Wierność jako szansa
13 sierpnia, 2024
Wierność jako szansa.
Postawa wierności pozbawiona swojego chrześcijańskiego odniesienia staje się niestety tylko poważnym ograniczeniem wolności, swobody wyboru i niestałości, którą współczesny człowiek tak bardzo kocha.
W kulturze europejskiej, wyrastającej w swojej istotnej części – niezależnie od prywatnych poglądów – z chrześcijaństwa, istnieją pewne słowa i postawy, które oderwane od swego podłoża, czyli rozumienia chrześcijańskiego, tracą, lub przynajmniej w dużej mierze zmieniają, swoje właściwe znaczenie.
I tak macierzyństwo z daru przemienia się w prawo do posiadania potomstwa za wszelka cenę. Małżeństwo z przymierza wyłączności staje się pozbawioną odpowiedzialności konwiwencją o podłożu ekonomiczno-przyjemnościowym. Kapłaństwo z tajemnicy miłości wydanej do końca staje się posługą socjo-polityczno-budowlaną, a wierność… staje się czymś bardzo niestosownym i politycznie niepoprawnym. Postawa wierności pozbawiona swojego chrześcijańskiego odniesienia staje się niestety tylko poważnym ograniczeniem wolności, swobody wyboru i niestałości, którą współczesny człowiek tak bardzo kocha. Chociaż doświadczenie życiowe – przeanalizowane bez uprzedzeń – pokazuje mu, iż egoistycznie pojęta wolność staje się drogą prowadzącą donikąd.
Stąd podjęcie zagadnienia wierności wydaje się niezmiernie aktualnym. Choć wiele z przedstawionych w tym artykule wniosków i spostrzeżeń zrodziło się na gruncie życia zakonnego i kapłańskiego, to jednak większość z nich ma charakter uniwersalny, w pełni aktualny w każdym stanie życia, do którego Bóg nas powołał.
Wierność osobie
Chrześcijaństwo ze swoim prymatem osoby ludzkiej ukazuje nam od razu właściwy trop rozważań. Wiernym, wiernym aż do końca, do śmierci można być tylko osobie. W żaden sposób nie można domagać się od osoby ludzkiej wierności instytucji, ideologii, prawu czy tradycji. Analizując na przykład przyczyny kryzysów wierności wśród zakonników czy kapłanów, musimy najpierw zatrzymać się nad problemem tożsamości osoby powołanej. Jeśli młody człowiek wybiera tylko instytut zakonny, posługę chorym, ubogim i opuszczonym, taką a nie inną formę duszpasterstwa, nauczanie itd., to wcześniej czy później dosięgnie go głębokie rozczarowanie, ponieważ posługa może dać satysfakcję, ale nie może obdarzyć życiem i mocą. I na nic się zda ukazywanie ślubów zakonnych w ich wymiarze pozytywnym, jeśli nie będą one przedstawiane jako więź, relacja z jedynym Oblubieńcem.
Wiara wiąże nas z Chrystusem, a Chrystus czyni jedynie dobro. On nikomu nie zaszkodził: wziął na siebie nieprawość świata. On, jako pojedynczy człowiek, nikogo nie zwiódł. A chrześcijanin w pierwszej kolejności jest związany z Chrystusem; jest związany z Kościołem w przedłużeniu Chrystusa, a nie bezpośrednio. (…) nasza wiara jest teologalna, odnosi się do Boga; kocham Kościół tylko dlatego, że jest on ustanowiony przez Chrystusa i że jest, tak jak Pan mówi, jakby środowiskiem prowadzącym mnie do Chrystusa (Philippe M-D, Trzy mądrości).
W Ewangelii Jezus wielokrotnie odwołuje się do najgłębszego pragnienia Boga, wyrażonego już przez proroków Starego Testamentu, np. Ozeasza: „Miłosierdzia pragnę, a nie krwawej ofiary, bardziej poznania Boga, niż całopalenia” (Oz 6,6). Chrystus przychodzi na ziemię, aby człowieka wprowadzić w głęboką relację z Bogiem Trójjedynym. Nie przychodzi po to, aby ustanowić kolejną wspólnotę, której członkowie będą spełniać określone akty kultu czy zachowywać odpowiednią ilość przepisów, podczas gdy ich serce będzie od Niego daleko.
Owocem myślenia rytualistycznego jest między innymi niemożność nawrócenia się; dopóki grzech będzie tylko przekroczeniem prawa Bożego czy kościelnego, nie znajdę skutecznej drogi nawrócenia dlatego, że nie dostrzegam przekonującego motywu do takiego działania. Nawrócenie może nastąpić dopiero wtedy, kiedy uświadomię sobie, że mój grzech niewierności rani w sposób rzeczywisty Serce Oblubieńca. Sposób postępowania chrześcijanina został w niepowtarzalny sposób zawarty w Błogosławieństwach dlatego, że to właśnie one ukazują najlepiej, kim jest Jezus Chrystus, innymi słowy: w Błogosławieństwach Jezus kreśli obraz każdego wierzącego, mówiąc o samym Sobie.
Wierność Ukrzyżowanemu
I tak oto wierzący, wcielając codziennie w życie regułę Błogosławieństw, zaczyna „rozumieć” Chrystusa. Pojmuje już od wewnątrz, a nie jako coś narzuconego mu siłą, że relacja z jedynym Oblubieńcem zakłada przyjęcie, uczynienie swoim losu Oblubieńca – „kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien” (Mt 10,38; 16,24).
Propaganda sukcesu bynajmniej nie była właściwa tylko epoce budowania państwa socjalistycznego, ale jest ona obecna także w naszych czasach i to w sposób o wiele bardziej perfidny i destrukcyjny. Od człowieka wymaga się nieustannego zwyciężania, pokonywania coraz wyżej umieszczonych poprzeczek niemożliwości, osiągania coraz większego sukcesu. Taki człowiek nie potrafi przegrywać, ponieważ porażka nie została wpisana w jego post-ciemnogrodzki system wartości. Tak jak i nie zostało tam umieszczone wyrzeczenie jako droga wzrostu i dojrzałości.
Stąd współczesny człowiek bardzo często nie potrafi poradzić sobie z tzw. sytuacjami kryzysowymi, błędnie odczytując ich wewnętrzne przesłanie albo nie odczytując go w ogóle i dezerterując z pola walki. A tymczasem słabość, przegrana, walka, zmaganie się, zaczynanie na nowo, powstawanie są nieodłącznym elementem życia, człowiek ma do nich prawo tak samo, jak ma prawo do życia i naturalnego wzrostu. Jednak bez wejścia w tajemnicę Ukrzyżowanego na Golgocie, słabość nigdy nie otrzyma prawa istnienia w naszym świecie, bo bez Niego nigdy nie zostanie odczytana jako czynnik wzrostu.
Dla młodych ludzi, rzucających się z entuzjazmem w wir zakonnego czy małżeńskiego życia, musi w pewnym momencie nadejść okres dojrzewania, kiedy miłość Oblubieńca staje się tak silna, że każde nasze ludzkie światło przemienia w ciemność. Powtarzające się formy niewierności, tak jak dla przyjaciela Oblubieńca (por. J 3,29), stają się dla człowieka paradoksalnie drogą oczyszczenia i wzrostu. Krzyż wprowadza mnie najpierw w tajemnicę pokory-prawdy, mówi mi o nicości mojego istnienia i mojego sposobu kochania, wzywając bardzo zdecydowanie do wejścia na bogatsze pastwiska (por. J 10,7n.).
Pokora umożliwia mi świadome podejście do mojego istnienia, do moich zamierzeń, ale nade wszystko możliwości. Chrześcijańska pokora stawia mnie w pozycji całkowitej zależności od Boga, zależności, która nie jest pozbawieniem wolności, poniżeniem czy ubezwłasnowolnieniem, ale wielkim wywyższeniem. To zależność dziecka od Ojca, miłowanego od Miłującego, zależność, która pozwala cieszyć się w pełni wolnością dziecka Bożego. W praktyce to wejście w tajemnicę pokory, prawdy, małości polega najpierw na rozpoznaniu w każdym cierpieniu Oblicza Ukrzyżowanego Pana, następnie na radosnym objęciu Go, wniknięciu w ranę Jego serca, uwolnieniu się od raniącego egoizmu i przyjęciu Jego zbawienia, czyli Jego życia, Jego miłości, Jego mocy.
W procesie przechodzenia od konkretnej niewierności do wierności wzrok należy utkwić w osobie św. Piotra. Porywczy charakter galilejskiego rybaka został przemieniony nie na Taborze, nie w Kanie, nie przy studni z Samarytanką, ale na dziedzińcu arcykapłana. I tylko dlatego, że była w jego życiu tragedia dziedzińca, mogła pojawić się przepełniona czułością, ciepłem, ale nade wszystko prawdą scena po śniadaniu nad Jeziorem Tyberiadzkim – Panie Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że ludzką, prostą, słabą miłością Cię kocham (por. J 21,17). Dzięki zdecydowanemu objęciu Krzyża każda niewierność, nawet ta najbardziej podła, może stać się drogą prowadzącą do niewyobrażalnej dla nas dojrzałości relacji wzajemnej i „chlubienia się z własnych słabości” (por. 2 Kor 11,30).
W tym objęciu Krzyża, a raczej Ukrzyżowanego chodzi nam nade wszystko o bardzo konkretny akt woli, a nie wytwór fantazji czy pragnienia, który nie przeradza się w konkretną postawę. Niewierność bowiem jest owocem panoszącego się w nas egoizmu, dlatego prowadzi do zamknięcia się na innych, izolacji, chowania się po kątach, gdzie liżemy nasze rany, nikogo do siebie nie dopuszczając. A tymczasem objęcie krzyża w realiach dnia codziennego oznacza natychmiastowe, zdecydowane wyjście z naszego autodestrukcyjnego zamknięcia się i opłakiwania utraconego raju, a także przejście do postawy bardzo konkretnej miłości bliźniego. Niewierność jest grzechem, grzech jest brakiem dobra, nie warto więc zatrzymywać się nad nim dłużej niż to konieczne. Jeśli już mamy nad czymś się zatrzymywać, to nad nieskończonym Bożym miłosierdziem, a nie nad naszą kolejną przegraną. Przegrana ma nas prowadzić do upartej walki, ufnych w moc Chrystusowego zwycięstwa nad śmiercią, także naszą śmiercią. Zamykanie się w bólu porażki dowodzi braku nie tylko pokory, ale także zaufania w Bożą i ludzką miłość i przebaczenie.
Poranek Zmartwychwstania
W tej przemianie naszej porażki w szansę i nadzieję nie chodzi bynajmniej o jakiś dziwny, mentalny zabieg terapeutyczny. Oczywiście, gdyby historia Mistrza z Nazaretu zakończyła się na Miejscu Czaszki, to by tak było, ale tymczasem Jego historia kończy się, wbrew naszym ograniczonym ludzkim kalkulacjom, o Poranku Trzeciego Dnia.
Wierzący nie może tkwić w śmierci niewierności, ale może i musi przechodzić do zmartwychwstania, do życia, do nowej wierności. Nowa wierność jest możliwa, bo Jezus zmartwychwstał: „gdzież jest o śmierci twoje zwycięstwo, gdzież jest o śmierci twój oścień?” (1 Kor 15,55), „Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał!” (Łk 24,6). Musimy sobie nieustannie dawać prawo do życia, przechodząc przez wyzwalający w sposób realny sakrament pokuty, gest przebaczenia, a to wszystko umacniane zdecydowaną postawą nieosądzania. Nic tak bowiem nie odbiera nam nowego życia, jak nieustannie osądzanie i osądzanie się (por. 1 Kor 4,2), osąd bowiem pozbawiony miłosierdzia nie pochodzi od Boga i pozbawia nas możliwości ratunku.
Życie człowieka powołanego jest życiem nieustannej wierności, pojętej jednak nie jako kroczenie od zwycięstwa do zwycięstwa, ale jako nieustanne przechodzenie ze śmierci naszej miernoty i nielojalności do życia, którego źródło odnajdujemy w wydarzeniu Zmartwychwstania. Ilekroć popadamy w niewierność, trzeba nam natychmiast – nie radząc się naszego zdradliwego ciała i krwi (por. Ga 1,15) – objąć najmocniej jak tylko w naszej słabości potrafimy Życiodajny Krzyż, aby z Nim przejść do zaskakującego Poranka Zmartwychwstania.
o. Ernest Zielonka OCD
Ernest Zielonka OCD
karmelita bosy, pełnił funkcję formatora, opiekował się misjami w Zakonie, od wielu lat proboszcz karmelitańskich parafii