Św. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej | Dzieciństwo Elżbiety cz. 1
5 sierpnia, 2017
Elżbieta, córka, a także wnuczka wojskowych, miała naturę gwałtowną, nieuznającą sprzeciwu. Mówiono o małej Elżbiecie, że z takim charakterem będzie świętą lub „demonem”. Dnia 18 lipca 1880 r. we wsi Avor, niedaleko Bourges, gdzie stacjonował oddział kapitana Franciszka Józefa Catez, urodziła się jego pierwsza córka, którą kapelan wojskowy, ks. Chaboisseau, ochrzcił w pobliskim wiejskim kościółku, nadając jej imię Elżbieta. Kapitan Catez ożenił się przed rokiem, licząc już 48 lat, i wszędzie gdzie stacjonował, zabierał swoją o 14 lat młodszą żonę. Swoją wojskową karierę zawdzięczał własnej, wytrwałej pracy. Cechował go umiar i spokój, silna wola i czułe serce. Wesół i ruchliwego usposobienia, różnił się bardzo od swej żony. Matka Elżbiety, również córka wojskowych, nie była już młoda, gdy wychodziła za mąż, gdyż miała 33 lata. Wychowana twardo, nie narzekała, dzieląc z mężem koczownicze życie w pierwszych latach małżeństwa. Szorstka w zachowaniu, posiadała serce czułe, umiała kochać. Rzeczowa i stanowcza w rzeczach zasadniczych, w drobiazgach ujawniała drażliwość i pewną nerwowość. Obdarzona chłonnym umysłem, żywo interesowała się światem i zdarzeniami, czasem zbyt się przejmowała i wzruszała. Wszystko w niej było jakby ukryte we wnętrzu. W tej epoce ludzie czuli się szczególnie odpowiedzialni za uczucia wyrażone gestami na zewnątrz.
* * *
Listy matki są jedynym zachowanym źródłem dotyczącym pierwszego okresu życia Elżbiety. Dowiadujemy się z nich, że to dziecko jest prawdziwym „diablątkiem”, że szybko raczkuje po ziemi i trudno nadążyć z praniem dziecinnej odzieży. Elżbieta, córka, a także wnuczka wojskowych, z natury gwałtowna, nieuznająca sprzeciwu, reagowała szybko na wrażenia i wpływy. Czarne, błyszczące, szeroko otwarte oczy patrzyły ciekawie na świat. Pani Catez stwierdza w jednym z listów, że szybko nauczyła się mówić i jest wielką gadułą. Wspomina o gwałtownych wybuchach złości, które było trudno uśmierzyć. Nie pomagały klapsy matki ani perswazje ojca. Mówiono o małej Elżbiecie, że z takim charakterem będzie świętą lub „demonem”. Elżbieta kończy dwa lata; wkrótce, w listopadzie 1882 r., następuje przeprowadzka do Dijon. W nowym mieszkaniu Maria Catez oczekuje drugiego dziecka. Małgorzata, cicha, potulna, przeciwieństwo hałaśliwego „kapitana Sabet”, urodziła się 20 lutego 1883 r. Elżbietę rodzice nazywali Sabet, Małgorzatę – Gitą. Do Catezów sprowadził się teraz dziadek Rolland. W długie zimowe wieczory, gdy męża nie było w domu, Maria raźniej się czuła w towarzystwie ojca.
* * *
Lata przeżyte w mieszkaniu przy ulicy Lamartine, w willi Billiet, były w życiu Catezów szczęśliwym okresem. Pierwsze oznaki choroby sercowej ojca rzucały wprawdzie cień na pogodne życie tej rodziny, ale kilkuletniego dziecka nie były w stanie poważnie zaniepokoić. Nieszczęście przyszło nagle. W styczniu 1887 r. umiera sędziwy dziadek Rolland, wierny towarzysz zabaw i przechadzek. Żałobę i smutek potęguje pogarszający się stan zdrowia ojca. Choroba serca wracała, groźniejsze stawały się ataki; w dzień Aniołów Stróżów kapitan zmarł. Elżbieta zachowała w sercu każdy szczegół tego odejścia. Ojciec Elżbiety miał w chwili śmierci 55 lat; był jeszcze potrzebny swej rodzinie. Maria Catez po śmierci męża z tym większym oddaniem zajęła się wychowaniem dzieci. Została sama z dwiema dziewczynkami, siedmioletnią Elżbietą i pięcioletnią Małgorzatą; utrzymywała się z renty wdowiej po mężu oficerze. Zahartowała się, wzrosła jej zapobiegliwość. Małgorzata była spokojnym dzieckiem. Być może bała się porywczości Elżbiety, bo i z dzieciństwa zostały jej przede wszystkim wspomnienia gwałtownych awantur siostry. Elżbieta świadoma, że tak dłużej być nie może, niemal bezsilna wobec siebie, nie raz obiecywała matce: „Postaram się być posłuszna, nie doprowadzę Cię do gniewu, nie będę płakać. Chciałabym być wzorem dziecka, aby Ci sprawić radość. Wiem, że mi nie wierzysz, ale uczynię wszystko, aby spełnić moją obietnicę. Wszystko to jest prawdą, nie kłamię! Przekonasz się, że jestem rzeczywiście grzeczna”. Przełom w jej życiu nastąpił podczas przygotowania do pierwszej spowiedzi św., którą nazwała swoim nawróceniem. Nauka katechizmu otworzyła przed nią świat rzeczywistości Bożej. Rozpoczęła rzetelną pracę nad sobą. Teraz Elżbieta już wie, że wolę należy oddać Jezusowi i wybierać to, co się Jemu podoba. Odebrała wychowanie pozbawione czułostkowości. Melancholię i nadwrażliwość matki przyjmowała jak zmiany pogody. Jej czułe serce nie było przeczulone. Wychowanie religijne Marii Catez nie przekraczało zresztą norm konwencjonalnych: modlitwa wieczorna, obchody świąt liturgicznych. Modlitwa miała zawsze wielkie znaczenie w religijnych przeżyciach Elżbiety. Nie tylko na kolanach, z matką i siostrą. Często zastawano Elżbietę pochyloną w ogrodzie nad kwiatem albo oglądającą z balkonu zachodzące słońce. Zdradzała naturalną skłonność do kontemplacji przyrody i piękna. Podobnie miała się rzecz z grą na fortepianie. Jako ośmioletnia dziewczynka zaczęła systematyczną naukę w konserwatorium w Dijon; wkrótce wyróżniano ją na koncertach dziecięcych. Niezwykle wrażliwa, wykazywała nieprzeciętny muzyczny talent. Ćwiczyła bez znużenia. Muzyka ją pochłaniała, toteż zaniedbała inne przedmioty. Pożałuje tego później, gdy niedostateczne wykształcenie uniemożliwi jej wyższe studia w konserwatorium w Paryżu.
* * *
W miarę jak jej życie wewnętrzne się pogłębia, zyskuje na wyrazie jej gra. Przemiana wewnętrzna nastąpiła, jak wspomniano, po pierwszej spowiedzi; doszła do rozkwitu przy pierwszej Komunii św. Już po pierwszej spowiedzi wyczucie „świętości” było siłą kiełkującego, coraz pełniej świadomego, życia religijnego dziewczynki. Spowiedź bezpośrednio przed I Komunią św., która odbyła się 19 kwietnia 1891 r., była bardzo owocna. Tak ją wspominała: „Nie mówiliśmy nic do siebie. Kochaliśmy się!… W tym wielkim dniu oddaliśmy się sobie nawzajem”. Później zapisała w Dzienniku: „Moja dusza stała się mieszkaniem Boga, Pan posiadł me serce. Posiadł tak dalece, że od tej godziny, od tej tajemnej rozmowy, od chwili tego boskiego, pełnego rozkoszy obcowania, nie mam już innych tęsknot, jak oddać Mu życie, odwzajemnić choć trochę Jego wielką miłość w Eucharystii. (…) O, święty, piękny dniu, kiedy Jezus wszedł do mnie i w głębi duszy pozwolił mi usłyszeć swój Głos…”. Elżbieta potwierdza wielokrotnie, że dzień I Komunii św. był dla niej decydujący. Nigdy nie wątpiła o usłyszanym Głosie. Była go pewna, odważnie nań odpowiedziała. W zespoleniu z uwielbionym Ciałem Jezusa nie mogła postąpić inaczej, jak tylko oddać Mu całą swoją istotę, ducha, serce i ciało. „Już przed moją I Komunią św. tak bardzo kochałam Boga, że nie rozumiałam, aby można było komuś innemu oddać serce. Postanowiłam żyć tylko dla Niego, Jego samego miłować”. Coś się w niej zmienia. Dla otoczenia staje się łagodna i czuła. Powoli, ale konsekwentnie opanowuje temperament, ucisza odruchy niecierpliwości. Wieczorem pamiętnego dnia komunijnego matka prowadzi ją do rozmównicy pobliskiego Karmelu, by się poleciła modlitwom sióstr. Matka przeorysza, Maria od Jezusa, bardzo poważnie potraktowała to spotkanie. Wyjaśniła dziecku, że jest dosłownie domem Boga, że tę prawdę zawiera jej piękne imię. Dorastająca dziewczynka żyje swobodnie i szczęśliwie, wszystko ją zachwyca i upaja. Jej życie wewnętrzne nie jest udawaniem ani afektacją; widzi siebie w prawdzie, w świetle Tego, którego adoruje w duszy. Wie, że nie jest jeszcze dobra, spełniając dobre uczynki, ani nie jest potulna, gdy przyjmuje to, co jej nie odpowiada; jest tylko ujarzmiona. Wewnętrznie często się buntuje, szarpie. Lecz co rano Jezus ponawia żądanie, aby się zaparła siebie, zniszczyła, co Mu się nie podoba. Walkę musi podejmować ustawicznie na nowo. „Ogromnie się dziś uradowałam, że mogłam ofiarować memu Jezusowi dość dużo zwycięstw nad moją wadą główną: lecz ileż mnie to kosztowało! (…) Gdy zwracają mi uwagę niesłusznie, czuję, jak krew burzy mi się w żyłach; cała moja istota się buntuje… Lecz Jezus był ze mną. Słyszałam głos Jego w głębi serca, i gotowa byłam wszystko znieść z miłości dla Niego”. Co Elżbieta uważała za swą wadę główną? Nieopanowaną słabość czy jakąś wewnętrzną blokadę? Elżbieta stwierdza rzeczowo, że szczególnym rysem jej charakteru jest wrażliwość, ulubioną cnotą czystość, najbardziej wstrętną wadą egoizm. Skoro o tym wie – zna siebie. Bierzmowanie umocniło ją w walce z samą sobą. Brała ze swego środowiska naturalnego wszystko, co zaspokajało jej potrzeby duchowe. Formowała się zgodnie z najgłębszym pokładem swojej natury. Dom rodzinny nie dawał jej zapewne głębokiego wychowania religijnego. Dbano przede wszystkim, aby utrzymać ją w karności, utemperować to, co w jej bujnej naturze wysuwało się z utartej drogi. Na tym kończyły się zazwyczaj wymagania mieszczańskiej religii tzw. porządnych ludzi. Ale Elżbieta nie potrzebowała wielu impulsów religijnych. Wystarczyło jej stwierdzenie, umocnione przez przeoryszę Karmelu, że jest mieszkaniem Boga. Właściwie tego jedynie potrzebowała dla pogłębienia i uwewnętrznienia złożonego w jej naturze daru kontemplacji. Prawdę o zamieszkaniu Boga w swej duszy wyczuwała bardziej intuicyjnie, niż pojmowała umysłem. Stała się dla niej oczywista i zrozumiała, gdyż sama się przed nią odsłoniła. Jej miłość do Boga od pierwszego spotkania z Jezusem Eucharystycznym miała krótkie przerwy, ale nigdy nie umniejszała się, nie zamierała jak niestałe uczucia ludzi. To sprawa jej życia. Bóg ją wybrał i zabierał jej powoli wszystko, co do Niego nie prowadziło, a ona w swej miłości chętnie Mu oddawała. W ten sposób szła bezpieczną drogą dalej, niż mogła sobie uświadomić. Elżbieta nadal uczestniczy w zabawach, zawsze na czele grona swych najbliższych, młodzieży, wśród której wyróżnia się odwagą i pomysłami. Żyje w dwóch światach. Od niej zależy, który w niej zwycięży. Nie zalicza się do istot słabych, wyboru dokona sama.
Immakulata J. Adamska OCD
(1922-2007), karmelitanka bosa, autorka książek o karmelitańskich świętych, tłumaczka i znawczyni myśli św. Edyty Stein.