Czytelnia Karmel wróć

Cierpienie człowieka wynikające z faktu, że Bóg jest inny


30 września, 2017

Celem właściwie przeżytego cierpienia jest zjednoczenie czło­wieka z Bogiem. To właśnie ono naprawia wewnętrzny ludzki bałagan, który unie­możliwia zjednoczenie.

Doktryna św. Jana od Krzyża

Jaka jest perspektywa świętego Jana od Krzyża, gdy mówi o cierpieniu? Punktem wyjścia dla Jana jest ludzkie powołanie do zjednoczenia się z Bo­giem. U podłoża cierpienia leży różnica, jaka zachodzi między człowiekiem a jego Stwórcą. Człowiek jest nastawiony na rzeczywistość materialną. Cie­lesność jest tak mocno zakorzeniona w naszym poznaniu, a następnie w mi­łości, że w ogóle trudno nam się podnieść od rzeczy stworzonych do ich Stwórcy. Tak więc bardzo często zamiast Boga kochamy stworzenie. Nato­miast, gdy już dążymy do Boga, to człowiek o Bogu – używając dużego skrótu myślowego – myśli jak o człowieku, kocha Go jak człowieka, od­czuwa Go jak człowieka. Dodatkowo jesteśmy obciążeni negatywnymi skut­kami grzechu pierworodnego, co powoduje, że emocje górują nad rozumem i wolą. Nie ma innej drogi, pisze hiszpański mistyk, jak wewnętrzne prze­kształcenie istniejącego w nas porządku – a raczej nieporządku. To przekształ­cenie, obejmujące emocje człowieka oraz jego ducha – wolność ro­zumną i obdarzoną pamięcią, możliwe jest tylko przez cierpienie, gdyż prze­budowa oznacza porzucenie dawnych „miłości” na rzecz jedynego Boga – a to boli.

W cierpienie oczyszczające i jednoczące człowieka z Bogiem wprowa­dza sam Bóg, gdy uzna, że człowiek jest na nie gotowy. Dlatego cierpienie, w rozumieniu Jana, jest przede wszystkim biernym doznawaniem (hiszp. padecer podkreśla aspekt doświadczania czegoś) działania Boga. Oczywiście człowiek jest tym, który przyjmuje tę boską inicjatywę i stara się w nią włą­czyć.

Konieczność cierpienia

Bóg jest diametralnie inny od człowieka – jest to oczywistą prawdą. Bóg jest święty, jest duchem, który może się zjednoczyć jedynie z kimś, kto jest do Niego podobny. Św. Jan formułuje to w następujący sposób: „Bóg kocha wszystko nie inaczej, jak samego siebie. Gdy więc kocha duszę [czło­wieka], tym samym wprowadza ją niejako w siebie, równa ją z sobą, czyli kocha ją w sobie samym, tą samą miłością jaką kocha siebie” (Pieśń du­chowa [P] 32,6). To rodzi wielkie wyzwanie dla czło­wieka, który pragnie posiąść Boga. Człowiek nie zrówna się nigdy z Bogiem pod względem by­towym, tzn. nigdy nie będzie czystym duchem, tylko istotą duchowo-ciele­sną; stąd warunkiem koniecznym zjednoczenia się z Nim jest posiadanie tej samej miłości co Bóg, gdyż – wg św. Jana od Krzyża – to właśnie miłość jest środkiem jedno­czącym.

Tymczasem to wszystko, co decyduje w nas o naszej miłości, jest nakie­rowane nie na Boga, ale na rzeczywistość od Niego różną. Nasze emocje, poznanie, miłość i posiadanie wiążą się z cielesnością, która (dodatkowo po grzechu pierworodnym) dominuje nad naszym duchem. Nie ma zatem innej drogi, jak pozbawienie się tego, co nie jest Bogiem. Prowadzi to do odczuwa­nia bólu spowodowanego towarzyszącą nam w tym procesie swoistą pustką. Zanim nie napełnimy się Bogiem, musimy zrezygnować ze wszyst­kiego innego.

Ten okres przejścia przez pustkę jest źródłem cierpienia, gdyż jest to umieranie tego, czym i kim jestem, aby stać się kimś innym. Pustka ta, ze względu na to, że zostanie wypełniona całkowicie przez Boga, sama w sobie musi być absolutna. Jeśli zatem przemiana nie dotknie całego człowieka w jego istocie, a będzie tylko powierzchownym ćwiczeniem się w pobożności i ascezie, to nie może być mowy o zjednoczeniu z Bogiem. Trudno zatem o większe cierpienie w naszym życiu, gdyż to obejmuje każdy element naszej osoby, wszystko czym jesteśmy (por. Droga na Górę Karmel [D] 2,6,1-2; Noc ciemna [N] 2,21).

Miłość i cierpienie

Najpełniejszą perspektywę rozumienia bolesnego procesu, przez który musi przejść człowiek dążący do zjednoczenia z Bogiem, zawarł św. Jan od Krzyża w Pieśni duchowej. To dzieło ukazuje człowieka zakochanego w Bogu, który inspirowany przez Boga i przez Niego prowadzony, stopniowo – właśnie poprzez cierpienie – jednoczy się ze Stwórcą. Nie jest zatem rzeczą dziwną, że cierpienie jest dla Jana tak bardzo związane z miłością.

Jeśli miłość jest – z jednej strony postawieniem drugiego w centrum mojego życia, to z drugiej strony prowadzi do zapomnienia o sobie. Noc – synonim cierpienia w pismach Jana – to to samo co miłość: „O nocy, coś prowadziła/ Nocy ty milsza nad jutrznię różaną!/ O nocy, coś jednoczyła/ Miłego z Ukochaną,/ Ukochaną w Miłego przemienioną! (N, strofa 5). Dla­tego to noc jest błogosławiona. Oblubieniec duszy – Chrystus – jest tym, który szedł drogą krzyża. To krzyż, czyli przyjęte cierpienie, jest wyznaczni­kiem naszej z Nim więzi: „nie szukaj Chrystusa bez krzyża” – napisze mistyk do pewnej zakonnicy (List do s. Luizy od św. Anioła, 1590). Inaczej mówiąc, cierpienie jest drugą stroną udzielającej się nam miłości Boga. Nawet więcej: intensywność doznawanego cierpienia jest dla każdego z nas wręcz pewnym znakiem bliskości Boga i wzrostu w miłości do Niego.

Z drugiej strony, droga cierpienia jest najpewniejszą drogą, gdyż cier­pienie jest wyrazem miłości do Boga. Nie można tego samego powiedzieć o drodze pociech duchowych.

Nieobecność źródłem cierpienia

Według doktora mistycznego źródłem cierpienia człowieka nie jest nie­obecność Boga, ale Jego szczególna bliskość. To nasza niezawiniona nie­zdol­ność do odczytania Jego bliskości powoduje nasz ból. Niezawiniona, gdyż jeszcze Boga nie znamy.

Jeśli z natury – częściowo upadłej – jesteśmy niezdolni zajmować się czymś innym niż stworzeniem, samo przychodzenie Boga do człowieka po­woduje w nim ból. Raz, że tracimy wszystkie nasze dotychczasowe miłości, które blakną, są nam zabierane. Dwa, że nie rozumiemy tego, co się dzieje, gdyż nie widzimy, że to właśnie sama miłość Boga do nas spowodowała to cierpienie. Bóg, zajmując centralne miejsce w sercu, wypiera z niego wszystko, co Nim nie jest (N 2,13,11). Dokonuje się to bez możliwości wglądu w siebie, tzn. bez możliwości rzeczywistej oceny, co jest powodem naszego cierpienia i jakie powoduje ono skutki. Subiektywnie rzecz biorąc – im więcej miejsca zajmuje Bóg w sercu człowieka, tym bardziej zabiera mu zrozumienie swojego stanu, tym bardziej otacza go pustką zewnętrzną i we­wnętrzną (P 13,1) – aż do subiektywnego (błędnego) odczucia utraty Boga z własnej winy na zawsze (Płomień żywy miłości [Pł] 1,20). Bóg pragnie być naszą jedyną miłością, dlatego tyle osamotnienia, pustki w sercu musimy odczuwać, aby pozostał tylko On. Św. Jan pisze do pewnej zakon­nicy: „Dla­tego Pan cię odrywa, bo chce twojego dobra, chce cię wyłącznie i pragnie, by On był jedynym twoim towa­rzyszem” i dlatego dodaje w tym samym liście: „I potrzeba, aby Wasza Wie­lebność przyłożyła się do tego, aby zadowalać się Jego tylko obec­nością” (List do s. Eleonory od św. Gabriela, 8.7.1589). Im bardziej Bóg pragnie dać się człowiekowi, tym więcej daje mu w życiu okazji do cierpie­nia.

Nie należy sądzić, iż wszystkie z opisanych przez naszego mistyka do­świadczeń nocy muszą być naszym udziałem. To, co opisał święty, jest zbio­rem doświadczeń różnych osób. Zazwyczaj Bóg dokonuje oczyszczenia raczej w sposób zwykły, aniżeli niezwykły. Najczęściej noc wiąże się bezpo­średnio z naszym życiem codziennym, obowiązkami, rodziną, zdrowiem.

Cierpienie oczyszczające przejawia się pod postaciami znanymi z co­dzienności, takimi jak: niezrozumienie, samotność, strach, tajemnica, brak możliwości zmiany sytuacji. Z biegiem czasu te negatywne doświadczenia obejmują coraz głębsze sfery naszego życia. Jeśli na początku dotyczą tylko uczuć, to w miarę przybliżania się Boga obejmują także: nasze rozumienie, sens, zaufanie do Boga, nadzieję na zbawienie, wiarę w naszą dobrą wolę. Wszystko to ma na celu uświadomienie sobie tego, że to nie ja jestem tym, który zbawia, ale Bóg. To On z biegiem czasu pozbawia nas każdej podpory, tak że cała wiara i nadzieja wraz z miłością muszą się skupić na Nim, gdyż wszystko inne okazało się za słabe, aby – w dosłownym sensie – pomóc nam przeżyć.

Kres cierpienia

Celem właściwie przeżytego cierpienia jest zjednoczenie człowieka z Bogiem. To właśnie ono naprawia wewnętrzny ludzki bałagan, który unie­możliwia zjednoczenie. Początkowo zmysły starają się panować nad naszym duchem, narzucając mu swoją cielesność, a duch ze swojej strony stara się całkowicie podporządkować sobie zmysły, despotycznie narzucając im swoje ideały. Cierpienie powoduje, że każdy z tych elementów ludzkiego bytu pod­porządkowuje się roli, jaką mu wyznacza Bóg. Pozwala tym samym otworzyć się na Boga w pełni, przywraca człowieka samemu sobie oraz bliź­niemu.

Cierpienie oczyszczające ma także swój kres. Jest nim przemiana czło­wieka w taki sposób, że jest on w stanie przebywać odtąd w bliskiej obecności Boga bez bólu, gdyż został uwolniony od wszystkich swoich niedoskonałości (Pł 2,24). Od tego momentu nie ma już w nim przeszkód uniemożli­wiających cieszenie się niezmąconą obecnością tak długo poszu­kiwanego Boga. Jan pisze, że odtąd miłość Boża może działać w czło­wieku bez przeszkód, więc sam Bóg kocha w człowieku Boga. Jest to zrów­nanie Boga i człowieka pod względem miłości. Wcześniej nie było to możliwe. Teraz stanowią już jedno. Ludzkie cierpienie przyjęte właściwie, pisze św. Jan, powoduje, że Bóg nie jest w stanie znieść bólu osoby sobie bliskiej, stąd bardzo szybko przychodzi do niej i pociesza ją swoją obecno­ścią, nie chcąc, aby była sama (P 11,1).

Początkowo nie kojarzymy cierpienia z miłością, bo nasza miłość jest dość egoistyczna. To sam Bóg uczy nas tej podstawowej prawdy, że kochać Go, znaczy zostawić wszystko. Z biegiem czasu dostrzegamy, że to sam Bóg daje nam się w cierpieniu, gdyż pragnienie posiadania Boga spełnia się ta­jemniczo w ciemnościach nocy: „Wśród tych wszystkich cierpień ciemnych i miłosnych odczuwa jednak dusza jakby czyjąś obecność i moc w swym wnętrzu. Ta obecność tak ją umacnia, że gdy skończy się ucisk tych strasz­nych mroków, bardzo często czuje się osamotniona, pusta i słaba. Przyczyna tego leży w tym, że moc i siły duszy były spokojne i nasycone biernie ciem­nym ogniem miłości, który ją trawił. Gdy więc ten ogień przestanie w niej płonąć, ustają ciemności, żar i siła tej miłości w duszy” (N 2,11,7). To wła­śnie przyjmowane cierpienie daje pewność przybliżania się do Boga i posia­dania Go. I to właśnie pragnienie cierpienia jest dowodem autentyczności miłości do Boga. Pragnienie wyrażone nie tyle słowami, czy emocjami, ale rzeczywistym przyjmowaniem tego wszystkiego, co w życiu jest trudne. Św. Jan wyraźnie zaznacza, że jeśli pragniemy posiąść całe bogactwo Chrystusa, to nie ma innej drogi jak przez krzyż (P 36,13).

Trzeba pamiętać, że pragnienie cierpienia samego w sobie nie jest wolą Boga. Bóg powołuje do miłości – i to w niej należy przede wszystkim wzra­stać, a nie w pragnieniach cierpienia, gdyż te mogą być wyrazem naszej subtelnej pychy. W miłości wzrasta się, pełniąc wolę Bożą, a ta ma różne drogi dla każdego z nas. Doskonalej jest przyjmować to, co Bóg daje nam każdego dnia, aniżeli marzyć o cierpieniu, które być może nigdy nie przyj­dzie w takiej formie, w jakiej go oczekujemy.

Sergiusz Rafał Niziński OCD

Pochodzi z Piły, gdzie mieszkał do 19 roku życia. Pierwszy rok po maturze spędził w Gdyni studiując nawigację w Wyższej Szkole Morskiej. Studiów nie dokończył tylko wstąpił do zakonu Karmelitów Bosych. Po studiach teologii rozpoczął studia filozofii zakończone doktoratem. Od wielu lat przebywa w Poznaniu będąc duszpasterzem, nauczycielem akademickim na Wydziale Teologicznym UAM. Jest egzorcystą. Interesuje go filozofia Boga, duchowość karmelitańska oraz ornitologia.