o codziennie otrzymywanej łasce, jaką jest przyjaźń żywiona względem nich przez Boga.
Przebaczyć nie znaczy zapomnieć. Chrystus nie zapomniał tego, co uczyniła kobieta cudzołożna. Ale do słów przebaczenia: „Ja ciebie nie potępiam”, dołączył wezwanie do zmiany życia: „Idź, a od tej chwili już nie grzesz” (J 8,11). Osobowe czyny, a zdrada jest jednym z nich, trwają. One idą za nami. Zdradę należy mieć codziennie przed oczami: zdrajca codziennie winien prosić o przebaczenie, a zdradzony winien codziennie mu przebaczać. Prośba o przebaczenie oraz akt przebaczenia przyspieszają nasze dojrzewanie do większej miłości, czyli do Przyjaźni z Tym, który nieustannie nam przebacza. Zatrzymanie się w jednorazowej prośbie o przebaczenie oraz w jednorazowym przebaczeniu przerywa wydarzanie się miłości, jaką staje się osoba człowieka. Ludzie nie przebaczają i nie przyjmują przebaczenia w tej mierze, w jakiej pozwolili, żeby zniewoliła ich słabość. Ludzie słabi nie przebaczają i nie przyjmują przebaczenia, ponieważ nie są w stanie opanować lęku przed nawracaniem się do innych. Nawraca się zarówno ten, który przebacza, jak i ten, który prosi o przebaczenie. W nawracaniu się do innych objawia się i urzeczywistnia w człowieku wolność od samego siebie. Człowiek wolny umiera dla siebie w nadziei, że odrodzi się w tym, komu się zawierza, przebaczając mu albo prosząc go o przebaczenie. Tylko ludzie słabi sądzą, że mogą odradzać się bez pomocy innych. Nie wiedzą, że nawet Chrystus zmartwychwstał, oddając Swojego ducha Ojcu (por. Łk 23,46).
Przyjaźń jest bardzo trudna, bo nie jest łatwo umierać dla siebie w nadziei, że zmartwychwstanie się w przyjacielu. Coś z tej prawdy musiał dostrzegać Fryderyk Nietzsche, kiedy pisał: „W przyjacielu winieneś mieć najlepszego wroga. A w sercu swojem najbardziej skłonnym być mu wówczas, gdy mu się opierasz” (Tako rzecze Zaratustra). W Księdze Przysłów czytamy: „Razy przyjaciela – [znakiem] wierności, pocałunki wroga zwodnicze” (Prz 27,6), a św. Augustyn przypomina, że „bardziej są pożyteczni nieprzyjaciele, którzy cię ganią, aniżeli przyjaciele, którzy nie mają odwagi, żeby cię skrytykować” (Epistulae, 73, 4). Prawda i dobro nie interesują „panów” i „niewolników”. Dlatego tłoczą się przed drzwiami tych, którzy mają w rękach większą władzę i większe pieniądze. Przyjaciele nie są ani „panami”, ani „niewolnikami”, ponieważ mieszkają w prawdzie, której razem szukają, oraz w dobru, które wspólnie czynią. Oni nie potrzebują żadnego prawa poza tym jednym, jakim jest ich przyjaźń. W przyjaźni właśnie otwierają się dla nich bramy utraconego i zarazem obiecanego im raju.
Stanisław Grygiel
1934), polski filozof, filolog i wykładowca. Wraz z żoną należeli również do grona przyjaciół Jana Pawła II.