Czytelnia Kościół wróć

Samotność i modlitwa nieustanna


7 września, 2017

Istnieje niezwykle silne powiązanie, relacja – między pustynią, samotnością a usilnym dążeniem do nieustannej modlitwy.

Odkryć swoje „głębokie serce”

Istnieje niezwykle silne powiązanie, relacja – między pustynią, samot­nością a usilnym dążeniem do nieustannej modlitwy. Istnieje ono wszędzie tam, gdzie w jakimkolwiek nurcie duchowym pojawia się wezwanie Jezusa do osiągnięcia status orationis, czyli trwałego stanu ciągłej modlitwy (a nie oddawania się modlitwie jedynie od czasu do czasu). Tam gdzie pojawia się, innymi słowy – zaproszenie do odkrycia, „odmule­nia”, rozpieczętowania istniejącej już w człowieku od chwili chrztu modlitwy ustawicznej. Tam gdzie jakaś osoba usłyszy i pokornie zaakceptuje tę dobrą nowinę Karmelu odnośnie modlitwy wewnętrznej, „dobrą nowinę” głoszącą, iż każda osoba może dojść przynajmniej do poziomu modlitwy odpocznienia. Jest to po­ziom, który przekroczył już granicę przeciętnej modlitwy chrzcielnej, w któ­rej wciąż jeszcze więcej jest „naturalnego” działania samego człowieka niż udzielania się Ducha Świętego.

Czyli jest to pierwszy etap, jeśli nie boimy się tego zwrotu, modlitwy nadprzyrodzonej – mistycznej. Św. Teresa mówi nam wyraźnie, iż każda osoba, którą Bóg obdarza darem modlitwy, może dojść do tego stanu. Wśród usilnych wysiłków, mocą przymierza z Maryją-Orantką, mocą wytrwałego przyzywania Ducha Świętego‑Parakleta, mocą współpracy z jednym czy drugim przyjacielem na tej drodze, powoli możemy odkryć w sobie pewną tajemniczą, ukrytą strefę, której dotąd być może nawet się nie domyślaliśmy, a którą Ojcowie Pustyni nazywają „głębokim sercem”, bądź jak chce w swoim Komentarzu do Reguły Karmelu bł. Jan Soreth – „celą wewnętrzną”.

Oto bowiem, kiedy zaczynam się na serio modlić, kiedy moja modlitwa przestaje być rozproszoną „rutynową modlitwą” w rzadkich wolnych chwi­lach, a staje się wyzwaniem, przygodą, determinacją, istotnym ele­mentem mojej tożsamości chrześcijańskiej (bez którego to wymiaru ta moja chrze­ścijańskość jest bardzo osłabiona – aż do jej utraty), kiedy mocą modlitwy pragnę redire ad cor, czyli po­wrócić do mego „głębokiego serca”, zamiesz­kać w mojej we­wnętrznej celi, to zaw­sze pojawia się wtedy silne pragnienie krótszego czy dłuższego przebywania na samotności. Te dwa tematy ściśle współgrają ze sobą: to samotność, rów­nież ta dosłowna, fizyczna – wręcz „cielesna”, prze­strzenna, czasowa, czy też raczej – Ten (oblubieniec mej duszy), który mnie na nią przynęca, mogą obudzić moje „głębokie serce”, być może słabo odkryte i „zamulone”; może nawet nie wiem, że je mam.

„Zdeterminowana determinacja”…

Teresa podpowiada mi dalej, że aby moje wytrwałe dążenie do usta­wicznej modlitwy mogło stać się owocne, muszę osiągnąć determinada de­terminación („zdeterminowaną determinację”), która utwierdzona we mnie przez Ducha Świętego – daje mi szansę na odkrycie i realne urzeczywistnie­nie mojej kontemplacyjnej tożsamości chrześcijańskiej. I ta kontemplacyjna determinada determinación musi się w pewnym momencie pojawić we mnie jako absolutny imperatyw, a nie jako drugorzędny dodatek do mojej różno­rodnej działalności. Ten wymiar jest podstawowym nurtem, jest tą cichą wodą Siloe, która płynie we mnie od chwili mojego chrztu, a szczególnie od momentu udzielenia mi charyzmatu powołania do kontemplacji, tak iż urze­czywistnienie tego wymiaru jest dla mnie być albo nie być. I nie ma tu róż­nicy, czy ktoś mieszka w karmelitańskim klasztorze, w wielkim mieście czy gdzieś na zabitej wiosce.

Należy stanowczo podkreślić absolutną współzależność tych dwóch elementów: pogłębionej, ciągłej modlitwy i przynajmniej okresowego prze­bywania na samotności. Praktyka tych dwóch stanów to oczywiście jedynie istotny etap kontemplacyjnej drogi, ale jeszcze nie cel, to jakby okres narze­czeństwa, przygotowujący mnie do zaślubin, czyli komunii, zjednoczenia z Panem. Ta optymalna dla mnie osobiście, kontemplacyjna komunia w miło­ści z Ojcem i Synem, i Duchem Świętym jest kresem wszystkich moich dą­żeń i zmagań, to oczywiste. Ani choćby okresowe wychodzenie na pustynię, ani sama praktyka mo­dlitwy nie są ani celem, ani szczytem mojej drogi, są nią zaślubiny. Tyle że bez przedłużonego, twórczego okresu narzeczeństwa prawdziwe zaślubiny i wierne wytrwanie w „małżeństwie” nie są możliwe. I ten etap przygotowaw­czy jest również ważny.

Współtowarzysz „pustyni”

Aby moja samotność na rzecz pogłębienia relacji z sobą samym, z Trójcą Świętą oraz z bliźnimi – mogła naprawdę zaistnieć i aby następnie mogła być płodna, potrzebne jest coś jeszcze, co podpowiada nam samo doświadczenie pustyni (na przestrzeni wieków). Otóż na mojej drodze „praktyki” samotno­ści i wewnętrznej modlitwy muszę znaleźć przynajmniej jedną osobę pod słońcem, która będzie osobą mi towarzyszącą (niezależnie od tego, czy w trakcie takiej wędrówki i współpracy zaistnieje między nami ewangeliczna przyjaźń, czy też nie, choć nierzadko się ona w tej przygodzie pojawia). Ta osoba towarzysząca może być dla mnie „tylko” współpartne­rem, współbra­tem, a może (i tak jest lepiej) być dla mnie kie­row­nikiem du­cho­wym czy nawet rzeczywistym „star­cem”, abbą, moim ojcem du­cho­wym. Może to być osoba pracująca bardziej od strony ducho­wej, a może to być ktoś, kto współ­pracuje ze mną na sty­ku psychiki i ducha. Istotne jest to, abym był wobec niej maksy­malnie prze­źroczysty, abym otwierał i wypowiadał przed nią wszystko, co o sobie wiem, a następ­nie dawał jej „pozwolenie” na odkrywa­nie, „wyświe­tlanie”, wydo­bywanie, wyciąganie ze mnie tego wszystkiego, czego jestem słabo świadom lub czego nawet się nie domyślam, czego lę­kowo bardzo nie chcę wiedzieć, co jest ze mnie wyparte, utkwione gdzieś w pod­świadomości.

Otóż droga samotności i modlitwy bez takiej osoby staje się z czasem bezpłodna, a może być wręcz niebezpieczna tak dla psychiki, jak i ducha. Demony wcześniej czy później w mojej indywidualistycznej samotności „zrobią mnie w konia”, i to dosłownie demony. Bez usilnego poszukiwania i znalezienia takiej osoby, oraz bez jej wyraźnej zgody i błogosławieństwa w ogóle nie wolno odchodzić na stałe, czy nawet tylko na jakiś dłuższy okres, na kontemplacyjną samotność.

Serafin Tyszko OCD

współfundator Karmelitańskiego Eremickiego Domu Modlitwy w Drzewinie. Wieloletni pustelnik. Ceniony kierownik duchowy i rekolekcjonista.