Czytelnia Kościół wróć

Żyć – chodzić w obecności Bożej


25 kwietnia, 2017

Obecność, jaką zostawił nam Chrystus, jest bardzo dyskretna, pokorna, wręcz ukryta. To obecność, która nigdy nie zagraża mojej wolności.

Prowokujący świat Zacznijmy od kilku „trzeźwych” pytań dotyczących naszego tematu: Czy dzisiaj można w ogóle mówić o życiu w obecności Bożej, o przyjacielskim przechadzaniu się w Jego towarzystwie, o poufnych i uświęcających rozmowach z Nim? Czy taki temat nie brzmi zbyt idyllicznie i nie zmierza do wykreowania zanadto sielankowego obrazu życia, obrazu, który nie tylko nie pasuje do naszych trudnych, brutalnych czasów, ale rodzi jeszcze odrazę swoją nadmierną słodyczą? W konsekwencji, czy mówienie o obecności Bożej nie przyniesie skutków odwrotnych, niż zamierzone? Czy w takim razie nie trzeba raczej po męsku oswajać się z myślą, że musimy radzić sobie sami w świecie, w którym – jak nam zewsząd powiadają – Boga nie ma, a jeśli już jest, to milczy, wycofany na peryferie normalnego życia, i nie ma tyle mocy, aby w każdej chwili można było liczyć na Jego pomoc? Nie chcę odwracać się od świata tylko dlatego, że stawia mi trudne pytania, prowokuje i niepokoi swoimi absurdami. Nie tak dawno zbudowali mnie młodzi, bardzo sympatyczni ludzie, narzeczeni, ona z Wrocławia, on z Poznania, którzy co dopiero wrócili z Przystanku Woodstock. Pojechali tam w charakterze ewangelizatorów, z ramienia Szkoły Ewangelizacji. „Było wspaniale” – powiadają. „Mogliśmy porozmawiać z wieloma rówieśnikami, którzy szukają sensu życia, i pomóc im otworzyć się. Mówiliśmy im o Jezusie. O Kościele nie chcą słyszeć. Nie rozumieją instytucji. Mówią: «Bóg – tak, Kościół – nie»…”. Wtajemniczający Kościół Dla wielu ludzi największym problemem jest dzisiaj instytucjonalna strona Kościoła. Gotowi są uznać istnienie Boga i nawet uwierzyć w Niego, ale instytucji kościelnej przełknąć nie potrafią. Również chrześcijanie, w tym katolicy, nie mając do niej przekonania, nie umieją jej uzasadnić, dlatego nader często poddają ją łatwej i przypadającej ludziom niewierzącym do gustu krytyce. Patrzą na nią jedynie z zewnątrz, jak na wszystkie inne twory człowieka, bez zastanowienia nad tym, że twórcą tej instytucji jest Chrystus. A jeżeli mówią o obecności Boga, to raczej ograniczają ją do świata, kosmosu, przyrody – faktycznej obecności, choć bardzo mglistej i mało konkretnej, bezosobowej. Jeśli bowiem obecny w przyrodzie Pan Bóg, Stwórca, mówi do nas i w jakiś sposób objawia siebie, to jest to mowa jeszcze nie wprost, nie bezpośrednia, nie z serca do serca, nie taka, jaką prowadzą ze sobą najlepsi przyjaciele. Co najwyżej jest to mowa ogólna, swego rodzaju „zagadywanie”, „zagajanie”, zaledwie próba podjęcia prawdziwego dialogu. Tak jak to dzieje się między nami, gdy podróżujemy z nieznanymi nam ludźmi i rozpoczynamy rozmowę od… pogody. Jest to już coś, ale daleko jeszcze do serdeczności. „Świat nie jest buddyjską iluzją, jest aluzją” (P. Claudel). Tymczasem ja chciałbym iść od razu do sedna rzeczy i zwrócić uwagę na obecność Boga daną nam w Osobie samego Chrystusa. Ponieważ jest to obecność „już ustanowiona”, nie ja decyduję o bliskości i stopniu zażyłości z Bogiem oraz o jakości i rodzaju rozmowy z Nim. Ja mogę jedynie… No, właśnie! Nim cokolwiek uczynię sam z siebie, nim o czymkolwiek zawyrokuję, nim podejmę jakąkolwiek decyzję, na początku mogę jedynie zdumieć się słowami Chrystusa, który odchodząc z tej ziemi powiedział: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20); wstępując do Ojca, zapewnił nas o swojej obecności w każdym pokoleniu! Mogę więc jedynie zdumieć się tym paradoksem i, nie rezygnując z używania rozumu ani wolności, zapytać: jak to możliwe? skądże mi to? jakże się to stanie?. A wcześniej jeszcze: dlaczego? Wszelka inna postawa jest błędem, jest zamknięciem się w sobie, jest odrzuceniem z góry, jest niewiarą. Natomiast w zasłuchaniu, otwarciu, w podjętej na wzór Maryi gotowości do dialogu i oddania siebie jest miejsce na dalsze poznanie, na uzyskanie większego światła, na poszerzenie własnej wolności. Forma obecności, jaką zostawił nam Chrystus, jest bowiem szczególna. Jest to mianowicie obecność bardzo dyskretna, pokorna, wręcz ukryta – obecność, która nigdy nie zagraża mojej wolności. Z drugiej jednak strony mamy tu do czynienia z czymś więcej, niż tylko ze wspomnieniem postaci, która coraz bardziej ginie w mrokach minionej historii. Jest to obecność tak bliska i namacalna, że aż krępująca, żenująca mnie, grzesznika, czasami trudna wręcz do zniesienia. Nie jest to bowiem obecność wyłącznie duchowa, pozbawiona aspektu cielesnego. Chrystus nie zostawił nam jedynie swojego Ducha – zostawił nam siebie także cieleśnie. Właśnie ta Jego cielesność tak bardzo nas dzisiaj gorszy, nie potrafimy sobie z nią poradzić, jest nam jakoś niewygodna. Przyjrzyjmy się więc pokrótce niektórym formom Jego cielesnej obecności pośród swego Ludu. Rozpatrzmy przy okazji nasz stosunek do niej: naszą otwartość, ufność, gotowość dziecięcego zasłuchania i przyjęcia, ale być może również nasze skrępowanie tą obecnością, naszą bezradność, brak prostolinijności i swobody. Nie analizujmy jednak tej relacji na sucho, beznamiętnie, z dystansu, z zewnątrz. Jako wierzący, nawet gdybyśmy przez moment czuli się trochę nieswojo i chcieli wręcz uciekać z miejsca wyznaczonego przez Niego spotkania, spróbujmy raczej od wewnątrz zatęsknić za jeszcze większą bliskością i zrozumieniem tego, co On nam chce powiedzieć i przekazać. Zobaczymy wówczas, że On jest – jak powiada św. Augustyn – interior intimo meo (bardziej wewnątrz mnie niż ja sam).

Obecność Chrystusa w Kościele i sakramentach

Rozpatrzmy Jego miłosną obecność przede wszystkim w ustanowionej przezeń Eucharystii i w innych sakramentach oraz w ogóle w urządzeniu (urzędzie) Kościoła. Te instytucje, a więc ustanowiona przez Niego obecność, są dzisiaj dla nas czymś najtrudniejszym do zrozumienia i przyjęcia, ale ich zaakceptowanie jest najpilniejsze, jeżeli pragniemy odzyskać chrześcijańską świadomość. Niemożliwe jest dokonanie tego przez moralizowanie, wyniosłą chęć dominowania nad drugim i poprawiania go ani przez wzajemne przepychanki i przestawianie z kąta w kąt świeckich i duchownych, czy nawet rzeczy świętych. Reforma liturgii i życia Kościoła nie dokonuje się od zewnątrz, przed kamerami telewizyjnymi albo mikrofonami radiowymi, przed sądami ludzi niewierzących (por. 1 Kor 6,2-4). Trzeba pozwolić się wprowadzić w tajemniczą głębię Jego słów: „To jest Ciało moje…”, „To jest Krew moja…”, „Ja ciebie rozgrzeszam…”, „Kto was słucha, Mnie słucha…”. Trzeba na tej modlitwie usłyszeć i zobaczyć najpierw i przede wszystkim samego Chrystusa, później dopiero pozostałych podróżnych – współpielgrzymów. W przeciwnym wypadku na wzajemnych osądach w myśli się nie skończy! Będzie nam zawsze za ciasno w Kościele! Jeśli natomiast oczyma wiary dostrzeżemy obecnego wśród nas cieleśnie Chrystusa – w hostii, w kapłanie, w zgromadzonej na modlitwie wspólnocie – wówczas nawet w największym dyskomforcie będziemy mogli powiedzieć za św. Augustynem: „Im ciaśniej, tym więcej przestrzeni dla miłości”.

Obecność Chrystusa w Piśmie świętym

Drugą formą obecności Chrystusa w Kościele jest Pismo święte. Nie tylko Nowy, ale również Stary Testament. W całości wszakże jest to instytucja ustanowiona przez Chrystusa, przez którego „wszystko się stało” (J 1,3; por. Kol 1,16) – wszystko, „to znaczy nie tylko stworzenie, lecz również Prawo i prorocy”. Chrystus zamieszkał w słowie pisanym, „aby do wszystkich dotarła nauka” (Orygenes, Duch i ogień), aby w formie niezmiennej („ani jedna jota”) mógł pozostać obecny we wszystkich pokoleniach („Moje słowa nie przeminą”). Orygenes każe nam patrzeć na Pismo święte „jak na jedno doskonałe ciało Słowa”, które on stawia wyżej od natury. Jest ono bowiem osobowym objawieniem Boga-człowieka w świecie. Paul Claudel w zachwycie powie: „Cóż za szczęście podziwiać sercem wolnym i otwartym Boga, naszego Stwórcę, którego bardziej odnajdujemy w owym ożywczym słowie, skierowanym do nas, niż w promiennym zamęcie natury. (…) Bóg nie jest już zimną istotą stworzoną przez filozofów. Jest Kimś. Mojżesz i Dawid pokazują nam Go takim, jakim jest, jak żyje swoim życiem”. Dlatego czytanie Pisma świętego musi być pokorne. Nie można przystępować do niego z intencjami krytycznymi, w postawie ciekawskiej, napuszonej, jakby się już poznało uprzednio samemu wszystkie tajemnice życia. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus nie miała próżnych pragnień, gdy chciała czytać Pismo święte w językach oryginalnych: hebrajskim, greckim. W ten sposób pragnęła stanąć bliżej Pana, przylgnąć do Jego Ciała, ba – poznać lepiej Jego „charakter”.

Obecność Chrystusa w Tradycji

Jest jeszcze inna, nie mniej żywa i bliska forma obecności Chrystusa wśród nas: Tradycja. Chodzi mi tu przede wszystkim o obecność świętych i przekazywane przez nich, z pokolenia na pokolenie, aż po nasze czasy, doświadczenie wiary. Mam na myśli świętych, którzy byli pierwszymi uczniami Chrystusa, apostołów, ale i tych, którzy przez dwadzieścia wieków chrześcijaństwa nieprzerwanie dawali świadectwo znajomości Chrystusa i przynależności do Niego. Chodzi mi o świętych kanonizowanych, jak i o tych, którzy pozostali ukryci przed światem, a jednak żywo uczestniczyli w przekazywaniu płomyka wiary – choćby swoim dzieciom. To samo należy powiedzieć o chrześcijanach, którzy w trosce o zbawienie swoich bliskich, znajomych zawsze potrafili znaleźć, dzięki fantazji Ducha Świętego, jakiś sposób, aby przyprowadzić ich bliżej Chrystusa. Tych sposobów „nie odkrywa się na podstawie rozczarowań dawnymi drogami, które dziś są bezużyteczne, ale na podstawie tajemniczych przeżytych doświadczeń rzeczywistości Jezusa Chrystusa. Ponieważ jednak te doświadczenia przeżywa się lub nie, trudno na ten temat dyskutować; ich się nie dowodzi, można co najwyżej zapraszać do wspólnego przeżywania” (H.U. von Balthasar, Duch chrześcijański). A do wspólnego przeżywania w pierwszej kolejności zaprasza się właśnie przyjaciół. Wcześniej jednak samemu trzeba być przyjacielem prawdziwych przyjaciół Chrystusa, to znaczy takich, którzy dzielili z Nim Jego doświadczenia. Oto jakie świadectwo zażyłości ze świętymi zostawił nam francuski filozof i poeta, Charles Péguy: „Czy ja wierzę w osobowe życie pozagrobowe? Ależ wierzę w nie bardziej niż w obecne… Ach, (…) odnaleźć starych świętych założycieli, porozmawiać ze świętym Piotrem, ze świętym Pawłem! Ależ ja czuję, że oni żyją bardziej niż ci przechodzący ludzie. A Eucharystia! Ciało, dusza, wszystko jest tam, wewnątrz…”.

Obecność Chrystusa w dziedzictwie Karmelu

Obecność Chrystusa w Tradycji warto rozwinąć przez odwołanie do konkretnego przykładu z tradycji karmelitańskiej. Mam na myśli świadectwo życia i szeroko rozwiniętą doktrynę św. Teresy od Jezusa na temat obecności Boga we własnym wnętrzu. Św. Teresa, żywotnie zainteresowana obecnością Boga, szuka Go, podobnie jak św. Augustyn, nie wokół siebie, nie na zewnątrz, nie wysoko na niebie, ale w sobie, we własnym wnętrzu. I to jest to, co charakteryzuje i wyróżnia jej drogę duchową na tle innych dróg, co – trzeba dodać – czyni ją niezwykle współczesną nam. Czyż czasów nowożytnych, począwszy od Kartezjusza, nie znamionuje „zwrot ku wnętrzu”? Teresa jednak, w przeciwieństwie do Kartezjusza i wszystkich jego następców, nie poszukuje własnego „ja” i swojej głębi. Ona szuka Boga, Jego obecności. Z całą wewnętrzną pasją pragnie stanąć przed Bogiem, przez co wprowadza i nas na zapoczątkowaną przez Augustyna drogę chrześcijańskiej wewnętrzności. Przemierza wszystkie mieszkania, jedno po drugim, począwszy od najbardziej zewnętrznego, aż dochodzi do siódmego, do samego „centrum Twierdzy”, do środka duszy, do jej najgłębszej części, gdzie odnajduje Tego, którego tak uporczywie szukała i który dał się jej w końcu znaleźć. Teresa – trzeba to dziś mocno podkreślić – nie myli jednak odczuć, jakie rodzą się w jej wnętrzu, z samą obecnością Boga w głębokich sferach jej duszy. Bóg nie jest tworem jej wyobraźni. Dlatego też pisma Teresy mogą być dzisiaj dla każdego pewnym przewodnikiem na drodze, która prowadzi do Boga. Niech nas do tego zachęci świadectwo mało znanego jeszcze, ale niezwykle wnikliwego polskiego myśliciela Karola Konińskiego: „Pisma Teresy niepokoją mię: wizje jej, jej «czucie obecności» Boga, którą to obecność w rzeczywistości bada tak skrupulatnie i trzeźwo – razem ze swymi spowiednikami – przypisać «patologii», urojeniom, traktować jako czyste majaki wyobraźni – byłoby to zaprzeczyć zaufaniu w prawdę mistycznego życia, czyli zaufaniu w to, że Rzeczywista Osoba Niewidzialna i Doskonała może dać się rzeczywiście poznać człowiekowi”.

Albert Wach OCD

Jest cenionym rekolekcjonistą i, jako absolwent Akademii Teologii Moralnej "Alfonsianum" w Rzymie, był wieloletnim wykładowcą teologii moralnej w Wyższym Seminarium Duchownym Karmelitów Bosych w Krakowie. Obecnie jest rektorem w kolegium teologicznym Teresianum w Rzymie