Czytelnia Dom wróć

Czego chcecie od egoisty?


26 kwietnia, 2018

Każdy wie, czym jest egoizm. Wielu z nas go potępia. Jednak trudno nam zrozumieć, kiedy człowiek staje się egoistą. A jeszcze trudniej pojąć, dlaczego dla wielu mędrców egoizm jest źródłem wszelkiego zła…
Pierwszy raz zobaczyłem egoistę w szkolnej jadalni, kiedy ze wspól­nego talerza błyskawicznie znikały kanapki. Jego zadowolona mina nijak nie współgrała z moim pustym żołądkiem. Podziwiałem apetyt kolegi i jedno­cześnie wzbierał we mnie bunt: nie rozumiałem, dlaczego cudze pragnienie szczęścia wzbudza we mnie aż tak wielką niechęć. Dziś, obserwując apetyt moich dzieci – wiem, że egoizm jest czymś naturalnym. Sam nawet nie wiem, czy umiem działać naprawdę altruistycznie. Żeby to stwierdzić, trzeba najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie, jaki stopień poświęcenia dla innych ludzi jest konieczny, żeby przestać być egoistą?

Egoizm społeczny

W relacjach osobistych potępiamy egoizm, ale w relacjach społecznych troska o własny interes jest podwaliną wolnego rynku. Gdy idę rano po świeże bułki, nie liczę na altruistyczną cenę, ale na dobry zmysł piekarza. Smaczne pieczywo poprawia nie tylko dobry humor klienta, ale również zwiększa zyski piekarza. W gospodarce rynkowej dbanie o własny interes może służyć całemu społeczeństwu. Jeśli potężny biznesmen odgrywa poży­teczną rolę społeczną, np. daje pracę i możliwość zarobku innym ludziom, to nie nazwiemy go przecież egoistą (szczególnie wtedy, gdy dodatkowo łoży znaczne sumy na cele dobroczynne).

Czy zatem człowiek powinien być egoistą na rynku, a altruistą w życiu osobistym? Ta postawa trąci nieco schizofrenią i chyba lepiej wprowadzić nowe, społeczne pojęcie egoizmu. Egoista (w sensie społecznym) nie pełni pożytecznej funkcji w społeczeństwie. To czasem dziwak, indywidualista, a częściej osobnik aspołeczny, który nie potrafi współżyć w grupie. Egoistów łączy bowiem uchylanie się od wypełniania obowiązków społecznych.

Zaś altruista – w sensie społecznym – podejmuje swoją rolę społeczną i służy jej z oddaniem. Rzecz jasna role bywają rozmaite i dlatego też można służyć grupie społecznej, organizacji, idei itd. Ale oba egoizmy – osobisty i społeczny – mają ze sobą wiele wspólnego. W obu wypadkach jednostka nie chce ponosić ofiar dla innych ludzi – ignoruje potrzeby bliźnich albo nie chce poświęcić siebie grupie, wspólnocie czy idei.

Źródła zła egoizmu

Rozróżnienie egoizmu osobistego i społecznego jest bardzo przydatne, ale nie rozwiązuje dwóch kluczowych problemów. Stosunkowo łatwo zdefi­niować egoizm, ale dość trudno wskazać linię demarkacyjną, oddzielającą zwykłą troskę o siebie i własne korzyści od nadmiernego zatroskania o swój ogródek. Żadna waga nie wyświetli czerwonego napisu „stop, tu zaczyna się egoizm”, żadna miara nie wskaże odległości, jaką trzeba przejść, by zostać nazwanym egoistą. Rzadkie są przypadki radykalnych egoistów, którzy dbają jedynie o własne szczęście, czy skrajnych altruistów zatracających się w poświęceniu dla innych ludzi. Pytanie więc staje się palące – jaki stopień dbania o korzyść własną czyni mnie egoistą? Czy można oceniać moralnie zjawisko, którego nie umiemy precyzyjnie opisać?

Jesteśmy przekonani, że egoizm jest moralnie zły. To oczywiste. Potę­piamy egoistę za to, że dba o własny interes kosztem innych ludzi, a w życiu społecznym koncentruje się na swoim „ja”, odrzucając związki z innymi ludźmi. Wspólną winą obu egoizmów jest koncentracja na sobie. Miłość do samego siebie staje się moralnie podejrzana wówczas, gdy staje się tak mocna, że wyklucza miłość do wszystkiego innego. Wtedy człowiek staje się egoistą: kocha tylko siebie i wykracza przeciw miłości bliźniego.

W obu wypadkach lekarstwem na egoizm są postawy altruistyczne: ofiarność na rzecz innych i zachowania prospołeczne, które świadczą o miło­ści do bliźniego. Lecz choć idea miłości bliźniego brzmi pięknie i szlachet­nie, to jest też trudna do zastosowania w praktyce. Czy mam dzielić się z biednymi wszystkim, co posiadam? Przecież wielu ludzi jest w potrzebie, a moje zasoby są ograniczone – nie mogę dać wiele, no i muszę zachować coś dla siebie. Czy zatem mam czuć wyrzuty sumienia i nazywać się egoistą zawsze, gdy nie reaguję na ludzką biedę?

Oczywiście to etyka dla bohaterów. A jak ma się leczyć z egoizmu zwykły człowiek? Otóż ten ma przed sobą dwa wyjścia. Pierwsze odwołuje się do przykazania „miłuj bliźniego swego jak siebie samego?”. Wina egoisty nie leży w tym, że kocha siebie, ale że nie potrafi równoważyć miłości do siebie i miłości do bliźniego. Leczenie egoizmu polega tu na przywracaniu „równowagi obu miłości” (wszak znów powraca problem, jak znaleźć miarę dla tej równowagi?). Drugie lekarstwo polega na naśladowaniu (na swoją skromną miarę) postaw wielkich altruistów, którzy poświęcają się ludziom i ideom.

Na pozór łatwiej pokazać winę egoisty społecznego, który odcina się od innych ludzi i uchyla się od obowiązków względem społeczności. Wielu z nas bardziej – niż osobisty egoizm – drażni aspołeczność. Sądzi się, że ist­nienie jednostki jest usprawiedliwione przez pełnienie pożytecznej funkcji społecznej (notabene nawet w sporze o sens istnienia zakonów chrześcijań­skich przeciwnicy potępiali egoizm zakonników, którzy dążą do własnego zbawienia, choć ich obrońcy podkreślali ważną rolę zakonów dla życia du­chowego i kultury społeczeństwa).

Czy jednak możemy potępić wielkiego twórcę, który zapomina o całym świecie w imię swojego dzieła, albo ludzi, którzy poszukują i nie znajdują swojego miejsca w świecie? (moja przyjaciółka śpiewa pieśni, które nazywa „przygodnymi”, przypomina ptaka, który nie znalazł stałego gniazda i może odlecieć w każdej chwili; czasem trudno znieść jej dystans do świata i brak zakorzenienia, ale czy można potępiać wolnego ptaka?). Trudno mi powie­dzieć, czy podane przykłady świadczą o tym, że egoizm nie musi być zły, czy też przekonują, że takie zachowania wcale nie są egoizmem?

Rozważę najpierw pierwszą możliwość. Posłuchajmy tutaj argumentów obrońców egoizmu. Potępienie egoizmu i miłości samego siebie rodzi we mnie opór. Nie wynika on tylko z małostkowego upodobania do wygody i niechęci do poświęcenia… Zwykły rozsądek każe mi bowiem zapytać, dla­czego mam wybierać cudze, a nie własne dobro? Nawet Boży nakaz miłości wymaga ode mnie co najwyżej zachowania równowagi (powinienem kochać bliźniego jak siebie samego), a nie szkodzenia sobie przez altruistyczną ofiarę dla innych.

Wątpliwości rodzą się również z rozumu i woli. Egoizm wydaje się być naturalny i racjonalny. Natura każe nam chronić i troszczyć się przede wszystkim o siebie oraz swoich bliskich. W gospodarce rynkowej racjonal­ność polega na dbaniu o własny interes. Zatem zachowania altruistyczne sprzeciwiają się naturze i rozumowi. Można też alarmować, że altruizm, czyli poświęcenie się ludziom albo ideom, prowadzi do życia stadnego i szkodzi wolności oraz indywidualności osoby ludzkiej.

Spór pomiędzy zwolennikami egoizmu a entuzjastami altruizmu toczy się od dawien dawna. Rozgrywa się również we mnie samym. Muszę przy­znać, że choć każda ze stron ma swoje racje, to niestety żadna nie budzi szczególnej sympatii. Wolałbym nie opowiadać się po żadnej z nich. Czy jednak da się tego uniknąć?

Może trzeba zwyczajnie przestać teoretyzować i wrócić do codziennych intuicji? Przecież w życiu potrafimy zachowywać równowagę między do­brem własnym i cudzym, używając jakichś niepisanych reguł postępowania. Wszak należy pamiętać, że to wyjście też jest zawodne. Każda sytuacja kry­zysowa (prośba przyjaciela albo błagalny wzrok żebraka) wytrąca mnie z położenia duchowej równowagi i rodzi wyrzuty sumienia.

Sytuacja staje się trudna. Każdy z nas wie, jak nieznośne, ciężkie jest współżycie z egoistą. Jeśli jednak opisuję egoizm, przestaję rozumieć, czym on właściwie jest i dlaczego należy go potępiać? Co więcej, rodzą się we mnie wątpliwości wobec tego, czy altruizm jest właściwym lekarstwem na chorobę egoizmu.

Egoizm duchowy

Moje kłopoty biorą się ze złego rozumienia egoizmu. Opierałem się na dwóch przesłankach wskazujących na fakt, że egoizm to miłość samego sie­bie i że miłość do siebie jest przeciwieństwem miłości do innych ludzi. Opie­rając się na tych błędnych założeniach, sądziłem, że lekarstwem dla egoisty jest altruizm, czyli działanie na rzecz innych ludzi. Wspólne podłoże dla egoizmu i altruizmu to ekonomiczna koncepcja dobra. Im więcej dajesz, tym mniej masz dla siebie. Stąd egoizm i altruizm w powszechnym odczuciu uznawane są za przeciwieństwa.

Są jednak sfery, w których taka teza się nie sprawdza, mimo że wizji tej przeczą najbardziej elementarne doświadczenia. W środku nie jestem mo­nadą bez okien. Kochając naprawdę drugiego człowieka, wychodzę z siebie samego, ale nie gubię siebie, przeciwnie, sam rozkwitam. Może istnieć mi­łość, która z natury nie jest egoistyczna, a jednak przyczynia się do rozkwitu jednostki. W doświadczeniach duchowych nie obowiązuje bowiem prosta arytmetyka dóbr materialnych. Dając, nie tracimy, ale sami się wzbogacamy. W sferze wiary, nadziei i duchowej twórczości znika przeciwieństwo między moim i twoim.

Lecz właśnie tu – w ludzkim wnętrzu – może rodzić się postawa ego­istyczna, która jest zamknięciem ducha (w tym przypadku mówi się też o twardym sercu albo nieużytości). To postawa życiowa, która odcina od świata i od innych ludzi, a opiera się na błędnej wizji ludzkiego ducha. Ego­ista stosuje do ducha reguły eko­nomii, które rządzą światem rzeczy. Co wię­cej, samego siebie ów egoista traktuje niczym konto bankowe, które ma ograni­czoną wielkość. Opisuje swe wnętrze jako swoje pasywa i aktywa, to jest ciągle przelicza własne dobra duchowe, żeby swobodnie nimi dyspono­wać.

Postawa zamknięcia powoduje traktowanie opisu świata duchowego w kategoriach ekonomii i buchalterii. To przeobraża nasze akty duchowe, np. miłość czy nadzieję, które nagle zaczynamy przeliczać i mierzyć. To pozwala nam dzielić nasze dobra duchowe i materialne na to, co nasze, i to, co należy do innych.

Egoista wprowadza barierę między sobą a światem. Bariera nie po­wstaje dlatego, że wnętrze jednostki jest zamkniętą monadą, ale jest to wynik wolnego wyboru jednostki. Egoista świadomie odcina się od świata i innych ludzi, przez to blokuje naturalne działanie swoich aktów duchowych. Traci ufność wobec świata, jego nadzieje przemieniają się w przewidywania, a naturalne dary w świadomie dawkowane ofiary na rzecz wrogiego świata. Egoista duchowy nie ufa przyszłości i nie chce jej angażować. Jego miłość przestaje łączyć go ze światem i zmienia się w subiektywną przygodę.

Taka postawa wobec świata wyjaśnia, czemu egoistów zawsze koja­rzymy z ponurymi i nieufnymi skąpcami. Pokazuje również dobitnie, że koncentracja na sobie wcale nie musi świadczyć o egoizmie. Twórca cho­ciażby zanurza się w swoim dziele, z kolei dziecko jest ukierunkowane tylko na siebie samo. Działają oni „egoistycznie”, ale są przeciwieństwem skąpego egoisty. Są chłonni świata, ufnie otwarci na słyszenie tego, co mówi świat. Są często bardziej otwarci na rzeczywistość niż ludzie poświęcający się szczyt­nej działalności.

Jakie są związki między egoizmami? Czy egoizm duchowy jest równo­ważny „zwykłemu” egoizmowi? Czy działania egoistyczne zawsze świadczą o duchowym egoizmie, i na odwrót? Okaże się, że relacje między egoizmami są bardziej skomplikowane, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.

Egoista tradycyjny

Dopiero wejście na poziom duchowy pozwala zrozumieć zwykły ego­izm. Otóż, egoista pragnie potwierdzić samego siebie. Sądzi, że przyswajając sobie dobra zewnętrzne, zapewni sobie godność i bezpieczeństwo. Jednak zamknięcie na świat i jednoczesna potrzeba potwierdzenia siebie nie wska­zują na siłę, ale raczej na strach i brak samozaufania. Żałosne są próby ego­isty, żeby zastąpić brak dóbr „niepoliczalnych” – wiary, nadziei, miłości – przez przyswajanie dóbr, które można przeliczać. Egoista przypomina wręcz pijaka, który zaspokaja pragnienie i pije coraz więcej. Wznosi coraz wyższe bramy przed światem, przy czym jego radość i używanie owego świata są niepełne i podszyte strachem.

Nade wszystko zaś egoista nie potrafi dawać. Nie potrafi nawet przyj­mować darów. Może je tylko zagarniać do swojej kryjówki. Nie może wyjść z siebie samego – choćby w akcie podziwu i zachwytu. Rygluje zamki i broni się…

A czy egoista lubi siebie samego? Raczej nie, bo czemu skupiałby się na zbieraniu soków i radości ze świata, zamiast cieszyć się sobą? Czy egoista kocha samego siebie? To pytanie wydaje się o tyle nie na miejscu, że egoizm nazywamy przecież miłością samego siebie? Ale odpowiedź ta jest pozornie zaskakująca. Otóż, można kochać tylko coś, co znamy, tymczasem egoista ma fałszywy obraz siebie samego. Przelicza swoje dobra, ale miłości przeli­czyć się nie da. Dlatego, choć egoista dba o własne interesy, to nie kocha samego siebie. Więcej – egoizm jest z istoty zaprzeczeniem miłości samego siebie.

Jak ten obraz egoisty pasuje do wymiaru społecznego? Egoista unika wchodzenia w role społeczne i boi się zakorzenienia. Stara się zachować bez straty swoje zasoby i korzystać z zasobów innych. Nie jest w stanie zdobyć się na ofiarność. Wchodzi w układy z ludźmi, ale postawa wierności jest dla niego niezrozumiała. Egoista społeczny bywa ponadto bardzo racjonalny – nie tyle styka się z ludźmi, ile „korzysta z zasobów ludzkich”. Ujawniają się tu analogiczne cechy jak w przypadku zwykłego egoisty – obawa przed za­korzenieniem, drapieżność wobec świata, niemożność zachowania trwałych związków z ludźmi.

Egoista nie poświęca się dla bliskich ani dla innych, natomiast altruista działa dla innych i na ich rzecz. Jednak w perspektywie duchowej ci – nie­wiele się od siebie różnią. W istocie egoizm i altruizm opie­rają się na wspól­nym założeniu, że miłość siebie i miłość innych stanowią przeciwieństwo. Altruista daje wiele, ale nie daje przecież siebie samego. Jak to możliwe? Może ofiaro­wywać czas, pieniądze, nawet życie, ale nie otwiera się wo­bec świata i ludzi. Istnieją dobroczyńcy o twardych sercach. Łatwo ich wy­czuć – niekiedy obdarowani czują się przez nich upokorzeni. Można dawać na wiele sposobów. Egoistyczny altruista daje wiele, ale nie daje samego siebie. Nie otwiera się na innych, nie czuje się jego obecności.

Toteż warto w tym miejscu zastąpić parę egoizm – altruizm przez parę bardziej podstawową: zamkniętość (egoizm duchowy) – otwartość na świat. Postawa zamknięcia na świat (egoizmu duchowego) może współgrać za­równo z tradycyjnym egoizmem, jak i z altruizmem. W perspektywie du­chowego egoizmu te dwa sposoby zachowań nie różnią się mocno od siebie. Gdy jednak przyjmiemy, że ktoś jest otwarty na świat i nie jest duchowym egoistą, wiele jego zachowań może nabrać zupełnie nowego sensu.

Wielcy twórcy i przywódcy radykalnie poświęcają się swojemu dziełu. Cierpią przez nich rodziny, a oni sami są często potępiani przez społeczności. Czy można ich nazwać egoistami? Wielu ludzi nie może znaleźć sobie od­powiedniej roli społecznej i nawiązać trwałych więzi z innymi ludźmi i światem. Czasem zwrócenie ku światu może pozostać bezowocne. To otacza­jący świat, a nie samotna jednostka, może być pozbawiony ducha. W egoisty­cznym, zamkniętym świecie otwarta jednostka musi być wyrzucona na mar­gines. Samotnicy często nie potrafią znaleźć swojego miejsca, choć za nim tęsknią i szukają swego powołania w dziwnych zajęciach, poza zwy­kłymi społecznościami, gdzieś na manowcach życia. Wreszcie, niektórzy pragną otwartości, ale jej nie dostali. Brakło im okazji, może łaski – nie wszystko zależy od jednostki. Czy indywidualiści pełni tęsknoty za pełnym życiem są egoistami?

Co ciekawe, zachowania altruistyczne mogą być znakiem niechęci do siebie samego. Gdy jednak altruizm wyrasta z postawy otwartości, dopiero wtedy nabiera prawdziwego blasku. Taki człowiek daje samego siebie – jego ofiara staje się przez to darem dla innych, darem, w którym jednostka nie gubi, lecz odnajduje i wzbogaca samą siebie.

Jak zatem rozwiązać kłopoty z właściwą oceną zachowań egoistycz­nych i altruistycznych? Sądzę, że warto przyjrzeć się postawie duchowej towarzyszącej naszym „bohaterom”.

Jak rozpoznać egoistę?

Natrafiamy na dziwny paradoks… Oto dziecko instynktownie wyczuje każdego egoistę, a wytrawny myśliciel ma kłopoty, by wskazać egoistyczne działania i motywacje. Trudno odsłonić postawę duchową, trudniej jeszcze rozpoznać egoizm duchowy. Jak zatem rozpoznać charakterystyczną ciasnotę ducha, która towarzyszy złym pobudkom dobrych egoistów? Nie jest łatwo poczuć i rozpoznać własny egoizm, który objawia się bezpośrednio między ludźmi. W relacji z egoistą napotykam na podstawową barierę i dystans. Egoista nie odsłania się przede mną, nie czuje się jego pełnej obecności. Może być dobry i ofiarny, ale w dawaniu nie daje samego siebie. Nie podej­muje ryzyka, odczuwa się jakiś skurcz duchowy. Nie wiąże się z nami, nie daje konkretnych obietnic. Ale nie chodzi tu o patrzenie tylko na własny interes. Egoista sądzi, że nie można obiecywać, bo przyszłość jest nieprzewi­dywalna. Nade wszystko nie ma w nim radości, która jest znakiem zaufania do świata i siebie samego. Czy jednak te znaki egoizmu nie są zbyt ulotne i nieokreślone. Jak mierzyć ludzką radość, ufność, obecność?

A jednak w spotkaniu z egoistą wyczuwamy duchowe skąpstwo. Roz­poznajemy nie tylko to, co kto robi, ale też, jaki jest. Faktycznie są to sub­telne znaki, ale mamy do nich nosa. Poznajemy egoistę po tym, że nie po­trafi podziwiać, czyli zachwycić się cudzym pięknem czy mądrością – tak żeby zapomnieć o sobie. Czy potrafi podjąć ryzyko spotkania, czy potrafi mieć nadzieję, nie przeliczając nerwowo szans? Najsubtelniejsze i najpew­niejsze jest tutaj poczucie obecności, gdy przyjdzie mnie odwiedzić w szpi­talu – poczucie, że nie jesteśmy jak dwie zamknięte puszki, że jesteśmy otwarci na siebie samych.

Celowo oddzieliłem tu od siebie dwa egoizmy. Jeden dotyczy bowiem czynów i motywacji, drugi zaś sięga głębiej i opisuje postawę duchową. Czy są to dwa zjawiska, czy też jedno o dwóch warstwach? Przecież egoizmy te idą zwykle w parze i jeden pociąga za sobą drugi. Czy istnieją jakieś prak­tyczne skutki ich rozdzielenia? Otóż, nie wolno mieszać egoizmów, gdyż bierze się z tego wiele zamieszania i moralnej szkody. Czujemy, że egoizm jest podstawowym złem moralnym, ale nie umiemy go dobrze rozpoznać. Nazwanie kogoś egoistą to zarzut poważny i niejasny. Jest to raczej uderze­nie pałką niż celny opis.

Czy istnieją różnice między egoizmami?

Szalenie istotne jest to, że fundamentem egoizmu jest zamknięcie ducha. Nad nim nadbudowuje się zwykły, codzienny egoizm czynów i moty­wów. Ten porządek fundowania ma kolosalne następstwa dla walki z ego­izmem, jako że oba egoizmy wymagają odmiennych lekarstw. Można prze­łamać egoizm duchowy przez zmianę postawy na otwartą i przyjmującą. Za to postawa altruizmu leczy tradycyjny egoizm. Pamiętamy jednak, że altru­izm w działaniu zwalcza jedynie powierzchowny egoizm, a nie musi prze­mienić pierwotnego skurczu ducha. Możemy przecież wymuszać po­stawy altruistyczne przez prawo albo pochwałę. Dawać na talerz więcej ka­napek albo kłaść kanapki na różnych talerzach, żeby unikać konfliktu ego­izmów. Jednak te działania nie niszczą rdzenia egoizmu duchowego.

Za to wyleczenie duchowego egoizmu automatycznie niszczy spory o postępowanie i motywację. Kto otwiera się na świat, nie opisuje postaw du­chowych według zwykłej arytmetyki. Zakochany albo mający nadzieję prze­staje się martwić, czy nie daje zbyt wiele i ile za to otrzymuje (liczyć, czy bilans się zgadza – winien i musi). Kłopot w tym, że otwarcie na świat jest potężnym lekarstwem, lecz nie zawsze leży w naszym zasięgu. Często zmie­niamy sposoby działania, nieco trudniej przemienić motywacje, ale najtrud­niej zmienić wewnętrzną postawę wobec świata. Nie wszystko zależy tu od nas, bo nie da się sprawić wszystkiego aktem woli. Mówimy, że potrzeba zaufania i łaski. Wyobrażamy sobie łaskę jako potężne działanie Boga, jed­nak częściej łaską może być jakieś niespodziewane spotkanie, zobaczenie pięknego filmu albo chwila kontemplacji świata. Zmienić własne motywacje, to prawdziwa sztuka.

Podstawą obu egoizmów wydaje się być różny stosunek do centrum osoby. Przy wizji tradycyjnej uważamy, że egoizm wyrasta z intymnego wnę­trza osoby. To wnętrze jest dla nas źródłem zła egoizmu albo przynajm­niej staje się mocno moralnie podejrzane. Powinniśmy zatem postępować wbrew sobie samym, kierując się altruistycznie ku innym ludziom. Z kolei dla kon­cepcji egoizmu duchowego centrum człowieka jest miejscem, w któ­rym może rodzić się zło i dobro, zamknięcie i ciasnota ducha, ale i najpięk­niejsza otwar­tość oraz oddanie światu i ludziom. „Ja” jest najważniejsze – jest miejscem wybrania postawy wobec świata – od poszukiwania jedności ze światem do duchowego egoizmu – zamknięcia twierdzy siebie samego. Dla teorii tradycyj­nej pierwotnie egoistyczne są działania i motywacje. Do­piero wtórnie mówimy o egoiście, czyli o człowieku, który dba przede wszystkim o własny interes. Dla teorii duchowej zaś pierwotnie egoistą jest człowiek, a dopiero wtórnie jego działania i motywacje. Egoizm przenika wszystkie zachowa­nia, myśli i postawy jednostki. Gasi wszelki podziw, otwarcie, ryzyko egzystencji. Gdy tylko wychylamy się ku światu, za każ­dym razem pojawia się pytanie – „a co się ze mną stanie?”, które zatruwa wszelkie wielkie i szlachetne gesty naszego życia.

Te dwie wizje inaczej i gdzie indziej dostrzegają zło egoizmu. Dla pierwszej, zło leży w tym, że zabieram więcej dla siebie, niż daję innym, co gwałci reguły sprawiedliwości. Pomniejszanie bliźniego występuje przeciw przykazaniom chrześcijaństwa. Tradycyjny egoizm jest wadą moralną, ale nie wydaje się grzechem głównym. Dopiero sięgając głębiej, widzimy spu­stoszenia, jakich dokonuje w ludzkim duchu. Zamykając się na świat, rady­kalnie osłabiamy życie duchowe, bo odcinamy się od źródeł życia. Gdy za­trzymamy wodę ze strumienia, staje się ona cuchnącą kałużą. Podobnie gnije duch człowieka, a jego własności z wolna obumierają. Zamknięty duch za­chowuje się egoistycznie, jakby chciał błyskotkami ozdobić stygnące człon­ki, bądź altruistycznie, jakby chciał pozbyć się siebie samego.

Ten opis wydaje się zbyt brutalny. Trudno jest dostrzegać gnijącego ducha. Czemu zwykle nie odczuwamy tego mdlącego zapachu obumierania, obcując z egoistą? A może przywykliśmy do niego, bo sami jesteśmy nim przesiąknięci?

Adam Workowski

doktor filozofii, współzałożyciel Instytutu Myśli Józefa Tischnera, adiunkt na Uniwersytecie Papieskim Jana Pana II. Autor książki: „Ontologiczne podstawy posiadania” (2009). Członek Rady Programowej Instytutu Myśli Józefa Tischnera