Czytelnia Dom wróć

Co zostało z Dekalogu?


3 kwietnia, 2017

Dzisiaj często Dekalog postrzega się wybiórczo: pewne jego przykazania akceptuje się i zachowuje, natomiast wobec innych przechodzi się obojętnie czy wręcz się je odrzuca.

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że nie zrozumie się specyfiki kultury europejskiej (zwanej niekiedy śródziemnomorską lub zachodnią) bez chrześcijaństwa. W konsekwencji nie można tej kultury pojąć bez Dekalogu, błogosławieństw z Kazania na Górze, dwóch przykazań miłości, które stanowią integralną część chrześcijańskiego nauczania. A ponieważ nauczanie to trwa bez mała dwa tysiące lat, Dekalog, a także Kazanie na Górze, określają naszą europejską wrażliwość etyczną. Nawet jeśli będziemy się posługiwali językiem czysto świeckim, na przykład wtedy, gdy będziemy się odwoływali do haseł Rewolucji Francuskiej – do wolności, równości i braterstwa – bez większego trudu odkryjemy ich chrześcijański, głęboko zakorzeniony w Biblii rodowód. Mówił o tym – zresztą ku wielkiemu zdziwieniu wielu Francuzów – Jan Paweł II podczas jednej ze swoich pielgrzymek do tego kraju. Powyższe stwierdzenia mogą się wydać niezwykle banalne dla każdego człowieka, który choć trochę zna nauczanie Kościoła i który jednocześnie zna historię naszego kontynentu. Tymczasem w wyraźnej opozycji do tych stwierdzeń znajduje się to, co możemy zaobserwować w postawach wielu ludzi względem Dekalogu. Wielu go odrzuca, widząc w nim zamach na własną wolność i próbę jej ograniczenia. Negują go zatem w imię wolności człowieka.

Oświecenie i odrzucenie Boga chrześcijan Sytuacja ta ma swoją długą historię. Jest bardziej wypadkową pewnego procesu kulturowego, od kilku już wieków zachodzącego w Europie, niż zjawiskiem, które pojawiło się ostatnio, nie wiadomo skąd i dlaczego. Początków tego procesu należy szukać w epoce Oświecenia. Zanegowano wówczas zdecydowanie wizję chrześcijańskiego Boga jako Osoby, która z miłości stworzyła kiedyś świat i która z nieskończoną miłością pochyla się nad każdym człowiekiem, aby go zbawić. Odrzucono więc prawdę, o której mówił Jezus podczas swej nocnej rozmowy z Nikodemem: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie umarł, ale miał życie wieczne” (J 3,16). W epoce Oświecenia głoszono bowiem deizm. Była to wizja całkowicie wymyślona przez filozofów, wizja Boga pojmowanego jako Wielki Zegarmistrz, który najpierw skonstruował mechanizm zegara (czyli świata), następnie uruchomił go i na koniec od niego odszedł. Raz uruchomiony mechanizm tego świata nie potrzebował już więcej Wielkiego Zegarmistrza. Świat mógł sam doskonale bez niego funkcjonować. Z drugiej strony także Wielki Zegarmistrz nie musiał się przejmować raz wprawionym w ruch mechanizmem świata. Głosząc to, całkowicie zanegowano więc prawdę o Bogu, który jest Miłością, a w konsekwencji także prawdę o Bożej Opatrzności. W rezultacie chrześcijaństwo zaczęto postrzegać jako zabobon, a Kościół katolicki jako siedzibę Ciemnogrodu. Świecka moralność Gdybyśmy tę deistyczną wizję Boga odnieśli do zasad Dekalogu, to trzeba by stwierdzić, że w epoce Oświecenia zanegowano trzy jego pierwsze przykazania. Natomiast nie zanegowano – przynajmniej w treści – pozostałych siedmiu. Regulowały one zasady postępowania wychwalanego wówczas powszechnie „człowieka cnotliwego” czy, mówiąc nieco archaiczną polszczyzną, „człowieka poczciwego” lub – pojęcie to dotyczy zwłaszcza człowieka o większej wrażliwości na problemy związane z materialną nędzą innych ludzi – filantropa. Potrzebę czy wręcz konieczność tych zasad argumentowano racjami czysto rozumowymi, często o charakterze pragmatycznym. Chętnie też odwoływano się wtedy do abstrakcyjnie pojmowanej natury ludzkiej jako źródła norm moralnych i etycznych. Ta świecka moralność obowiązywała zasadniczo przez cały wiek dziewiętnasty.„Zabrania się zabraniać”.

Człowiekiem, który taką moralność podważył, był zmarły w roku 1900 Fryderyk Nietzsche. Ponieważ nie miał on żadnej wątpliwości, że norma ta wywodzi się z chrześcijaństwa, przedmiotem jego gwałtownego ataku stała się właśnie moralność chrześcijańska. Pojmował ją jako moralność niewolników, którzy w pewnym momencie dziejów doszli do władzy i narzucili ją wszystkim – także panom. Stąd Nietzsche w swym Antychryście nazwał chrześcijaństwo „jednym wielkim przekleństwem, jednym wielkim najwewnętrzniejszym zepsuciem”, a chwilę przyjścia Chrystusa na świat uznał za prawdziwy dies nefastus – „nieszczęsny dzień”, najgorszy w całych dziejach ludzkości. W konsekwencji niemiecki filozof postulował „przemianę wszystkich wartości” i odrzucenie moralności chrześcijańskiej w imię moralności nadczłowieka. Miejsce Ukrzyżowanego miał zająć Dionizos. Za życia był Nietzsche w swych poglądach raczej odosobniony. Jednakże nie bez powodu Paul Ricoeur nazwał go – obok Marksa i Freuda – „mistrzem podejrzeń”. Jego doktryna znalazła bowiem dość szybko znaczny rozgłos. Wystarczy choćby popatrzeć na krótki czas, w jakim ukazały się polskie tłumaczenia jego dzieł. Zapowiadana przez Nietzschego rewolucja moralna dojrzewała z każdym rokiem i swój szczyt osiągnęła w tak zwanej rewolucji 1968 roku. Jedno z jej najgłośniejszych, a zarazem najbardziej wymownych haseł brzmiało: Il est interdit d’interdire – „Zabrania się zabraniać”. Dekalog – nawet ten w wersji oświeceniowej, bez trzech pierwszych przykazań – zaczął jawić się jako zamach na ludzką wolność, zwłaszcza że jest on przecież sformułowany właśnie w postaci zakazów: „Nie będziesz…”. W konsekwencji uznano, że za wszelką cenę należy go odrzucić – w imię nowego jutra w pełni wolnej ludzkości. Rewolucja 1968 roku zrodziła tak modny dzisiaj kult „spontaniczności”, „autentyczności”, „samorealizacji”, który w swej istocie sprowadza się do głośnego u nas powiedzenia „róbta, co chceta”. Odrzucenie Dekalogu wyrażającego obiektywne normy określające sposób urzeczywistniania się naszej wolności i spełniania się – o czym pisał kardynał Wojtyła w książce Osoba i czyn – osoby ludzkiej doprowadziło do skrajnego subiektywizmu i relatywizmu w świecie etycznym. Herbert Marcuse i seksualizacja życia społecznego Miało to swój bezpośredni wpływ na wartości, którymi żyje współczesny człowiek. Max Scheler przyjmuje następującą hierarchię wartości, poczynając od najniższych: wartości hedonistyczne (związane z przeżywaniem chwilowej zazwyczaj przyjemności), wartości witalne (związane ze zdrowiem i życiem), wartości idealne (prawda, dobro, piękno) i wartości sacrum.

Odrzucenie obiektywnych zasad Dekalogu sprawiło, że zanegowano prawdę o nich. Inaczej mówiąc, nie można już było mówić, że istnieją wartości prawdziwe. W konsekwencji doprowadzono do tego, że ze skali wartości, o których pisał Scheler, usunięto zarówno wartości idealne, jak i sacrum. Pozostały jedynie dwa najniższe poziomy, które uznaje i którymi żyje współczesny człowiek: wartości hedonistyczne i witalne. Wyraźnie wybrzmiewa to w poglądach głośnego dzisiaj filozofa amerykańskiego Richarda Rortyego, który uważa, że człowiek to darwinowskie zwierzę żyjące zasadniczo jedynie według dwóch następujących zasad: minimalizowania cierpienia i maksymalizacji przyjemności. Poglądy Rortyego dość dokładnie wpisują się w idee, które przed prawie czterdziestu już laty głosił Herbert Marcuse, jeden z głównych ideologów rewolucji 1968 roku. To on, obok Marksa i Mao Tse-tunga, należał do owych trzech „panów M”, którzy pojawili się na sztandarach włoskich rewolucjonistów 1968 roku. W swej głośnej książce Eros i cywilizacja Herbert Marcuse domagał się reinterpretacji myśli Zygmunta Freuda. Jak wiadomo, Freud uważał, że działalność Superego, czyli nadświadomości, jest człowiekowi wprost niezbędna jako swoista przeciwwaga dla Libido, głównej siły działającej w Id (Es), czyli w podświadomości. Zdaniem Marcusego, Freud widział konieczność swego rodzaju okiełznania siły Libido przez Superego ze względu na tak ważną w społeczeństwie kapitalistycznym wydajność. Człowiek idący za wszelkimi „zachciankami” proponowanymi przez Libido byłby zarówno wewnętrznie, jak i czysto fizycznie osłabiony, a przez to w pracy zawodowej mało wydajny. Otóż, według Marcusego, należy odejść od koncepcji Freuda, ponieważ człowiek żyjący obecnie w społeczeństwie postindustrialnym ma dużo więcej wolnego czasu, a rozrywka stała się bardzo ważną częścią jego życia. Nie należy zatem ograniczać w sobie siły Libido. Co więcej, trzeba iść we wszystkim za jego „wezwaniami” – i to tak dalece, że stopień seksualizacji życia społecznego powinno się uznać za kryterium wolności. Im bardziej seksualność będzie przenikać życie społeczne, tym wyższy, zdaniem Marcusego, będzie poziom wolności w wymiarze zarówno indywidualnym, jak i społecznym. I do tego trzeba – właśnie w imię wolności – za wszelką cenę dążyć.

Patrząc na to, co prezentują media i co dociera do nas z ulicznych billboardów, bez trudu możemy stwierdzić, że postulaty Marcusego znalazły, niestety, swe spełnienie – i to w nadmiarze. Niekiedy wręcz odnosi się wrażenie, że jest to bardzo dobrze zaplanowany program deprawacji młodzieży, zwłaszcza w dziedzinie czystości. Dekalog jako (mniej lub bardziej atrakcyjny) towar Jedną z konsekwencji tych procesów kulturowych jest patrzenie na Dekalog z perspektywy klienta wielkiego marketu, który spośród mnogości towarów wybiera tylko to, co mu się w danej chwili podoba. Bardzo często postrzega się dzisiaj Dekalog równie wybiórczo: pewne jego przykazania akceptuje się i zachowuje, natomiast wobec innych przechodzi się obojętnie czy wręcz się je odrzuca. Gdyby się bliżej przypatrzyć obecnej sytuacji, można by bez trudu wskazać te przykazania Dekalogu, na które „popyt” nie jest zbyt duży – które bywają dość powszechnie lekceważone lub przemilczane. W moim przekonaniu takimi przykazaniami są: trzecie, piąte, szóste, siódme i ósme. Wynika z tego, że w odczuciu wielu ludzi połowa Dekalogu straciła już swoją aktualność. A przecież dość często także ta nie odrzucona jego część nie budzi większego echa w życiu codziennym. Tymi ważnymi bardzo obolałymi sprawami, gdy chodzi o powagę, z jaką na nie patrzymy, są: właściwe świętowanie niedzieli i dni świętych (przykazanie trzecie), aborcja, eutanazja, eksperymenty na embrionach, a także alkoholizm, nikotynizm i narkomania (przykazanie piąte), czystość przedmałżeńska oraz piękno i czystość życia małżeńskiego, pornografia i prostytucja (przykazanie szóste), poszanowanie dobra wspólnego i własności prywatnej (przykazanie siódme), umiejętność właściwego korzystania ze środków masowego przekazu, troska o dobre imię drugiego człowieka (przykazanie ósme).

Wymienione wyżej problemy znajdują, niestety, żywy oddźwięk w życiu wielu ludzi, którzy je w pełni akceptują i przyjmują jako przejaw postępu i normalności. Dzieje się tak, ponieważ odejście od Dekalogu, a zwłaszcza od szczególnie lekceważonych pięciu przykazań, dokonuje się w imię wolności człowieka. Inaczej mówiąc, samo istnienie tych przykazań pojmuje się bardzo często jako zamach na święte prawo wolności. Być prawdziwie wolnym to, zdaniem wielu ludzi, wyzwolić się od Dekalogu, zwłaszcza od jego szczególnie „restrykcyjnych” przykazań. Wraca tu raz jeszcze hasło rewolucji 1968 roku „zabrania się zabraniać”. Dlatego też wielka praca, jaka nas czeka nad przywracaniem Dekalogu zarówno w życiu indywidualnym, jak i społecznym, powinna się zacząć od rzetelnej refleksji nad tym, czym w swej istocie jest wolność człowieka. Czy jest ona jedynie „wolnością od”, czy też, paralelnie, jest ona także „wolnością do” – do prawdziwych wartości, których gwarantem jest właśnie Dekalog.

bp Marek Jędraszewski

(ur. 1949) profesor nauk teologicznych, biskup pomocniczy poznański w latach 1997–2012, arcybiskup metropolita łódzki w latach 2012–2017, arcybiskup metropolita krakowski od 2017, zastępca przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski od 2014. 0 listopada 2013 papież Franciszek mianował go członkiem Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej.