Czytelnia Karmel wróć

Aby być człowiekiem


8 czerwca, 2017

Szczęście domaga się uznania własnych ograniczeń i pokochania ich. Szczęście nie polega na tym, by pragnąć mnóstwa rzeczy czy czegoś wielkiego, lecz by zadowalać się tym, co podtrzymuje nas jako byty ludzkie.

Wypełnianie pustki, a nie opróżnianie tego, co pełne

Jak osiągnąć tę konieczną bliskość, która wydarza się w szczęściu? Krocząc naprzód w samotności najbardziej autentycznej, tej, której wielokrotnie doświadcza się w tłumie, czy też w milczeniu, które wykuwa się pośród słów: trzeba zamilknąć, by móc mówić. Milczenie jest dobre, nawet jeśli jest puste; słowa – nie. Niektóre prawdy dadzą się wyrazić za pomocą słów, inne, głębsze, nigdy. Czas rozdzierającego krzyku jest również czasem krzyczącego milczenia, a tym samym – wiecznym czasem Boga, albowiem skoro Jego słowo jest wieczne, to i Jego milczenie jest takie, jak sugeruje Elie Wiesel: „Przed «Rzekł Bóg», przed «Na początku», co było?”. Stworzenie, projektowane przez słowo, zostało unieruchomione w milczeniu. Z milczenia narodziło się słowo. Boskie Słowo. Lecz co robił Bóg, zanim je wymówił? Czekał? Tak, czekał. Czekał, aż milczenie się rozerwie i pozwoli, by się w nie wpisało słowo. Bóg jest źródłem i zarazem ostatecznym celem milczenia i języka, nie ma sprzeczności między nimi; nie ma jej w planie Boga; przeciwnie, są w nim harmonia i pokój. Słowo Boga jest bowiem harmonią i pokojem. Tylko On jednocześnie mówi i milczy. Konflikt powstaje w człowieku, dla którego słowo jest językiem ludzkim, a milczenie – boskim; lub raczej boską formą języka (to nie to samo). Dla człowieka konflikt ten, jako nierozwiązywalny, jest konfliktem tragicznym. Budząc się w świecie, Adam trwa zamknięty w milczeniu, które go przekracza, prowokuje i wyzwala. Chcąc je przełamać, Adam zaczyna mówić. Stąd bierze się napięcie w nim i w nas. Podstawowe napięcie, bezczasowe, (po)między słowem ludzkim i milczeniem świata. Tajemnica tego pierwszego [słowa ludzkiego] jest równa tajemnicy tego drugiego [milczenia świata]. Obydwa są niebezpieczne, a przez to są atrakcyjnym narzędziem dla człowieka wiary, poety, proroka.

Jako dziecko pragnąłem milczenia, milczenia mistycznego, które przywołuje to, co ukryte, co odległe, co zabronione. Moi mistrzowie uczyli mnie oczyszczać język i rozumować poza językiem i myślami, aby przyśpieszyć ostateczne wyzwolenie. Niech zamilkną wszyscy ludzie, myślałem, a człowiek będzie zbawiony. Milczenie pojawia się na każdej stronie Biblii – czasami jako temat, innym razem jako obiekt lub działanie, jako ilustracja ludzkiej słabości i jako jej tragiczny koniec. Milczenie w relacjach międzyludzkich, milczenie w relacjach człowieka z Bogiem, milczenie, które otacza słowo Boga. I powiedział Kain do Abla, swego brata… Nagle rozumiemy, dlaczego człowiek zabija brata: milczenie między nimi neguje słowo, przeciwstawia się słowu. I to milczenie nie może znaleźć innego ujścia, jak tylko w śmierci, gdyż oznacza obojętność… Lecz są przypadki, w których milczenie jest cnotą. Mówi się, że Aaron, straciwszy dwóch synów, „pozostawał niemy”. Przygnieciony ciężarem bólu ojciec zacisnął usta i zdołał ów ból opanować, podobnie jak opanował swój gniew. Wybrał milczenie, gdyż miał za dużo do powiedzenia. Chodzi o to, że Bóg kocha milczenie, Bóg jest milczeniem. Po burzy, po grzmotach i błyskawicach, po ogłuszającym hałasie, następuje milczenie; to znak, że Bóg jest obecny, gotowy wprawić historię w ruch.

Milczenie i Słowo, Bóg; człowiek, również milczenie i słowo; ważne, by odpowiedzieć na milczenie i na słowo Boga, szczególnie w kulminacyjnych momentach historii każdej osoby i ludzkości: „W tej chwili alternatywa kształtuje się więc następująco: odpowiedzieć ludzkim słowem na Boże Milczenie lub odpowiedzieć ludzkim milczeniem na Boże Słowo. Lecz cel, jaki trzeba osiągnąć, jest inny: odpowiedzieć milczeniem na Milczenie i słowem na Słowo. Przy czym jest to droga niebezpieczna. A jeśli milczenie jednego byłoby słowem drugiego? Skąd to wiedzieć? Czy można to wiedzieć? Jak odróżnić pełnię milczenia od milczenia słabego? Przemilczeć sprawy, o których można mówić, to nie to samo, co przemilczeć sprawy, o których mówić nie wolno. Co zrobić, by nie pomylić tych dwóch milczeń? Dla poety, artysty, mistyka i człowieka zbawionego milczenie oznacza zupełnie coś innego, ma różne zakresy znaczeniowe, które się nie pokrywają. Milczenie posiada własne ramy, własne plątaniny i przeciwieństwa. Człowiek zdolny do reakcji, wrażliwy, nigdy nie będzie twierdził, że ten świat jest niemy; lecz istnieje też świat milczenia, który dostrzec potrafią tylko istoty wrażliwe”.

Gdzie jest kres? We wnętrzu, zapewnia Cabodevilla: „Szczęście znajduje się na Wyspie, w małym, odległym miejscu, do którego przystęp mają jedynie ludzie uczeni i łagodnego ducha. Na Wyspie jest skalisty zamek. W zamku zaś ogromny pokój z przebogatą biblioteką. W bibliotece, pośród milionów książek, znajduje się ta jedna. W tej książce, mającej tysiące stron, jest jedna strona. Na tej stronie wyjaśniono bardzo dokładnie, na czym polega szczęście”. Oczywiście, domyślamy się, iż na tej stronie, znalezionej wreszcie u kresu życia, będziemy mogli przeczytać, iż życie szczęśliwe jest to dokładnie takie życie, przez jakie przeszliśmy, pochłaniając stronę za stroną, radząc się ksiąg i książek, zaangażowani w słodkie a uciążliwe zdobywanie prawdy. Szczęście polega na poszukiwaniu prawdy i znajdowaniu jej. Filozofowie stoiccy rozróżniali dwa typy szczęścia: szczęście wewnętrzne, kontemplacja tego, co prawdziwe, dobre i piękne; i zewnętrzne, zawsze zagrożone z zewnątrz. Być szczęśliwym oznacza móc postrzegać siebie samego bez strachu, to znaczy nie mieć sobie samemu (od wewnątrz) nic do zarzucenia.

Szczęście wewnętrzne – tak; lecz czymże by było szczęście oddzielone od uczuć i ludzkich wartości? Szczęście – wbrew nauczaniu stoików – nie odrzuca uczuć, emocji, pasji, piękna, lecz je integruje i właśnie dzięki temu okazuje się mocne, twórcze, trwałe, uniwersalne. Ono rodzi się z dobroci serca i ma dużo wspólnego ze spokojem naszego sumienia. Najprostszym sposobem na szczęście jest robić świadomie wszystko, co się robi; innymi słowy, nie chodzi o to, by czynić, co się nam podoba, lecz by nam się podobało to, co czynimy. By być szczęśliwym, trzeba chcieć tego, co się robi, a nie robić, co się chce; szczęśliwy, kto umie dostosować swe życie do swego charakteru, swej woli i swego wolnego wyboru. Szczęście domaga się tym samym uznania własnych ograniczeń i pokochania ich, aby w ten sposób naprawiać je, jeśli to możliwe. Szczęście nie polega na tym, by pragnąć mnóstwa rzeczy czy czegoś wielkiego, lecz by zadowalać się tym, co podtrzymuje nas jako byty ludzkie. Gdy się jest radośnie szczęśliwym, nie warto usiłować być bardziej szczęśliwym: książka, przyjaciel, odrobina snu, którego nie zakłócają wątpliwości ani wyrzuty.

Życie szczęśliwe to życie, które ma sens. Jeśli zintegrujemy wszystkie wartości i będziemy żyć z nimi w harmonii, to spełnimy wymogi potrzebne, by być szczęśliwymi; i choć poszukiwaniu harmonijnej szczęśliwości nie brak niekiedy cierpień, to jednak aksjologicznie przewyższają one nie-szczęśliwy byt świni. Szczęście jest odpowiedzią na ludzkie życie: twórczą realizacją jego możliwości. Przeciwieństwem szczęścia nie jest cierpienie ani ból, lecz depresja, owoc wewnętrznej jałowości. Szczęście nie jest wyłącznie miejscem, do którego zmierzamy, lecz także sposobem dążenia; szczęścia się nie szuka – ono samo wynika lub wywodzi się ze sposobu bycia i życia, i to właśnie trzeba osiągnąć; nie jest teoretycznym celem, lecz sposobem podróżowania przez życie; nie jest spoczynkiem, lecz raczej przerwą; nie jest tylko jakąś realizacją, lecz również projektem; nie jest czymś, co się gromadzi, lecz czymś, co się zdobywa i traci. Każdy dzień jest dziełem sztuki, i nie ma piękniejszego poematu niż życie tym dniem w każdej jego minucie – dlatego podobny jest do nieuchwytnej mgły, której nie dostrzegamy, stojąc w niej; dlatego również przypomina czystą wodę: wody szczęścia nie da się pić ze szklanki, a jedynie z dłoni. Mówiąc to, przypominamy stoika Marka Aureliusza: „Nie dyskutuj więcej o tym, co znaczy być człowiekiem dobrym czy szczęśliwym – ty nim bądź”.

Szczęście za wszelką cenę to coś absolutnie niewyobrażalnego, a mimo to połowa ludzkości poszukuje jej w duchu poematu Byrona, w którym to Kain pyta Lucyfera: „Jesteś szczęśliwy?”, a ten odpowiada: „Jestem wszechmocny”. Druga zaś połowa podąża śladami pragmatyzmu i twierdzi podobnie jak William James, iż „szczęście jest oznaką prawdy”. Wielka bzdura. Jeśli szczęście miałoby być kryterium prawdy, to dla kryminalisty, którego uszczęśliwiła popełniona zbrodnia, prawdą byłby jego występek – to coś absurdalnego. Nawet jeśli społeczeństwo nie rozumie, że lepiej stracić majętność, a zachować honor, niż stracić honor, a zachować majątek, trzeba przestać się lękać taniego szczęścia, a nawet przeciwstawić mu – jeśli to konieczne – apologię nie-szczęśliwości, która nie jest odmianą masochizmu, a jedynie potwierdzeniem, że szczęście ludzkie bez godności nie jest możliwe.

Potępieniec jest potępieńcem, mówi Xabier Zubiri, ponieważ chce być tym, kim jest w swym potępieniu; szczęście istnieje tylko wtedy, gdy to, co definiuje dany czyn, daje się widzieć jako definitywne. I dlatego szczęście jest dobrem ostatecznym, najwyższą możliwością. Rzeczywista i prawdziwa forma, którą człowiek czyni swoją możliwością, to właśnie szczęście. Nie da się oddzielić bycia szczęśliwym od bycia moralnym; w każdym czynie człowiek czyni pewne możliwości swoimi – niektóre bardziej niż inne, przedkładając te pierwsze nad drugie. Odpowiedź na owe możliwości nazywamy odpowiedzialnością. Na tym polega różnica między zwierzęciem, które odpowiada, a człowiekiem, który jest odpowiedzialny. Dlatego szczęście niepomiernie przekracza konkret, od którego zacząłem swoją charakterystykę kształtu szczęścia. To jest aż nadto jasne. Ale ten kształt szczęścia bywa nieczytelny, i to z dwóch powodów: po pierwsze, gdyż określa się go na podstawie konkretnych rzeczy, człowiek więc łatwiej zauważa rzeczy, z powodu których jest szczęśliwy, aniżeli własne szczęście; i po drugie, gdyż życie człowieka jest procesem, „nieustannym życiem”, skutkiem czego ta postać szczęścia zawsze będzie podlegała przemianom. Nie jest więc prawdą, by szczęście wieczne dało się osiągnąć bez szczęścia doczesnego, aczkolwiek to ostatnie samo w sobie jest niewystarczające. Szczęście nie jest momentem czy chwilą – ono wymaga wielu czynów, z których żaden nie może być ostatni, jeśli ma być pełny: każdy odsyła do szczęścia pełnego i ostatecznego.

Nie ma cnót bez cnoty ani szczęścia bez szczęść

Cnoty nie istnieją inaczej, jak tylko razem. W jaki sposób łączą się jedne z drugimi w dążeniu ku pełni życia? Bramą do nich wiodącą jest sprawiedliwość, która bierze odpowiedzialność za pozostałe, umożliwia je i do nich prowadzi. Nie mogę być szczęśliwy, jeśli nie jestem sprawiedliwy: wtedy nie zasługiwałbym na szczęście. Chcę być sprawiedliwy? Nie pozostaje mi nic innego, jak być takim; to zależy jedynie od siły mej woli – dokądkolwiek bym za jej pomocą nie dotarł. A skoro nie możemy być w każdej chwili absolutnie sprawiedliwi, zawsze potrzebujemy kogoś, kto zechce nam wybaczyć, nie otrzyma bowiem rozgrzeszenia, kto pragnie niesprawiedliwości; rozgrzeszanie tego, kto rozgrzeszenia nie pragnie, jest nieskuteczne. Sprawiedliwość jest więc pierwsza, a zaraz za nią stoi przebaczenie; sprawiedliwość jest warunkiem koniecznym przebaczenia, ale nie wystarczającym; przebaczenie pojawia się w następstwie krzywdy, bez której nie ma ono racji bytu; forma przebaczenia potrzebuje materii krzywdy.

Odnowa, którą wprowadza przebaczenie, ożywia nadzieję – aczkolwiek nie przeszkadza to nadziei trwać także tam, gdzie brak miłości: to nadzieja wbrew wszelkim oczekiwaniom; cnota paradoksalna, bo funkcjonująca nie w oparciu o logiczne wnioskowanie, lecz raczej wbrew rzeczywistości, wbrew wszelkim faktom, na sposób radykalnie alogiczny. O ile sprawiedliwość i wybaczająca miłość są cnotami czasowymi, o tyle królowanie nadziei wykracza daleko poza czas – pozostaje nadzieją na jutro i obejmuje sobą także przeszłość, której dziś już nie zdołam zobaczyć. Po co nam nadzieja? Ostatecznym argumentem za życiem każdej istoty ludzkiej jest nadzieja na szczęście. Bez tej perspektywy nasze życie traci moc, podupada; dzięki zaś nadziei – wzrasta, a my sami jesteśmy powołani do bycia wciąż bardziej szczęśliwymi. Jaka to zatem nadzieja, na co? Na szczęście – nadzieja jest i może być jedynie nadzieją na szczęście. Dzięki niej wzrasta zaufanie: osoba pełna nadziei ufa rzeczywistości, wierzy w nią, z odwagą i optymizmem przyjmuje to, co nadchodzi, czyniąc w ten sposób swe życie szczęśliwym i błogosławionym. Szczęście, korona cnót, usuwa wszelkie niedogodności: niesprawiedliwość, żal, rozpacz, wszystko, co jest owego szczęścia zaprzeczeniem. Lecz te wspaniałe cnoty nie mogłyby funkcjonować bez siły cnót codziennych. Osoba cnotliwa idzie naprzód pokornie i cierpliwie; w przeciwnym razie byłaby przesiąknięta pychą, pierwszą anty-cnotą. Jakie są zatem te proste, pokorne, franciszkańskie cnoty? Pierwszą z nich jest męstwo: „męstwo” i „cnota” to dwa różne słowa wyrażające tę samą treść. Istnieje męstwo siły (duch energiczny, nie zawsze tożsamy z duchem przedsiębiorczym) i męstwo słabości, które polega na odmowie.

Męstwo temperowane jest umiarkowaniem; także słowa „powściągliwość” i „umiarkowanie” są synonimami: człowiek silny i nieumiarkowany byłby wielkim gwałtownikiem, zaprzeczeniem siły, która wyrasta z delikatności. Szczęście nie polega na tym, by czegoś pragnąć, ale na tym, by zadowalać się tym, co się posiada.

Powściągliwe męstwo, owa kuźnia charakteru etycznego, potrzebuje roztropności – cnoty, która pozwala nam w każdej chwili analizować okoliczności i umieć je ocenić (by działać konsekwentnie); nie ma ona nic wspólnego z makiaweliczną przebiegłością, interesownością. Roztropność, cnota czasu, potrzebuje towarzystwa cierpliwości, bardzo trudnej dla początkujących.

Wreszcie pokora – ostatnie słowo cnoty. Homo (człowiek), humus (popiół, proch), humilis (pokorny); a zatem: być człowiekiem – pokornym prochem u kresu dnia – to być „owszem, prochem, ale prochem zakochanym”, wolą miłości.

Spełnione powołanie do szczęścia: być osobą

Tyle jest cnót, ile sił, które cię wzywają do wypełnienia twego prawdziwego powołania: bycia osobą. Wszystko, co pomaga ci wzrastać jako człowiekowi, jest cnotą. A wszystko, co nazywamy cnotą, jest umocnieniem osobistego powołania. Lekarz, murarz, profesor umacniają własną cnotę, wykonując swoje zawody: lekarza, murarza czy nauczyciela. Cnota to jedna istota o wielu imionach. Dla Kanta będzie dobrą wolą jednoczącą poszczególne cnoty, źródłem całej doskonałości. Zdaniem Greków cnoty łączą się, tworząc wewnętrzną harmonię i w ten sposób mogą funkcjonować w konkretnych okolicznościach. Nie chodzi o szczegółowe recepty na każdy przypadek – pojęcie cnoty określa całościowy sposób postępowania, niezależnie od okoliczności; to cały człowiek jest bytem cnotliwym, obdarzonym moralną naturą. Mędrzec nie jest kolekcjonerem cnót, który gromadzi w swojej osobie pochodzące z zewnątrz, dopełniające się wzajemnie doskonałości – roztropność lisa i siłę lwa; to człowiek zdolny realizować wszystkie cnoty: „Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan, sprawca wszystkiego we wszystkich. Wszystkim zaś objawia się Duch dla wspólnego dobra. Jednemu dany jest przez Ducha dar mądrości słowa, drugiemu umiejętność poznawania według tego samego Ducha, innemu jeszcze dar wiary w tymże Duchu, innemu łaska uzdrawiania przez tego samego Ducha, innemu dar czynienia cudów, innemu proroctwa, innemu rozpoznawanie duchów, innemu dar języków i wreszcie innemu łaska tłumaczenia języków. Wszystko zaś sprawia jeden i ten sam Duch, udzielając każdemu tak, jak chce” (1 Kor 12,4-11).
Owszem, cnoty – tak liczne – mają jeden wspólny korzeń; dlatego „kto posiada jedną i nie lekceważy innych, posiada wszystkie. A kto znieważa jedną, żadnej nie posiada i wszystkie znieważa” (św. Franciszek z Asyżu). Roztropność nie jest prawdziwa, jeśli nie towarzyszy jej sprawiedliwość; umiarkowanie nie jest doskonałe, jeśli brak mu męstwa, sprawiedliwości i roztropności; nie jest pełne męstwo pozbawione roztropności, umiarkowania i sprawiedliwości; nie jest prawdziwa sprawiedliwość bez roztropności, męstwa i umiarkowania. Poszczególne cnoty nie egzystują osobno, każda na swój sposób, nie tworzą zbioru niezależnych zdolności; cnotą jako taką jest cały ludzki byt, bowiem każda z tych cech zakłada obecność pozostałych – jedynie ludzki byt jako całość można nazwać cnotliwym. Cnoty, choć są osobiste, wszystkie stanowią ogniwa jednego łańcucha: wszystkie są manifestacją miłości. Jedyną cnotą, która nie ma miary ani granicy, jest miłość – nigdy nie możemy powiedzieć, że zanadto kochamy, gdyż miarą miłości jest miłować bez miary. To nie przeszkadza, by trwając w zjednoczeniu z pozostałymi, ale bez pomieszania, każda z nich posiadała własną siedzibę – przeto Arystoteles twierdzi, iż oko posiada swą cnotę jak koń swoją; cnotą oka jest sprawiać, byśmy dobrze widzieli, a cnotą konia – dobrze służyć w podróży. Cnota – szczęście powodowane praktykowaniem poszczególnych cnót – jest przeciwieństwem dwóch ułomności. Najpierw cnotliwości egocentrycznej lub moralizatorskiej, owej potrzeby bycia cnotliwym dla samej cnotliwości, bez odniesienia do czegokolwiek innego. Czy można chcieć własnej doskonałości (być „workiem cnót”) tylko dla niej samej? Takie starania to faryzeizm – człowiek wychodzi z etycznej sali gimnastycznej w przekonaniu, że ma „etyczne ciało”. Kto więc twierdzi, iż posiada jakąś cnotę, skrywa w sobie egocentryzm. Kto twierdzi, iż posiada dobro, jest próżnym głupcem. Kto ćwiczy się w cnotach, by się nimi popisywać, ćwiczy się w wadach: „powiedz mi, czym się chwalisz, a powiem ci, czego ci brak”. To egocentryczny, autoteliczny narcyzm – czynić samego siebie celem swego działania.

Druga przywara to ekscentryczność. Kto dla swej cnoty wymaga nagrody lub rekompensaty zewnętrznej, jest moralnie godny potępienia. Działanie cnotliwe nie powinno też wynikać ze strachu przed karą („zrobię coś lub czegoś nie zrobię, by mnie nie ukarano”). Nie jest też cnotą działanie jedynie według prawa, istnieją bowiem prawa nieetyczne.

tłum. Antoni Rachmajda OCD

Carlos Díaz

ur. 1944, filozof hiszpański, dyrektor hiszpańskiej edycji Communio.