Teologia a świętość | Jedność i podział
12 stycznia, 2017
Ojcowie Kościoła stanowili osobowości totalne – oddawali się całkowicie, może nawet nieco naiwnie, temu, czym żyli i czego nauczali. Nie znali dualizmu czasów późniejszych, rozdzielającego dogmatykę i duchowość.
W dziejach teologii katolickiej nie ma chyba wydarzenia, któremu poświęcano mniej uwagi, niżby na to zasługiwało – od czasów rozkwitu scholastyki już niewielu teologów zostawało świętymi. Tytuł teologa rozumiemy tu w sensie najpełniejszym: jako nauczyciela w Kościele, którego urząd i posłannictwo skupiają się na objaśnianiu całości Objawienia, a w którego pracy centralne miejsce zajmuje dogmatyka.
Spoglądając bezstronnie na historię teologii do okresu scholastycznego, widzimy wyraźnie, iż wielu świętych tamtych czasów dostąpiło świętości na drodze osobistego starania i wzorowej czystości życia. Istnieli jednakże tacy, którym dane było osiągnąć świętość nie tylko z powyższych racji – oczywiste jest ich posłannictwo dla Kościoła, jakie otrzymali od Boga.
W znakomitej większości byli wielkimi dogmatykami. Tak wielkimi, iż stając się „filarami Kościoła”, powołanymi do świadczenia o jego żywotności, ukazywali w swoim życiu pełnię kościelnego nauczania, w nauczaniu zaś pełnię życia kościelnego. Skutkiem tego dane im było oddziaływać w sposób znaczący i długotrwały – życie owych mężów bezpośrednio ukazywało wierzącym nauki, które ci głosili, stanowiąc jednocześnie wartość świadectwa. Upewniało wierzących w poczuciu, że to, czego [tamci] nauczają, oraz to, w co wierzą, jest słuszne. Sami zaś nauczyciele utwierdzali się w pewności, iż nie odbiegają od kanonu Prawdy Objawionej. Na tym właśnie polega spełnione pojęcie prawdy, jakie daje Ewangelia, owo żywotne ukazanie teorii w praktyce, wiedzy w działaniu. „Jeśli będziecie trwać w nauce mojej (…), poznacie prawdę” (J 8,32). „Kto zaś szuka chwały Tego, który go posłał, ten godzien jest wiary i nie ma w nim nieprawości” (J 7,18). I jeszcze dobitniej: „Kto mówi: «Znam Go», a nie zachowuje Jego przykazań, ten jest kłamcą i nie ma w nim prawdy” (1 J 2,4). „Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością” (1 J 4,8).
Nie istnieje żadna rzeczywista prawda – rozumiana jako objawiona – która nie wcielałaby się (inkarniert) w jakiś czyn bądź przemianę. Wcielenie Chrystusa staje się tym samym kryterium wszelkiej prawdy rzeczywistej (por. 1 J 2,22; 4,2): „postępowanie w zgodzie z prawdą” jest sposobem, w jaki wierzący tę prawdę posiadają (2 J 1-4; 3 J 3-4). Duch Święty, ponieważ rozdziela charyzmaty w Kościele podług swojego uznania, obdarza niektórych łaską „bycia nauczycielami” (Ef 4,11; 1 Kor 12,29) i darem „poznawania według tego samego Ducha” (1 Kor 12,8). Zadanie nauczycieli polegałoby na tym, aby nauczać i przekazywać – postępując w zgodzie z nią – prawdę Objawienia, która jest prawdą Bożą ukazującą się w ludzkim życiu Chrystusa – tak, by była ona rozpoznawalna i weryfikowana zarówno przez samego nauczyciela, jak i przez jego słuchaczy. Chrystus więc, sam siebie nazywając Prawdą, jest dla nas Kanonem Prawdy, gdyż w swej egzystencji żyje jako „obraz Boga” (2 Kor 4,4): „bo Ja zawsze czynię to, co się Jemu podoba” (J 8,29).
Owa jedność wiedzy i życia uzdalniała wielkich nauczycieli Kościoła, by – stosownie do sprawowanego urzędu – stawali się prawdziwymi luminarzami bądź pasterzami Kościoła. Jeśli więc urząd pasterza, wymienia się jako szczególny, obok urzędu nauczyciela (Ef 4,11), nie jest niezbędnym, aby wszyscy pasterze (pastores) byli nauczycielami (doctores), ponieważ na mocy swego urzędu uczestniczą oni w przekazywaniu nauki (2 Tm 2,24n). Nie jest także konieczne, aby wszyscy wielcy nauczyciele byli pasterzami, ponieważ nawet gdy nie posiadają urzędu biskupa, mają udział w urzędzie pasterskim. Nie dziwi zatem, iż w pierwszych wiekach Kościoła jedność urzędu nauczyciela i pasterza, wynikająca z łączącej oba urzędy osoby, była czymś zupełnie normalnym (Ef 4 oraz 1 Kor 12).
Ireneusz, Cyprian, Atanazy, obaj Cyryle, Bazyli, Grzegorz z Nazjanzu, Grzegorz z Nyssy, Epifaniusz, Chryzostom, Hilary, Ambroży, Augustyn, Fulgencjusz i Izydor. Wszyscy oni byli biskupami. Nie możemy pominąć milczeniem także wielkich papieży i nauczycieli Kościoła – Leona oraz Grzegorza. Wyjątki wśród wielkich swoich czasów stanowili np. Hieronim oraz Damasceńczyk. Podkreślali oni usilnie jedność nauczania i życia, pokazując ją w perspektywie monastyczno-ascetycznej. Można powiedzieć, iż odnosiło się to także do wielu z wymienionych tu biskupów-nauczycieli, którzy sami będąc mnichami bądź [osobami] związanymi blisko z ruchami monastycznymi, także je wspierali.
Krótko mówiąc: owe filary Kościoła stanowiły osobowości totalne – oddawały się całkowicie, w sposób bardzo bezpośredni, może nawet nieco naiwnie, temu, czym żyły i czego nauczały. Nie znały także dualizmu czasów późniejszych, rozdzielającego dogmatykę i duchowość. Byłoby więc całkowicie sprzeczne z wewnętrzną zasadą życia Ojców Kościoła doszukiwać się go w ich dziełach, tych dogmatycznych i tych dotyczących życia chrześcijańskiego (spiritualitè). Oczywiście znana im była polemika, a wraz z nią także apologetyka. Nie tworzyła ona w zasadzie żadnej samodzielnej dyscypliny, stanowiła raczej impuls dla dogmatycznego rozwoju nauczania.
Jeśli Ireneusz, Bazyli, Grzegorz z Nazjanzu rozmawiali ze swoimi przeciwnikami, to nie z dziedzińca teologii, lecz w izdebce swego serca. Teolog, obierając taką postawę, kieruje swą mowę ku temu, „co zewnętrzne”, odnosi zawsze się do wnętrza i objaśnia na zewnątrz to, co zdążył w swym wnętrzu już zrozumieć. Podobnie postępuje, komentując w swym wnętrzu żywot chrześcijański. Rzecz dzieje się tylko i wyłącznie na płaszczyźnie przekazanego Objawienia. Widać to na przykładzie komentarzy i homilii Orygenesa. W tych pierwszych przeważają zainteresowania naukowe, te drugie znamionują przede wszystkim wysiłki pastoralne. Owe niuanse są jednak – nawet przy głębszym oglądzie – prawie niewidoczne. W obu przypadkach idzie o objaśnianie Słowa Bożego, które jest zarówno słowem życia, jak i prawdy. Oczywiście, można by zebrać niektóre z mniejszych pism Ojców Kościoła i streścić, używając, nie tylko ze względów praktycznych, pojęcia „duchowość” (spiritualitè). Wszystkie pisma polemiczne mają charakter dogmatyczny, to samo trzeba także stwierdzić w odniesieniu do prac poświęconych życiu chrześcijańskiemu.
Pełne potwierdzenie, czy wręcz pewnego rodzaju kanonizację tejże „Teologii Świętych” daje nam Areopagita, ów mąż tajemniczy, który równie mocno jak Augustyn wpłynął na wieki średnie i epokę nowożytną. Czyż nie oparł swej Hierarchii kościelnej (której li tylko „nadbudowę ideologiczną” stanowiła owa „Niebiańska”) od początku do końca na (dla nas dziś zupełnie niemożliwej do pojęcia i zakładanej a priori) tożsamości pomiędzy urzędem a świętością?
Dionizego, który był człowiekiem mądrym, trudno pomawiać o oderwaną od świata naiwność, gdy posługuje się ową identyfikacją. Świadczy o tym wiele z jego listów, w szczególności ów słynny ósmy, skierowany do Demofila, dowodzący, jak bardzo Dionizy był świadom konkretnej i niedoskonałej postaci Kościoła.
Strukturę Kościoła – jeśli spoglądamy nań i na jego trwanie w Chrystusie oraz na powołanie go do istnienia przez Chrystusa – można, zdaniem Dionizego, w ogóle ujrzeć i objaśnić z perspektywy tego, co być powinno, i tego, co rzeczywiście jest. Dlatego też stopnie hierarchiczne muszą być tożsame ze stopniami wewnętrznego oczyszczenia, oświecenia i zjednoczenia; aby pojąć i zrozumieć, jakie jest właściwie rozumienie urzędu biskupiego, należy sobie wyobrazić, iż piastuje go mąż doskonały, posiadający pełnię kontemplacji i wtajemniczenia w misterium Boga. Dionizy nie obawia się (we wspomnianym liście) konsekwencji, iż tylko ten, który jest „światłością świata”, może się rozprzestrzeniać, oświecając rzeczy święte; jesteśmy skłonni widzieć w tym błąd (donatystyczny) i nie przemyśleliśmy do końca tego, co legło u podstaw wizji Kościoła [jaką spotykamy] u Aeropagity.
Dionizy nie ma tu na myśli czysto subiektywnej idei doskonałości. Idzie mu raczej o ideał doskonałości samej Ewangelii. Jeśli potrzebujemy komentarza w tej mierze, sięgnąć trzeba po gorzkie w swoim przesłaniu mowy sądowe Lallemanta, skierowane przeciwko pozbawionym Ducha Świętego kapłanom i zakonnikom, którzy wegetując na najniższych stopniach życia chrześcijańskiego, nie przekazują Ducha w sposób rzeczywisty i tak jak to być powinno.
Dionizy stanowić będzie, aż do czasów Akwinaty, wzorzec dla struktury i hierarchii Kościoła; nawet wtedy, gdy Tomasz wprowadzi dystynkcję pomiędzy stanem doskonałości a faktyczną doskonałością (2a 2ae, 184,4), nie będzie mogło zabraknąć zdroworozsądkowego rozróżnienia pomiędzy stanem biskupim a stanem rad ewangelicznych (185,3-8). Wraz z Dionizym zapisała się w naszych umysłach owa tożsamość de jure: biskup – nauczyciel Kościoła – święty; wraz z Dionizym przejęliśmy ją także jako tradycję ewangeliczną.
Rozpoczynające się na zachodzie Europy średniowiecze pozostające pod przemożnym wpływem Augustyna, nie odstąpiło od tej zasady. Dla Anzelma – opata, biskupa i nauczyciela Kościoła – nie ma zasady innej niż owa jedność pojmowania i życia; nie inaczej myślą Beda, Bernard, czy Piotr Damiani. Postępujące uszkolnienie teologii oraz prawdziwa katastrofa żywiołowa, jaką stanowiła intensywna i nagła recepcja arystotelizmu, wstrząsnęły dotychczasową wręcz naiwną jednością. Któż mógłby spierać się co do zysków w tej mierze – klarowność, uporządkowanie, opanowanie całego materiału wiedzy należały do najbardziej przemożnych – któż śmiałby temu zaprzeczyć? Jeszcze bardziej żywiołowo, niż w epoce Ojców Kościoła wyrosłych na antycznych szkołach, powtarza się tu radość z powodu łupów egipskich. Nastrój, jaki ogarnia myśliciela chrześcijańskiego, przypomina ów upojny zapał po bitwie, gdy niespodziewanie obdzielają wielkim i bogatym łupem. Ów łup był w pierwszym rzędzie filozoficzny, a teologiczny tylko pośrednio; wraz z nim pojawiło się filozoficzne pojęcie prawdy, na swoim obszarze prawidłowe, nie wolno mu było jednak zagarnąć dla siebie przewyższającej je w treści idei prawdy objawionej. Zgodność intelektu z rzeczą: w owej definicji zawierała się tylko teoretyczna strona prawdy. Owszem, zauważano i akcentowano owo intymne powiązanie między prawdą a dobrem jako transcendentalnymi cechami jednego bytu, widziano je jednakże raczej antropologicznie i we wzajemnym uwarunkowaniu intelektu i woli (S. Th. I. q. 16 a. 4 c et ad 2), nie zaś jako zawierające się jedno w drugim czy nawet jako realna tożsamość.
Filozofia jako nauka o bycie naturalnym, nie sięgając do Objawienia, nie mogła wiedzieć, iż najwyższy stopień objaśnienia owej definicji prawdy musi być trynitarny, stosownie do wcześniej cytowanych słów św. Jana na temat prawdy.
Niebezpieczeństwo nierozpoznania prawdy nadnaturalnej zażegnywano tak długo, jak długo posługiwano się pojęciami filozoficznymi nakierowanymi na wskazanie i uzasadnienie ostatecznej, nadnaturalnej i Bożej prawdy, które to pojęcia, poprzez przyjęcie ludzkiej natury wywyższone w Chrystusie, nigdy nie zatraciły nic ze swojej treści – muszą zostać, mówiąc za Scheebenem, przemienione. I to tak, jak cała ludzka natura Chrystusa stała się funkcją oraz formą wyrazu boskiej osoby Chrystusa i prawdy.
Arystotelizm XIII wieku nie znaczył li tylko poszerzonej podstawy teologii, lecz stał się początkiem nowoczesnych nauk humanistycznych i przyrodniczych w ich uzasadnionej samodzielności. Z niego narodziła się nowoczesna „świeckość”, stawiająca chrześcijanina przed nowymi napięciami i problemami. Scholastyka u swoich szczytów – myśl Alberta, Bonawentury, Tomasza z Akwinu – to swoisty kairos (czas święty); teologia była w stanie przemieniać sakralnie i przenikać swoim światłem usamodzielniające się nauki, wyposażając je na drogę w mający swe pochodzenie w świętości etos, który może ogarnąć także świeckiego badacza.
Podporządkowywanie na drodze przetransponowania na grunt teologii metod i pojęć z zakresu nauk przyrodniczych i humanistycznych okazało się czymś zbyt trudnym i wymagającym zbyt wiele wysiłku. Teologia postscholastyczna z rzadka podejmowała się tego całościowego zadania (na swój sposób czynili to Kuzańczyk, Leibniz, Baader, aczkolwiek bez widocznej recepcji w teologii oficjalnej). Sytuacja była nader ograniczona: teologii naturalnej, nabudowanej na biblijnej, używano jako postawy racjonalnego opisu tej drugiej. Także i tu kryły się niebezpieczeństwa, szczególnie zaś, gdy propedeutyka filozoficzna poczęła się określać jako trwała i ostateczna podstawa. Jej pojęcia z czasem odgrywały rolę sędziów nad treściami wiary. Jakby człowiek wiedział z góry, nie wsłuchując się w Objawienie, z pewnego rodzaju racji ostatecznej, czym są dobro, byt, życie, miłość lub wiara. Jakby Objawienie dało się włączyć w ciasne, nierozciągliwe naczynia filozoficznej pojęciowości.
Zmniejszanie owego zagrożenia w praktyce nie było łatwe – raczej przeciwnie – ucznia najpierw zapoznawano z treściami filozoficznymi, zanim zabrał się za ich teologiczne rozwinięcie; potrzebował nadludzkiej niemal czujności, by nie odnosić do Objawienia pojęć uprzednio ukształtowanych. Ów wysiłek wymagał, by naturalną pojęciowość ująć wyżej, ukazując ją całościowo w świetle Objawienia.
Nie było to jednak zadanie dla początkujących – potrzeba tu najwyższej dojrzałości i świętego geniuszu. Albert, Bonawentura i Tomasz, i być może jeszcze Szkot, zdołali w obliczu wielości napływającej prawdy filozoficznej nie dać się zwieść w swym ostatecznym rozumieniu prawdy – ucieleśniając tym samym raz jeszcze owo wczesne pojmowanie nauczyciela Kościoła, który w swej wewnętrznej konsekwencji jest święty.
tłum. Małgorzata Grzywacz
Prezentowany artykuł pochodzi ze zbioru rozpraw H.U. von Balthasara Verbum Caro. Skizzen zur Theologie I. Johannes Verlag, Einsiedeln, 3. Auflage, 1990, s. 195-226. Kolejne jego części publikować będziemy w następnych numerach „Zeszytów Karmelitańskich”.
Hans Urs von Balthasar
(1905 - 1988), teolog szwajcarski, duchowny katolicki, mianowany kardynałem przez św. Jana Pawła II.