Czytelnia Dom wróć

Czy cnota powróci?


10 sierpnia, 2017

Kultura nowożytna wypędziła cnotę z obszaru swoich potężnych wpływów. Najpierw straciła dla niej szacunek, następnie przestała się nią interesować, aż w końcu usunęła ją na margines życia i skazała na banicję.

Wypędzenie cnoty

Kultura nowożytna – jeśli wolno nam wypomnieć jej główny grzech – wypędziła cnotę z obszaru swoich potężnych wpływów i pozbawiła ją prawa obywatelstwa. Najpierw straciła dla niej szacunek, później arbitralnie zerwała więzi uczuciowe, następnie przestała się nią interesować, aż w końcu usunęła ją na margines życia i skazała na banicję. I to wszystko tak zwyczajnie, w białych rękawiczkach, bez większych wyrzutów sumienia, jak gdyby nigdy nic: jakby coś takiego jak cnota nigdy nie istniało; jakby wielowiekowa żywa obecność cnoty w kulturze klasycznej, zarówno tej starożytnej, jak i średniowiecznej, była czystą fikcją; jakby dzisiaj, w budowaniu własnej tożsamości, można się było obejść bez cnoty lub choćby jakiegoś odniesienia do jej pojęcia. Doszło do tego, że – jak pisał w roku 1934 do Akademii Francuskiej P. Valéry – „słowo «cnota» umarło, albo umiera. Już się go nie wymawia… Gdy chodzi o mnie… nigdy prawie go nie rozumiałem, a jeśli już – to zawsze z akcentem ironicznym”. Otóż to właśnie miał na uwadze katolicki filozof, Max Scheller, gdy mniej więcej w tym samym czasie głośno wołał o „rehabilitację cnoty”, on, który zdawał sobie sprawę, że, niestety, dla współczesnych jest ona jakąś „starą szczerbatą ciotką”, albo – jak to zobrazował Z. Herbert – „płaczliwą starą panną”. Rzeczywiście, nie ma ona wzięcia u współczesnych. Niektórzy po prostu jej nie lubią. Wielu się wstydzi. Mało kto rozumie. Ogromna rzesza, szczególnie spośród młodych, ma wpojoną złą opinię na jej temat: sądzi, że to jest właśnie ta, która gorszy się przyjemnościami i zabrania cieszyć się życiem. Przedziwne jest jednak, że prawie wszyscy czują przed nią zażenowanie i bliżej nieokreślony lęk. Nikt nie wie, jak się wobec niej zachować. Nawet na ambonie zauważa się brak swobody w mówieniu o cnocie. Skąd to skrępowanie? Z jednej strony wciąż jeszcze znany jest szacunek, jakim ją w przeszłości darzono. Z drugiej, niestety, daje znać o sobie presja pogardliwych i szyderczych przedstawień w kulturze pooświeceniowej. Tutaj wszakże prezentowana bywa jako jakiś upiór, który jeszcze szwenda się tu i tam, bez określonego celu. Ironicznym uśmiechem i cyniczną kpiną niszczy się ostatnie przyczółki jej obecności.

Cnota w szkole

Szczególnie ostro ów konflikt zarysowuje się w szkole, gdzie przecież cnota zawsze znajdowała największe uznanie i była szczególnie pieczołowicie pielęgnowana. Dawano jej pierwszeństwo nawet przed zdobywaniem wiedzy. Stanowiła bezdyskusyjne założenie całego dzieła wychowawczego. Była głównym narzędziem kształtowania charakterów i prawdziwie ludzkich postaw. Dopiero na jej bazie uczono pozostałych umiejętności – tak zwanych sztuk. Ba, dzięki temu one same stawały się cnotą. Cyceron przykładowo uważał, że „wymowa jest jedną z najwyższych cnót”. Na ucznia jednak patrzono wówczas integralnie, bez zawężeń i jednostronności. Dzisiaj natomiast bardzo często wychowanie bywa jednowymiarowe, ograniczone do zdobywania wiedzy lub technicznych umiejętności. Jest raczej teoretycznym kształceniem umysłu aniżeli praktycznym formowaniem całego człowieka. Z pewnością jednak nie odwołuje się ono do pojęcia cnoty. Pojęcie to zupełnie wyszło ze szkolnego obiegu. Nikt się nim już specjalnie nie przejmuje. Należy wyłącznie do historii zamkniętej w książkach. Nie ma go w programach edukacyjnych ani na ustach wychowawców. Na próżno go też szukać w Kodeksie Etyki Nauczycielskiej. Dla nauczycieli i dla uczniów termin ten pozostaje zupełnie niezrozumiały. Trendy i kierunki wyrażające się w szkolnych kółkach zainteresowań świadczą ponadto, że nieprędko wróci ono do łask. Niemożliwe jest na przykład, aby w panującej atmosferze współczesnej szkoły pojawiła się myśl o założeniu… związku „filaretów”, miłośników cnoty, jaki znamy jeszcze z czasów Mickiewicza. I to nie dlatego, że nazwa brzmi dziwnie staroświecko, ale dlatego, że nikomu nie byłby on potrzebny. Niestety, w dzisiejszym świecie interesów również szkoła, nauczyciele pospołu z uczniami, myśli i kształci prawie wyłącznie pod kątem użyteczności. Niewiele tam miejsca na ideowość, bezinteresowność i kontemplację piękna. A bez tego nie sposób myśleć o cnocie, która już według Arystotelesa – wbrew współczesnym mniemaniom – „jest pięknem i zasługuje na pochwałę”.

Warunki powrotu

Jeśli cnota ma powrócić, trzeba spełnić przynajmniej dwa warunki. W pierwszej kolejności należy uznać popełniony przeciw niej grzech i przeprowadzić pewnego rodzaju katharsis naszej kultury – „oczyszczenie pamięci”. Odpowiedzialni za wychowanie muszą zdobyć się na odwagę pokornej korekty wielu oświeceniowych i postmodernistycznych założeń obecnych w programach wychowawczych. Należy przepracować na przykład obwieszczony przez J.J. Rousseau dogmat, że człowiek z natury jest dobry. Wiara weń sprzyja bowiem hołdowaniu potrzebom ciała, które urastają do rangi jedynych godnych pożądania dóbr. W duchu tego dogmatu dzieci zawsze powinny mieć możliwość spontanicznej ekspresji wszystkich uczuć, której nigdy nie będą hamować żadne konwenanse i zasady grzecznościowe. Liczą się wolność i szczerość (do bólu). Taka wiara jednak odrealnia życie, wydając je „na pastwę bezecnych namiętności” (Rz 1,26). Zniewolonemu nimi młodemu człowiekowi niewiele już pomogą „pobożne” zachęty ze strony psychologów humanistycznych, którzy radzą: „zaakceptuj siebie”, „popraw wyobrażenie o sobie”, „bądź dumny z siebie”, „bądź sobą”.

Drugim warunkiem, jaki należy wypełnić, aby cnota do nas powróciła, jest zdobycie się na większy szacunek dla kultury klasycznej. Trzeba na nowo odkryć wielkie „dziedzictwo cnoty” (A. MacIntyre), przybliżane nam ostatnio z kompetencją i rozmachem przez autorów amerykańskich. W ostatnich wiekach zostało ono zamazane przez woluntarystyczną „etykę powinności” (Kant), skupioną na normie i zewnętrznej dyscyplinie. Moralność jednak nie może zostać ograniczona do tego, co nakazane i zakazane. Dzieci w szkole nie mogą być poddawane pedagogicznej „obróbce”. Taka efekciarska moralność staje się zimna i jałowa. Powrót cnoty wydaje się jedyną nadzieją na jej odnowę.

Rehabilitacja cnoty

Kultura klasyczna zostawiła nam wiele definicji i określeń cnoty. Według nich cnota jest trwałą i dynamiczną dyspozycją wolności do czynienia dobra. Jest nabytą sprawnością duszy, która umożliwia człowiekowi realizację siebie poprzez dobro. Cnota nie jest jakimś pojedynczym czynem, ani nawet sumą czynów. Jest wewnętrzną postawą, skłonnością, dyspozycją ludzkiej wolności do dobra. Jednakże cnota nie istnieje w próżni: nabywamy ją poprzez konkretne, uprzednio wykonane czyny. Nikt nie rodzi się od razu mistrzem lub partaczem ani też dobrym lub złym człowiekiem. Wirtuozami (virtus znaczy cnota!) w jakiejkolwiek dziedzinie stajemy się poprzez codzienne, żmudne, wymagające samozaparcia ćwiczenia i praktyki. Jedynie wykonując dobre czyny stajemy się roztropni, sprawiedliwi, mężni, umiarkowani, cierpliwi, posłuszni, wielkoduszni. Jak architekt kształci się budując domy, muzyk grając na instrumencie, nauczyciel ucząc dzieci, tak również na płaszczyźnie moralnej za rozmaitymi dobrymi czynnościami idą rozmaite dyspozycje, które czynią nas cnotliwymi. Trwałej dyspozycji nie należy jednak mylić ze zwykłym przyzwyczajeniem, rutyną, automatyzmem, biegłością czy zręcznością, które są czymś mechanicznym i zwierzęcym. Dzięki przyzwyczajeniom możemy wykonywać nawet wiele dobrych czynów, ale niekoniecznie będą to czyny cnotliwe. „Wiele robi się rzeczy tych samych, ale nie tak samo” (M.F. Kwintylian). Dlatego też prawdziwa cnota, która odznacza się ową trwałą dyspozycją, rodzi się z wolności i dla wolności. W cnocie zawiera się typowa dla człowieka inwencja, zaangażowanie rozumu i woli w konkretnej, zawsze unikalnej sytuacji. Wybór nigdy nie jest tu z góry ukartowany i możliwy do przewidzenia. Nie jest on bowiem wymuszony cielesnymi namiętnościami ani narzucony z zewnątrz. Zawsze jest ludzkim wyborem tak zwanego „złotego środka” pomiędzy niedostatkiem a nadmiarem. Na przykład cnota prawdziwego męstwa znajduje się w samym środku pomiędzy tchórzostwem a zuchwalstwem. Trzeba więc dobrze rozeznać, na ile wolno czegoś się obawiać, a na ile należy śmiało stawić czoło przeszkodom. Ów „złoty środek” pomiędzy dwiema skrajnościami, którego znalezienie dostarcza autentycznej przyjemności (!), jest tym jedynym miejscem, w którym tu i teraz możemy zrealizować swoje człowieczeństwo. Nie należy więc bezkrytycznie podziwiać nadmiaru jakiejś cnoty, np. męstwa, jeśli równocześnie nie widać nadmiaru cnoty przeciwnej, w tym wypadku łagodności. Wszak „człowiek nie pokazuje swej wielkości przez to, iż pozostaje na jednym krańcu, ale przez to, że dotyka dwóch naraz i wypełnia przestrzeń między nimi” (B. Pascal). Warto, aby szkoła uczyła tego dzisiejszą młodzież. „Cnoty bowiem nabyte w okresie młodości są szczególnie miłe Bogu” (św. Jan od Krzyża). Niech więc wrócą do młodych!

Albert Wach OCD

Jest cenionym rekolekcjonistą i, jako absolwent Akademii Teologii Moralnej "Alfonsianum" w Rzymie, był wieloletnim wykładowcą teologii moralnej w Wyższym Seminarium Duchownym Karmelitów Bosych w Krakowie. Obecnie jest rektorem w kolegium teologicznym Teresianum w Rzymie