Czytelnia Karmel wróć

Cztery sposoby podlewania ogrodu – opis modlitwy św. Teresy


1 sierpnia, 2020

Rozważania o. Wojciecha Ciaka OCD:

Poniżej teksty źródłowe do rozważań:


Księga mojego życia 11-22.

Część 1: stopień pierwszy – modlitwa myślna (Ż 11-13)
Rozdział 11: Stopnie (stany) modlitwy.
Stopień pierwszy: symbolika ogrodu i wody

1. A zatem, mówiąc teraz o tych, którzy rozpoczynają bycie sługami z miłości (gdyż nie wydaje mi się być niczym innym to zdeterminowanie siebie do pójścia po tej drodze modlitwy za Tym, który tak bardzo nas umiłował), jest to tak wielka godność, że sama myśl o niej napełnia mnie niesamowitą rozkoszą. Albowiem jeśli już w tym pierwszym stanie postępujemy tak, jak należy postępować, służalczy lęk natychmiast idzie precz[1].

Och, Panie mojej duszy i dobro moje! Dlaczego nie chcesz, aby – gdy dusza zdeterminuje się do miłowania Ciebie, czyniąc to, co zdoła w pozostawieniu tego wszystkiego dla lepszego zaangażowania się w tę miłość Boga – od razu cieszyła się z podniesienia do posiadania tej miłości doskonałej? Źle powiedziałam. Powinnam była powiedzieć i żalić się, że to my nie chcemy, albowiem w nas tkwi cała przyczyna tego niepowodzenia, że nie cieszymy się od razu tak wielką godnością, albowiem dojście do doskonałego posiadania tej prawdziwej miłości Boga przynosi ze sobą wszelkie dobra. Jesteśmy tak sobie drodzy i tak opieszali w oddaniu się całkowicie Bogu, że nie dochodzimy do usposobienia się dla otrzymania jej, gdyż Jego Majestat nie chce, abyśmy cieszyli się posiadaniem rzeczy tak drogocennej nie płacąc za nią wysokiej ceny.

2. Dobrze to widzę, że na tej ziemi nie ma niczego, za co tak wielkie dobro można by kupić. Ale jeśli uczynilibyśmy to, co możemy, aby nie zakorzeniać się w niczym, co przynależy do ziemi, ale całe nasze staranie i zabiegi odnosiłyby się do spraw nieba, wierzę bez wątpienia, że w bardzo krótkim czasie Pan obdarzy nas tym dobrem, jeśli w krótkim czasie całkowicie usposobimy się do tego, jak to uczynili niektórzy święci. Ale wydaje się nam, że oddajemy wszystko, a tymczasem ofiarujemy Bogu jedynie dochód lub zyski, a źródło dochodu i prawo własności pozostawiamy sobie. Postanawiamy być ubogimi i jest to wielce zasługujące. Ale wielokrotnie powracamy do troszczenia się i zabiegania, aby nie zabrakło nam nie tylko tego, co niezbędne, ale i tego, co zbyteczne, i pozyskiwania przyjaciół, którzy nam to zapewnią i narażamy się na większe zatroskanie – a być może i niebezpieczeństwo – aby nam niczego nie zabrakło, niż to, które przedtem mieliśmy w związku z posiadaniem majątku.

Wydaje się również, że porzuciliśmy troskę o odbieranie czci dzięki temu, że jesteśmy w stanie zakonnym, albo poprzez to, że zaczęliśmy już prowadzić życie duchowe i podążać drogą doskonałości. Ale gdy ktoś dotknie nas w jakimś punkcie czci nie pamiętamy, że już oddaliśmy ją Bogu i chcemy powrócić do unoszenia się nią i wzięcia jej – jak to mówią – w swoje ręce po tym, jak dobrowolnie – na pozór – uczyniliśmy Go jej panem. I tak samo jest we wszystkich innych sprawach.

3. Zabawny to sposób szukania miłości Boga! I od razu chcielibyśmy mieć jej – jak to mówią – pełne ręce. Zachowywanie dla siebie naszych upodobań (skoro nie staramy się zrealizować naszych pragnień i doprowadzić do podniesienia ich z ziemi) i razem z tym doświadczanie wielu pociech duchowych, te rzeczy nie pasują do siebie, ani – jak mi się wydaje – tego z tamtym nie da się pogodzić. Co więcej, właśnie dlatego, że nie dochodzi do całkowitego oddania się, Bóg nie obdarza nas w całości tym skarbem. Oby Pan zechciał, aby Jego Majestat udzielał nam go kropla po kropli, choćby miało to nas kosztować wszystkie trudy świata.

4. Bardzo wielkie miłosierdzie czyni Bóg temu, komu daje łaskę i hart duszy do zdeterminowania się o zabieganie ze wszystkich swoich sił o to dobro. Gdyż jeśli wytrwa, Bóg nie odmawia siebie nikomu. On po trochu uzdalnia ten hart duszy tak, aby człowiek osiągnął to zwycięstwo. Mówię hart duszy, gdyż liczne są rzeczy, które demon podsuwa w początkach (aby tak naprawdę nie rozpoczęli tej drogi) jako ten, który zna szkodę, jaka mu z tego przyjdzie; nie tylko poprzez utratę tej duszy, ale wielu innych także. Jeśli ten, kto rozpoczyna, ze wsparciem Boga dokłada starań, aby dotrzeć na szczyt doskonałości, wierzę, że nigdy nie pójdzie do nieba sam, zawsze pociągnie za sobą wielu innych. Jak dobremu przywódcy, Bóg daje mu tego, kto będzie szedł w jego towarzystwie.

Demon stawia przed nimi tak wiele niebezpieczeństw i trudności, że potrzeba tu nie byle jakiego, ale bardzo wielkiego hartu duszy, aby się nie wycofać i wielkiego wsparcia ze strony Boga.

5. A zatem, mówiąc o początkach osób, które już są zdeterminowane do podążania za tym dobrem i osiągnięciem powodzenia w tym przedsięwzięciu (gdyż o reszcie, o czym zaczęłam mówić przy teologii mistycznej – wydaje mi się, że tak się ona nazywa – powiem więcej nieco dalej), w tych początkach tkwi cały największy trud. Gdyż Pan daje im zasoby wody, a oni są tymi, którzy się trudzą. Na innych stopniach modlitwy więcej jest cieszenia się posiadaniem, chociaż zarówno pierwsi, pośredni, jak i ci ostatni, wszyscy dźwigają swoje krzyże, choć odmienne. Albowiem tą samą drogą, którą szedł Chrystus, muszą iść i ci, którzy Go naśladują, jeśli nie chcą się zagubić. I szczęśliwe te trudy, które nawet tutaj, za życia, tak nadobficie są odpłacane!

6. Będę musiała tutaj skorzystać z pewnego porównania, chociaż chciałabym z góry za to przeprosić, ale jestem kobietą i piszę po prostu to, co mi polecono. A ten język ducha jest tak trudny w wyjaśnianiu tych rzeczy dla tych, którzy – jak ja – nie mają wykształcenia, że będę musiała szukać jakiegoś innego sposobu i być może rzadko kiedy to porównanie okaże się trafne. Widok tak wielkiej mojej nieudolności posłuży waszej miłości za rozrywkę.

Wydaje mi się obecnie, że gdzieś przeczytałam lub usłyszałam to porównanie, a ponieważ mam kiepską pamięć, nie wiem, ani gdzie, ani odnośnie czego, ale dla mojego tutaj tematu jest ono odpowiednie. Ten, kto rozpoczyna, musi zdać sobie sprawę, że na ziemi bardzo jałowej, na której rośnie wiele chwastów, zaczyna zakładać ogród, po to, aby Pan się w nim rozkoszował. Jego Majestat wyrywa złe zielska i musi zasadzić dobre. A zatem zdajmy sobie sprawę, że to już jest zrobione, gdy dusza zdeterminuje się do praktykowania modlitwy i już zacznie to stosować. I z pomocą Boga mamy starać się, jako dobrzy ogrodnicy, aby te rośliny wzrastały i dokładać starań o dopieszczanie ich, aby się nie zmarnowały, ale wypuściły kwiaty, które będą wydawały z siebie wspaniałą woń dla dania wytchnienia temu naszemu Panu, i w ten sposób będzie często przychodził rozkoszować się w tym ogrodzie i odpoczywać pośród tych cnót.

7. Otóż przyjrzymy się teraz sposobowi w jaki można podlewać nasz ogród, abyśmy zrozumieli, co mamy robić, oraz trud, który ma nas to kosztować, czy jest on większy niż zysk, lub jak długo trzeba temu poświęcać tyle czasu.

Wydaje mi się, że ogród można podlewać na cztery sposoby: czerpiąc wodę ze studni, co wymaga od nas wielkiego trudu; lub norią i wodociągami, którymi czerpie się wodę za pomocą kołowrotu; ja kilka razy czerpałam ją w ten sposób, wymaga mniej trudu niż tamten i czerpie się więcej wody niż ze studni; lub z rzeki albo strumienia: tak podlewa się znacznie lepiej, gdyż ziemia zostaje lepiej nawodniona i nie ma potrzeby podlewania jej tak często i wymaga o wiele mniej trudu ogrodnika; lub za pomocą obfitych opadów, poprzez które Pan podlewa ogród bez żadnego naszego trudu i jest to bez porównania lepsze niż wszystko to, o czym mówiłam.

8. A zatem zastosowanie teraz tych czterech rodzajów podlewania wodą – którą trzeba zasilać ten ogród, gdyż bez niej na pewno się zmarnuje – jest tym, co pasuje mi do tego przypadku i, moim zdaniem, dzięki niemu będzie można wyjaśnić co nieco o tych czterech stopniach modlitwy, na których Pan, z dobroci Swojej, umieścił kilka razy moją duszę. Oby Jego dobroć zechciała, abym zdołała trafnie to omówić, żeby przyniosło to pożytek jednej z osób, które poleciły mi to opisać, a którą Pan przeprowadził w ciągu czterech miesięcy znacznie dalej, niż ja znajdowałam się po siedemnastu latach. Usposobił się lepiej i tak, bez własnego trudu, podlewa ten ogród wszystkimi czterema wodami, choć ta ostatnia nie jest mu jeszcze udzielana, jak tylko po kropli; lecz idzie naprzód tak, że prędko zanurzy się w niej z pomocą Pana. I bardzo proszę, niech się ze mnie śmieje, jeśli ten mój sposób objaśniania wyda mu się niedorzeczny.

9. O tych, którzy rozpoczynają praktykować modlitwę możemy powiedzieć, że są tymi, którzy czerpią wodę ze studni, co wymaga od nich wiele trudu – jak wspomniałam – gdyż muszą namęczyć się skupiając zmysły, co – jako że są one przyzwyczajone do życia w rozproszeniu – jest znacznym trudem. Potrzebują przyzwyczajania się do niedostarczania zmysłom niczego do oglądania ani słuchania – a nadto wprowadzenia tego w czyn w godzinach modlitwy – a potrzebują jedynie pozostawania w samotności i – odosobnieni – rozmyślania o swoim przeszłym życiu. Chociaż wszyscy, zarówno pierwsi, jak i ostatni często muszą to robić, czasem więcej a czasem mniej trzeba o tym rozmyślać, jak później opowiem. Na początku sprawia jeszcze udrękę, że nie są w stanie zrozumieć, czy prawdziwie żałują za swoje grzechy; ależ tak, skoro są zdeterminowani służyć Bogu tak na serio, muszą starać się zajmować życiem Chrystusa, a rozum męczy się tym.

Aż dotąd możemy to pozyskać sami, rozumie się, że ze wsparciem Boga, gdyż bez tego, jak wiadomo, nie możemy mieć nawet jednej dobrej myśli. To jest początek czerpania wody ze studni, i jeszcze daj Boże, aby raczyła ona tam być. Ale przynajmniej z naszej strony nie pozostaje nic więcej do zrobienia, skoro już zabieramy się za czerpanie jej i robimy wszystko, co tylko możemy, dla podlania tych kwiatów. A Bóg jest tak dobry, że gdy z powodu, który Jego Majestat zna – najprawdopodobniej dla większego naszego pożytku – zechce, aby studnia była sucha, a my jako dobrzy ogrodnicy robimy to, co do nas należy, Bóg bez wody odżywia kwiaty i powoduje wzrost cnót. Nazywam tutaj „wodą” te łzy i, jeśliby ich nie było, tę czułość i wewnętrzne odczucie pobożności.

10. A zatem, cóż uczyni tutaj ten, kto widzi, że przez wiele dni nie ma tu niczego, jak tylko posucha i niesmak, i brak upodobania, i taka niechęć do czerpania wody, że jeśli nie przypominałby sobie, że w ten sposób sprawia przyjemność Panu i służy Mu w ogrodzie, i nie zwracał uwagi na to, aby nie zmarnować całej swojej dotychczasowej służby, i jeszcze tego, co ma nadzieję zyskać za wielki trud, jakim jest wielokrotne wrzucanie wiaderka do studni i wyciąganie go bez wody, czy nie zostawiłby tego wszystkiego? I często zdarzy mu się, że nawet nie będzie w stanie podnieść do tego rąk, ani nie zdoła utrzymać choćby jednej dobrej myśli, albowiem to pracowanie rozumem, należy rozumieć jako owo czerpanie wody ze studni.

A zatem, jak mówię: cóż będzie tutaj robił ten ogrodnik? Będzie radował się i pocieszał, i uważał za przeogromny dar trudzenie się w ogrodzie tak wielkiego Monarchy. A ponieważ wie, że tym sprawia Mu zadowolenie, a jego zamiarem nie ma być zadowolenie samego siebie, ale Pana, wielce Go wychwala, że On okazuje mu zaufanie, gdyż Bóg widzi, że ogrodnik bez żadnej zapłaty tak bardzo troszczy się o to, co mu powierzono. I niechaj dopomaga Mu nieść krzyż i pomyśli, że On całe życie z nim żył, i niechaj nie pragnie tu na ziemi Jego królestwa, ani niech nigdy nie zaniecha modlitwy. I tak niech sobie postanowi, choćby przez całe życie miała trwać ta posucha, że nie pozwoli Chrystusowi upaść z krzyżem. Przyjdzie czas, że łącznie za wszystko będzie mu odpłacone. Niech się nie obawia, że ten trud będzie zmarnowany. Dobremu gospodarzowi służy. On przygląda mu się. Niech nie zwraca uwagi na złe myśli. Niechaj zważy, że demon przedstawiał je również św. Hieronimowi na pustyni.

11. Te trudy mają swoją cenę; albowiem – jako ta, która przez wiele lat przechodziła przez nie (tak, że gdy kroplę wody zaczerpnęłam z tej błogosławionej studni, uważałam, że Bóg uczynił mi dar) – wiem, że są one przeogromne i wydaje mi się, że potrzeba do nich większego hartu duszy niż do wielu innych trudów świata. Lecz przekonałam się wyraźnie, że Bóg nie pozostawia tego bez wielkiej nagrody, nawet już w tym życiu; gdyż tak właśnie jest – z całą pewnością – że później jedną godziną z tych, w których Pan udzielał mi smaku Siebie, zdaje mi się zostały mi odpłacone wszystkie utrapienia, które przez długi czas przechodziłam w podtrzymywaniu się w modlitwie.

Osobiście uważam, że Pan wiele razy na początku, a innymi razy na końcu chce udzielać tych udręk i wiele innych pokus, które się pojawiają, dla wypróbowania tych, którzy Go miłują i poznania, czy zdołają pić z Jego kielicha i dopomagać Mu w dźwiganiu krzyża, zanim złoży w nich wielkie skarby. I dla naszego dobra – jak sądzę – Jego Majestat chce nas tędy prowadzić, abyśmy dobrze zrozumieli, jak znikomi jesteśmy; gdyż te późniejsze dary są tak wielkiej godności, że Pan, zanim nam ich udzieli, chce, abyśmy najpierw z własnego doświadczenia zobaczyli naszą nędzę, aby nie przydarzyło nam się to, co Lucyferowi.

12. Czyż Ty, Panie mój, czynisz cokolwiek, co nie byłoby dla większego dobra duszy, o której wiesz, że już jest Twoja, i że oddaje się w Twoją władzę, aby podążać za Tobą gdziekolwiek pójdziesz, aż do śmierci na krzyżu, i że jest zdeterminowana do wspomagania Cię w niesieniu go i nie pozostawieniu Ciebie z nim samego?

Kto widziałby w sobie takie zdeterminowanie, ten nie ma, naprawdę nie ma się czego obawiać. Och, ludzie duchowi, nie ma się czym zamartwiać. Gdy znajdujecie się już na tak wysokim stopniu, jakim jest pragnienie przestawania sam na sam z Bogiem i porzucenia rozrywek świata, większość jest już zrobiona. Wychwalajcie za to jego Majestat i ufajcie Jego dobroci, gdyż On nigdy nie zawiódł swoich przyjaciół. Zasłońcie sobie oczy, aby nie dopuszczać do siebie takich myśli: dlaczego tamtemu zaledwie po kilku dniach daje odczucie pobożności, a mnie po tylu latach nie. Zawierzmy, że wszystko jest dla naszego większego dobra. Niechaj Jego Majestat prowadzi nas którędy zechce. Już nie należymy do siebie, ale do Niego. Dostatecznie wielki dar nam czyni, gdy chce, abyśmy chcieli kopać w Jego ogrodzie i przebywać przy Panu tego ogrodu, który z całą pewnością przebywa z nami. Jeśli On chce, aby u jednych te rośliny i kwiaty rozwijały się poprzez podlewanie wodą, którą czerpią z tej studni, a u innych bez niej, co mi do tego? Ty, Panie, rób co zechcesz. Obym ja Ciebie nie obrażała. Oby nie zmarnowały się cnoty, jeśli jakieś – z samej dobroci Twojej – już mi udzieliłeś. Pragnę doświadczać trudu, Panie, ponieważ Ty tego trudu doświadczałeś. Niechaj Twoja wola wypełni się we mnie na wszystkie sposoby. I niech Twój Majestat nie dopuści, aby rzecz tak cenna, jaką jest Twoja miłość, była dana ludziom, którzy służą Tobie wyłącznie ze względu na smaki.

Trzeba to mocno zaznaczyć i mówię to, gdyż wiem z doświadczenia, że dusza, która na tej drodze modlitwy myślnej zaczyna kroczyć z determinacją i zdoła doprowadzić siebie do tego, że nie będzie zwracała większej uwagi ani na odczuwanie pocieszenia, ani wielkiego zasmucenia, ani gdy zabraknie tych smaków i czułości, ani gdy Pan je daje, ma już przebytą większą część tej drogi. I niech się nie obawia, że zawróci, choćby bardzo się potykała, gdyż rozpoczyna tę budowlę na trwałym fundamencie. O tak, gdyż miłość Boga nie polega na tych łzach ani smakach i odczuwaniu czułości, których zazwyczaj pragniemy i pocieszamy się nimi, ale na służeniu ze sprawiedliwością, wytrwałym zapałem i pokorą. Bardziej wydaje mi się to otrzymywaniem, niż dawaniem przez nas czegokolwiek.

13. Dla kobiecin takich jak ja, słabych i z małą wytrwałością, wydaje mi się, że wskazanym jest – jak Bóg to teraz czyni – prowadzenie mnie z przejawami czułości, abym mogła ścierpieć pewne trudy, które Jego Majestat zechciał, abym doświadczała. Ale, że słudzy Boży, poważni mężczyźni, wykształceni, rozumni, którzy – jak widzę – zwracają tak wielką uwagę na to, że Bóg nie daje im odczucia pobożności – już samo słuchanie o tym budzi we mnie niesmak. Nie mówię, że nie mają go przyjąć, jeśli Bóg je daje, i niech je bardzo cenią, skoro wówczas Jego Majestat uzna, że jest to wskazane. Ale gdy go nie odczuwają, niech się nie zadręczają i niech zrozumieją, że nie jest ono potrzebne, skoro Jego Majestat go nie daje, i niechaj okażą się panami samych siebie. Niech mi wierzą, że jest to brak z ich strony. Ja sama tego doświadczyłam i widziałam to. Niech mi wierzą, że jest to niedoskonałość i postępowanie bez wolności ducha, i niemrawe zabieranie się do dzieła.

14. Mówię to nie tyle dla tych, którzy zaczynają (pomimo, że w ich przypadku tak bardzo to podkreślam, gdyż bardzo ważne jest, aby rozpoczęli z taką wolnością i determinacją), ile dla innych. Albowiem wielu jest tych, którzy rozpoczęli już jakiś czas temu i nigdy nie dochodzą do zakończenia tego rozpoczynania. I sądzę, iż w głównej mierze właśnie dlatego, że od samego początku nie objęli ramionami krzyża, będą się tak zadręczali, albowiem wydaje im się, że nic nie robią. Gdy rozum przestaje pracować, oni nie mogą tego ścierpieć, a prawdopodobnie wówczas wola znajduje obfitość pożywienia i nabiera siły, a oni tego nie rozumieją.

Bądźmy przekonani, że Pan nie zwraca uwagi na te rzeczy, które, chociaż nam wydają się brakami, takimi nie są. Już Jego Majestat zna naszą nędzę i przyziemność natury lepiej niż my sami, i wie, że te dusze pragną już zawsze myśleć o Nim i miłować Go. Ta determinacja jest tym, czego Bóg pragnie. Tamto udręczenie, które sobie zadajemy, nie służy do niczego więcej, jak tylko do niepokojenia duszy, i jeśli wcześniej przez godzinę była niezdolna do odnoszenia pożytku, teraz będzie taką przez cztery. Gdyż bardzo często (mam w tym wielkie doświadczenie, i wiem, że jest to prawda, gdyż przyglądałam się temu z niepokojem i omawiałam później z osobami duchowymi) przychodzi niedyspozycja fizyczna. Albowiem jesteśmy tak godni litości, że ta biedna, uwięziona dusza uczestniczy w nędzach ciała. I zmiany pogody, wahania nastrojów wiele razy powodują, że bez swojej winy nie może robić tego, co chce, a jedynie doświadcza utrudzenia na wszelkie sposoby. I podczas, gdy bardziej w tych momentach usiłują ją przymuszać, jest jeszcze gorzej i dłużej trwa ta niedyspozycja. Tyle, że trzeba mieć rozeznanie, aby dostrzec, kiedy faktycznie mamy z tym do czynienia, i niechaj nie zaduszają biedaczki. Niechaj zrozumieją, że są chorzy. Należy zmienić godzinę modlitwy i bardzo często będzie to trwało kilka dni. Niechaj przechodzą przez to wygnanie tak jak zdołają, gdyż jest wielkim nieszczęściem dla duszy, która miłuje Boga, gdy widzi, że żyje w takiej nędzy i nie może robić tego, czego pragnie, gdyż ma tak natrętnego gościa, jakim jest ciało.

15. Powiedziałam „z rozeznaniem”, gdyż niekiedy demon to sprawia. I dlatego może okazać się właściwe, aby nie zawsze gdy występuje tak wielkie rozproszenie i zamieszanie w rozumie zaniechać modlitwy, podobnie jak nie zawsze należy zadręczać duszę przymuszaniem jej do tego, czego nie może.

Istnieją inne sprawy zewnętrzne, związane z dziełami miłosierdzia i lekturą, chociaż niekiedy nawet i do tego nie będzie zdolna. Niechaj wówczas posłuży ciału z miłości do Boga, aby w wielu innych sytuacjach ciało służyło duszy, i niechaj skorzysta z pewnych rozrywek w postaci świętych rozmów – byleby takimi były – lub wyjdzie na spacer, w zależności od tego, jak doradzi jej spowiednik. A we wszystkim wielką rzeczą jest doświadczenie, które daje nam zrozumienie tego, co jest dla nas właściwe, a Bóg posługuje się wszystkim. Słodkie jest Jego jarzmo, i wielką sprawą jest nie ciągnąć duszy na siłę – jak to mówią – ale prowadzić ją z łagodnością dla większego jej pożytku.

16. I tak ponownie przestrzegam co do tego – i chociaż powtarzam to wiele razy, nic nie szkodzi – gdyż jest to bardzo ważne, aby nikt nie zadręczał się ani nie zamartwiał oschłościami ani niepokojami i rozproszeniami w myślach. Jeśli pragnie zyskać wolność ducha i nie chce żyć w nieustannym przygnębieniu, niechaj zacznie nie przerażać się krzyżem, a zobaczy, jak Pan pomoże mu go również dźwigać, i zobaczy, z jakim zadowoleniem będzie żył i ujrzy pożytek, jaki będzie czerpał ze wszystkiego. Albowiem widać już wyraźnie, że jeśli studnia nie tryska wodą, my sami nie możemy jej tam sprowadzić. Tym niemniej prawda jest taka, że mamy być zawsze czujni, aby jej zaczerpnąć, gdy tylko tam się pojawi, gdyż wówczas tym właśnie środkiem Bóg chce pomnażać w nas cnoty.


Rozdział 12. Stopień pierwszy: możliwości początkującego.
Pokusa dokonania tego, czego nie jest w stanie

1. Tym, co usiłowałam dać do zrozumienia w poprzednim rozdziale – pomimo, że zatrzymałam się dłużej na innych sprawach, gdyż wydały mi się one wielce niezbędne – było: aż dokąd możemy to uzyskać sami i jak w tej pierwszej pobożności możemy się nieco wspomagać. Albowiem gdy rozmyślamy i wnikamy w to, co Pan przeszedł dla nas, pobudza nas to do współczucia, i miłą staje się ta udręka i łzy, które stąd przychodzą.

A myślenie o chwale, której oczekujemy i o miłości, którą Pan nam okazał i Jego zmartwychwstaniu, pobudza nas do radości, która nie jest ani całkowicie duchowa ani zmysłowa, a jedynie jest radością cnotliwą i udręką bardzo zasługującą. Tego rodzaju są te wszystkie rzeczy, które rozbudzają pobożność uzyskaną częściowo za pomocą rozumu, chociaż dusza nie mogłaby w niczym zasługiwać, ani niczego zdobyć, jeśli Bóg jej tego nie da. Najwłaściwszym dla duszy – której Bóg stąd nie podniósł – jest to, aby sama z siebie nie starała się wznieść wyżej; i trzeba to mocno zaznaczyć, gdyż nie przyniesie jej to żadnego pożytku, a jedynie stratę.

2. Może w tym stanie spełniać wiele aktów dla zdeterminowania się do uczynienia wiele dla Boga i rozbudzenia miłości, inne natomiast dla wspomożenia wzrostu cnót zgodnie z tym, co mówi książka zatytułowana Arte de Servir a Dios, a która jest bardzo dobra i odpowiednia dla tych, którzy znajdują się w tym stanie, gdyż to rozum tutaj pracuje. Może uobecniać się przed Chrystusem i przyzwyczajać się do rozmiłowania się wielce w Jego świętym Człowieczeństwie i nosić Go zawsze z sobą i rozmawiać z Nim – prosić Go w swoich potrzebach i wyżalać Mu się ze swoich trudów, radować się z Nim w tym, co sprawia nam zadowolenie i nie zapominać o Nim w tych rzeczach – bez starania się o wymyślne modlitwy, a jedynie swoimi słowami odpowiednio do swoich pragnień i potrzeb.

Jest to wyśmienity sposób na odniesienie pożytku i to w bardzo krótkim czasie. A tego, kto natrudzi się nad tym noszeniem z sobą tego drogocennego towarzystwa, i odniesie wiele z niego pożytku, i prawdziwie nabędzie miłości do tego Pana, któremu tyle jesteśmy winni, tego ja uważam już za zaawansowanego.

3. Z tego powodu w ogóle nie powinniśmy się przejmować, że nie odczuwamy pobożności – jak już wspomniałam – a jedynie być wdzięczni Panu, że pozwala nam żyć z pragnieniem zadowolenia Go, choćby mizerne były nasze dzieła. Ten sposób noszenia z sobą Chrystusa przynosi pożytek we wszystkich stanach i jest najbezpieczniejszym środkiem dla odnoszenia pożytku w tym pierwszym stopniu i dotarcia, w krótkim czasie, do drugiego stopnia modlitwy, i aby na kolejnych czuć się bezpiecznie pośród niebezpieczeństw, które demon może podsuwać.

4. Tak więc tyle możemy sami z siebie. Kto chciałby pójść dalej i podnieść ducha do odczuwania smaków, które nie są mu udzielane, ten – moim zdaniem – straci jedno i drugie, gdyż jest to nadprzyrodzone. A gdy sama pozbawi się pracy rozumu, dusza pozostaje opustoszała i z wielką oschłością. A ponieważ cała ta budowla musi być oparta na fundamencie pokory, to im bardziej zbliżamy się do Boga, tym bardziej ta cnota musi wysunąć się naprzód, a jeśli nie, wszystko będzie stracone. A pewnym rodzajem pychy wydaje się być to pragnienie podniesienia nas wyżej, skoro Bóg i tak czyni aż nadto – w stosunku do tego, czym jesteśmy – przybliżając nas tak blisko do Siebie.

Tego, co mówię nie należy rozumieć w odniesieniu do wznoszenia myśli w rozmyślaniu o wzniosłych sprawach nieba lub o Bogu i wspaniałościach, które tam w niebie się znajdują i o Jego wielkiej mądrości. Ponieważ, chociaż ja nigdy tego nie robiłam (gdyż – jak mówiłam – nie mam do tego zdolności i czułam się tak nielojalną, a Bóg udzielał mi daru zrozumienia tej prawdy o sobie tak, że niemałą śmiałością z mojej strony było już myślenie o rzeczach tej ziemi, to o ileż bardziej o tych dotyczących nieba), inne osoby mogą odnieść z tego pożytek, zwłaszcza jeśli mają wykształcenie, które jest wielkim skarbem dla tego ćwiczenia – moim zdaniem – wykształcenie jest połączone z pokorą. Kilka dni temu widziałam to u kilku teologów, którzy niedawno rozpoczęli i już bardzo wiele odnieśli pożytku, i to sprawia, że odczuwam tak żarliwe pragnienia, aby wielu z nich było ludźmi duchowymi, jak dalej opowiem.

5. Otóż to, co mówię: „niech się nie wznoszą, ale niech Bóg ich wzniesie”, to jest język ducha. Zrozumie mnie ten, kto będzie miał pewne doświadczenie, gdyż jeśli to tutaj nie jest zrozumiałe, ja nie umiem tego inaczej wyrazić. W teologii mistycznej, o której zaczęłam mówić, zatraca się działanie rozumu, gdyż Bóg je zawiesza, jak później szerzej to omówię, jeśli będę umiała i On udzieli mi do tego swojego wsparcia. Zakładać albo mniemać, że sami je zawiesimy, to jest to, o czym mówię, aby tego nie robić, ani nie przestawać nim pracować, gdyż pozostaniemy wówczas otępiali i oziębli, i nie zrobimy ani jednego, ani drugiego. A gdy Pan go zawiesi i spowoduje zatrzymanie jego działania, obdarzy go tym, czym się zadziwi i zajmie się, i bez rozprawiania zrozumie więcej w ciągu jednego Wierzę niż sami możemy zrozumieć w ciągu wielu lat przy wszystkich naszych ziemskich zabiegach. Samodzielne zajęcie władz duszy w ten sposób i mniemanie, że uda nam się utrzymać je uciszone, to niedorzeczność.

I ponownie stwierdzam, że wynika to z braku wielkiej pokory, nawet jeśli tego się nie dostrzega; i choć nie ma w tym poczucia winy, to jednak jest pewna udręka, gdyż trud będzie zmarnowany, i dusza pozostanie z uczuciem pewnego rozgoryczenia. Jak ktoś, kto chce skoczyć w przód, a inni przytrzymują go z tyłu, i wydaje mu się, że już użył swoich sił, a ciągle widzi się bez zrealizowania tego, co w ten sposób pragnął uzyskać. I w tej znikomości zysku, jaki pozostaje – ten, kto zechce się temu przyjrzeć – dostrzeże tę odrobinkę braku pokory, o której mówiłam. Gdyż ta cnota ma w sobie tę wspaniałość, że nie ma takiego dzieła, któremu ona towarzyszy, aby pozostawiało duszę rozgoryczoną.

Wydaje mi się, że przedstawiłam to zrozumiale, ale prawdopodobnie będzie to jasne wyłącznie dla mnie. Niechaj Pan, wraz z doświadczeniem, otworzy oczy tych, którzy będą to czytać, dzięki czemu – choćby było ono niewielkie – w mig to zrozumieją.

6. Przez wiele lat ja sama czytałam wiele rzeczy, a nic nie rozumiałam z tych rzeczy, które Bóg mi udzielał. I przez długi czas, choć Bóg dawał mi je, nie potrafiłam powiedzieć słowa, aby to dać zrozumieć, tak że kosztowało mnie to niemało trudu. Gdy Jego Majestat zechce, w jednym momencie w taki sposób nauczy tego wszystkiego, że mnie to zdumiewa.

Jedną rzecz mogę powiedzieć zgodnie z prawdą: że, chociaż rozmawiałam z wieloma osobami duchowymi, które chciały dać mi zrozumieć to, czym Pan mnie obdarzał, abym umiała to wypowiedzieć, i ani trochę mi to nie pomagało, i z całą pewnością dlatego, że tak wielka była moja nieudolność. Albo Pan tak chciał, ponieważ Jego Majestat był zawsze moim nauczycielem (niech będzie za wszystko błogosławiony) – a ja czuję się wielce zmieszana, mając powiedzieć to zgodnie z prawdą – abym nie miała nikogo, komu miałabym coś zawdzięczać. I bez pragnienia, ani proszenia o to (gdyż w tym wcale nie byłam dociekliwa – tak jak w innych próżnościach – choć w tym przypadku bycie taką byłoby cnotą), w jednym momencie dał mi to Bóg zrozumieć z całą wyrazistością, i umiałam to wypowiedzieć tak, że zdumiewali się moi spowiednicy, a ja jeszcze bardziej, gdyż lepiej od nich rozumiałam moją nieudolność. To stało się niedawno. A tego, czego Pan mnie nie nauczył, nie staram się zrozumieć, chyba że dotyczy to mojego sumienia.

7. Powracam raz jeszcze do tego ostrzeżenia, jak ważne jest, aby „nie wznosić ducha, jeśli Pan go nie podniesie”. Na czym to polega, zrozumie się później. Jest to bardziej szkodliwe zwłaszcza dla kobiet, gdyż demon może powodować pewne iluzje; choć uważam za pewne, że Pan nie dozwoli, aby demon zaszkodził temu, kto z pokorą stara zbliżyć się do Niego. Co więcej, taka osoba uzyska więcej pożytku i zysku tam, którędy demon zamyślał spowodować jej stratę.

Tak obszernie to omówiłam, ponieważ droga tych pierwszych jest bardziej uczęszczana i bardzo ważne są na niej te ostrzeżenia, których udzieliłam. A przyznaję, że w innych miejscach opisano to o wiele lepiej, i że z wielkim zmieszaniem i zawstydzeniem to napisałam, choć nie tak wielkim, jakie powinnam była odczuwać.

Niech Pan będzie błogosławiony za wszystko, że chce i pozwala, aby ktoś taki jak ja mówił o takich, i tak wzniosłych Jego sprawach.


Rozdział 13. Stopień pierwszy: pokusy początkujących.

Wiedza a doświadczenie

1. Zdecydowałam się powiedzieć tu o kilku pokusach, których – jak widziałam – doświadcza się w tych początkach, a niektóre z nich sama miałam, i podać kilka ostrzeżeń o rzeczach, które wydają mi się konieczne.

Otóż w tych początkach należy starać się postępować z radością i wolnością, gdyż są pewne osoby, którym wydaje się, że cała pobożność miałaby im umknąć, jeśli sobie pozwolą na odrobinę wytchnienia. Dobrze jest postępować z bojaźnią co do siebie, aby ani trochę nie ufać sobie dla wystawiania się na okazję tam, gdzie zwykło się obrażać Boga. Albowiem jest to wielce konieczne, aż do czasu stania się już bardzo ugruntowanymi w cnocie. A niewielu jest takich, którzy byliby na tyle stali, aby w okazjach sprzyjających ich naturalnym skłonnościom mogli sobie pozwolić na swobodę. Gdyż zawsze, dopóki żyjemy, choćby ze względu na pokorę, dobrze jest znać nasze nędzne naturalne skłonności. Jednak jest wiele rzeczy, gdzie dopuszcza się – jak mówiłam – chwilę wytchnienia, choćby po to, aby silniejszymi powrócić do modlitwy. We wszystkim konieczne jest rozeznanie.

2. Trzeba mieć wielką ufność, gdyż wielce wskazanym jest, aby nie umniejszać pragnień, ale zawierzyć Bogu, że jeśli sami dokładamy starań, stopniowo, choć nie od razu, będziemy mogli dotrzeć do tego samego, do czego z Jego wsparciem doszło wielu świętych. Albowiem gdyby oni nigdy nie zdeterminowali się do pragnienia tych cnót i stopniowego wprowadzania tego w czyn, nigdy nie wspięliby się do tak wysokiego stanu. Jego Majestat chce tego i jest przyjacielem dusz pełnych animuszu, jeśli tylko jest to w nich połączone z pokorą i brakiem ufności co do siebie. A nie widziałam żadnej z nich, aby pozostała przyziemną na tej drodze; ani takiej, która zasłaniając się pokorą byłaby małoduszną i w ciągu wielu lat doznałaby tego, co tamte pierwsze w bardzo krótkim czasie. Zdumiewa mnie niezmiernie, jak wiele sprawia na tej drodze dodawanie sobie animuszu do rzeczy wielkich. Choćby nawet tak od razu dusza nie miała dość sił, daje jej to zryw i wiele osiąga; pomimo, że męczy się i przystaje, jak mała ptaszyna, która ma dopiero pierwszy puszek.

3. Kiedy indziej często zajmowało moją uwagę to, co mówi św. Paweł, że wszystko możemy w Bogu. Sama z siebie – dobrze to rozumiałam – nie mogłam nic. Przyniosło mi to wiele pożytku, jak i to, co mówi św. Augustyn: Daj mi Panie to, co rozkazujesz, a rozkaż to, co zechcesz. Myślałam wiele razy o tym, że św. Piotr nic nie stracił rzucając się w morze, pomimo że później zląkł się. Te pierwsze determinacje są wielką rzeczą, chociaż w tym pierwszym stanie potrzeba posuwać się naprzód bardziej powściągając się i pozostając związanym rozeznaniem i opinią nauczyciela. Ale muszą uważać, aby nauczyciel duchowy faktycznie był takim, aby nie uczył ich bycia ropuchami, ani nie zadowalał się tym, że dusza przyuczy się jedynie do łapania jaszczurek.

4. Pokorę zawsze miejcie na uwadze, aby zrozumieć, że te siły nie mają przyjść z nas samych! Ale trzeba, abyśmy zrozumieli, jaką ma być ta pokora, gdyż uważam, że ludziom praktykującym modlitwę demon wyrządza wielką szkodę – po to, aby nie poszli dalej naprzód – wmawiając im złe zrozumienie pokory. Sprawia, że odczuwanie wielkich pragnień wydaje nam się pychą, podobnie jak i to, że chcemy naśladować świętych i pragniemy być męczennikami. Zaraz nam wmawia lub daje do zrozumienia, że sprawy tych świętych są owszem do podziwiania, ale nie do dokonywania ich przez nas, gdyż jesteśmy grzesznikami.

Ja również tak uważam, ale trzeba dobrze się przyjrzeć, co ma nas w nich zadziwiać, a co powinniśmy naśladować. Albowiem nie byłoby właściwym, gdyby osoba słaba i schorowana zmuszała się do wielkich postów i surowych pokut, i udała się na pustynię, gdzie ani nie mogłaby spać, ani nie miałaby co jeść, lub inne tym podobne rzeczy. Natomiast dobrą byłaby myśl o tym, że możemy – ze wsparciem ze strony Boga – włożyć trochę wysiłku w to, aby odczuwać wielką znikomość świata i brak poszanowania dla czci, i aby nie być przywiązanym do majątku. Jednakże serca mamy tak ściśnięte, że gdy chcemy zapomnieć odrobinę o ciele i oddać się duchowi, zdaje nam się, iż tracimy grunt pod nogami. Zaraz wydaje nam się, że pomocą w skupieniu jest posiadanie z zapasem tego, co konieczne, gdyż ewentualne troski o te rzeczy zakłócają naszą modlitwę.

Nad tym boleję najbardziej, że tak małe mamy zaufanie do Boga, a tak wielką miłość własną, skoro ta troska tak bardzo nas niepokoi. I jest tak, że tam, gdzie duch tak mało jest rozwinięty – tak jak ten – takie błahostki sprawiają nam tyle trudu, ile innym rzeczy wielkie i bardziej znaczące. I w naszej ocenie uważamy się za ludzi wielce duchowych!

5. Obecnie ten sposób kroczenia tą drogą wydaje mi się usiłowaniem pogodzenia ciała i duszy, aby zarówno tutaj nie stracić wytchnienia, a równocześnie tam cieszyć się Bogiem. I być może da się to zrobić, jeśli żyje się w sprawiedliwości i jesteśmy zakorzenieni w cnocie. Ale jest to posuwanie się kurzym krokiem. Nigdy nie dojdzie się nim do wolności ducha. Taki sposób postępowania wydaje mi się odpowiednim bardziej dla ludzi w stanie małżeńskim, którzy muszą żyć zgodnie ze swoim powołaniem, ale nie w stanie życia zakonnego. Żadną miarą nie pragnę takiego sposobu posuwania się naprzód, ani nikt mnie nie przekona, że jest on właściwy, gdyż sama go próbowałam, i pozostałabym w nim na zawsze, gdyby Pan w dobroci Swojej nie nauczył mnie innej drogi na skróty.

6. I choć co do pragnień, to zawsze miałam je wielkie, lecz usiłowałam żyć tak, jak mówiłam: praktykować modlitwę, a równocześnie żyć według mojego upodobania. Sądzę, że jeśli miałabym kogoś, kto porwałby mnie do lotu, bardziej przyłożyłabym się do tego, aby tym pragnieniom towarzyszyły konkretne dzieła. Ale z powodu naszych grzechów jest ich tak niewielu, tak nieliczni są ci, którzy nie wykazują w tej kwestii przesadnej powściągliwości. Moim zdaniem jest to dostateczna przyczyna do tego, aby ci, którzy rozpoczynają, nie dążyli szybciej do wielkiej doskonałości. Albowiem Pan nigdy nie zawodzi, ani z Jego strony nie pozostaje nic do zrobienia; to my zawodzimy i jesteśmy nędzni.

7. Można również naśladować świętych w ich staraniach o samotność, milczenie i wiele innych cnót, gdyż one nie zabiją tych naszych natarczywych ciał, które z takim zorganizowaniem chcą być traktowane, a prowadzi to jedynie do zdezorganizowania duszy. A demon wiele dopomaga w uczynieniu ich niezdolnymi do podejmowania tych starań, gdy dostrzeże odrobinę lęku. Nie potrzebuje niczego więcej, aby wmówić nam, że wszystko może nas zabić i pozbawić zdrowia, aż do tego, że nawet pojawienie się łez na modlitwie budzi w nas obawę, że oślepniemy. Przeszłam przez to i dlatego to znam; a nie wiem, jakiego lepszego wzroku lub zdrowia moglibyśmy pragnąć bardziej niż tego, aby stracić je z takiego powodu.

Jako że jestem tak schorowana, to dopóki nie zdeterminowałam się do nie zwracania uwagi na moje ciało ani zdrowie, zawsze byłam lękliwa i niezdolna do niczego; choć i obecnie robię całkiem niewiele. Ale ponieważ Bóg zechciał, że zrozumiałam ten podstęp demona, gdy on podsuwał mi myśl o tym, że stracę zdrowie, mówiłam: „mało mnie to obchodzi, że umrę”; gdy odnośnie odpoczynku: „nie potrzebuje już odpoczynku, ale krzyża”; i tak samo w innych sprawach. Zobaczyłam wyraźnie, że – choć faktycznie jestem dość schorowana – w bardzo wielu przypadkach była to pokusa demona lub moja opieszałość. Albowiem odkąd już nie dbam tak bardzo o siebie i moje upodobania, mam o wiele lepsze zdrowie.

Tak więc bardzo ważne jest w początkach rozpoczynania drogi modlitwy, aby nie dać się zastraszyć takimi myślami, i niech mi uwierzą, gdyż wiem o tym z własnego doświadczenia. I niechaj nauczą się na moim przykładzie, aby nawet wyznanie tych moich braków mogło przynieść im pożytek.

8. Jest też inna, bardzo powszechna pokusa, którą jest pragnienie, aby wszyscy byli wielce uduchowieni; ponieważ sami zaczynają poznawać już smak uspokojenia i zysku, jaki to daje. Samo pragnienie tego nie jest złe. Zabieganie o to, może być niezbyt dobre, jeśli nie ma w tym wielkiego rozeznania i starania o robienie tego w taki sposób, aby nie wydawało się, że pouczają innych. Albowiem konieczne jest, aby ten, kto miałby w takim przypadku przynieść jakiś pożytek innym, miał wielce umocnione cnoty, ażeby sam nie stał się dla innych pokusą.

Mnie samą to spotkało – i dlatego dobrze to rozumiem – gdy – jak mówiłam – zabiegałam o to, aby inni praktykowali modlitwę. Albowiem z jednej strony widzieli mnie mówiącą wielkie rzeczy o tym wielkim dobru, jakim jest praktykowanie modlitwy, a z drugiej widzieli we mnie wielkie ubóstwo cnót. I tak ja, ulegając tej pokusie, powodowałam, że osoby te były nieustannie kuszone i zdezorientowane. I nie bez powodu! Powiedziały mi później, że nie wiedziały, jak można było pogodzić jedno z drugim. A przyczyną tego było to, iż nie uważały za złe tego, co było takim samo z siebie, gdyż widziały, że ja to niekiedy robiłam, albowiem miały o mnie tak dobre mniemanie.

9. I tak właśnie działa demon, który zdaje się korzystać z pomocy cnót, które uważamy za dobre dla uwiarygodnienia – na ile zdoła – tego zła, które zamierza. I dzięki niemu, gdy jest ono we wspólnocie – choćby było ono niewielkie – zamierza wiele zyskać. O ileż więcej zyskiwał, gdy było bardzo wiele tego zła, które robiłam. I dlatego w ciągu wielu lat tylko trzy osoby odniosły pożytek z tego, co im mówiłam. Później, gdy Pan dał mi więcej sił w cnocie, w ciągu dwóch lub trzech lat wiele osób odniosło pożytek, jak później opowiem.

A poza tym jest to wielce niekorzystne i z innej strony, gdyż sama dusza na tym traci. Albowiem tym, o co najbardziej mamy zabiegać w tych początkach jest troska jedynie o siebie samą i skierowanie uwagi na to, że nie ma na ziemi nikogo innego, jak tylko Bóg i ona. I to właśnie jest dla niej wielce odpowiednie.

10. Demon podsuwa początkującym jeszcze inną pokusę odczuwania przykrości z powodu grzechów i braków, które widzą u innych; a wszystkie te pokusy przychodzą z gorliwością o dobro innych i dlatego trzeba znać się na tym i postępować z ostrożnością. Demon sugeruje, że to uczucie przykrości wynika wyłącznie z pragnienia, aby inni nie obrażali Boga, i że boleją nad tym ze względu na Jego cześć. I od razu chcieliby temu zaradzić. Tak bardzo to ich niepokoi, że uniemożliwia modlitwę; a największą szkodą jest przekonanie, że jest to cnota i doskonałość, i wielka gorliwość o chwałę Boga.

Nie mówię tu o udrękach, jakie powodują powszechnie znane grzechy, jeśli staną się one czymś zwyczajowym w jakimś zgromadzeniu, lub szkody Kościoła wynikające z tych herezji, gdzie widzimy, jak zatraca się tyle dusz. Albowiem taka udręka jest bardzo dobra, a ponieważ jest dobra, nie wprowadza niepokoju. Natomiast dla duszy, która praktykuje modlitwę, bezpieczniej będzie, aby nie przejmowała się niczym ani nikim, a zajęła się sobą i sprawianiem zadowolenia Bogu. Jest to jak najbardziej właściwe, gdyż gdybym miała mówić o błędach – które widziałam – wynikających z tego, że ufało się w dobrą intencję…

A zatem starajmy się zawsze zwracać uwagę na cnoty i dobre rzeczy, które widzimy u innych, a ich wady zakrywać naszymi wielkimi grzechami. Jest to sposób działania, dzięki któremu – nawet jeśli nie od razu będzie się to robiło z doskonałością – dochodzi się do zyskania pewnej wielkiej cnoty, którą jest uznawanie wszystkich za lepszych od nas. A właśnie tędy zaczyna się ją pozyskiwać ze wsparciem Boga – które jest potrzebne we wszystkim, a gdy go brakuje, daremne są nasze starania – i trzeba błagać Go, aby dał nam tę cnotę; albowiem, gdy my je podejmujemy, On nie zawodzi nikogo.

11. Niechaj mają na uwadze również i to ostrzeżenie ci, którzy dużo rozważają za pomocą rozumu i z jednej rzeczy wydobywają wiele spraw i pojęć. A co do tych, którzy nie mogą nim pracować – jak ja nie potrafiłam tego robić – nie ma przed czym ich tu przestrzegać, jak tylko, aby mieli cierpliwość, aż Pan da im to, czym się zajmą i światło, gdyż oni sami z siebie mogą tak niewiele, że ich rozum raczej im zawadza niż pomaga.

Otóż powracając do tych, którzy rozważają, mówię, aby cały czas modlitwy nie upływał im tylko na tym. Albowiem – choć jest to bardzo zasługujące – ponieważ tak smakowitą jest ta modlitwa, nie wydaje im się potrzebne, aby musieli zrobić sobie niedzielę lub choćby chwilkę przerwy, która nie byłaby wypełniona pracą rozumu. Zaraz wydaje im się, że jest to strata czasu, a ja uważam taką stratę za wielce zyskowną. A jedynie – jak mówiłam – niechaj uobecniają się przed Chrystusem i bez zamęczania rozumu niechaj rozmawiają sobie z Nim i cieszą się Jego obecnością, bez nużenia się układaniem rozumowań, a jedynie przedstawiając swoje potrzeby lub powód, dla którego On nie powinien nas tam ścierpieć; raz jedno, a innym razem to drugie, aby dusza nie znużyła się spożywaniem ciągle tego samego pokarmu. Są one bardzo smakowite i przynoszące pożytek, gdy smak nawyknie do ich spożywania. Przynoszą z sobą wielkie pożywienie dla dodania duszy życia i wiele zysków.

12. Pragnę wyjaśnić to szerzej, gdyż te wszystkie sprawy modlitwy są niełatwe i, jeśli nie znajdzie się nauczyciela, są bardzo trudne do zrozumienia. I to powoduje, że choć chciałabym mówić krócej i wystarczyłoby jedynie dotknięcie ich dla dobrego zrozumienia przez tego, który polecił mi opisanie tych spraw modlitwy, to jednak moja nieudolność nie pozwala na wypowiedzenie w kilku słowach i danie do zrozumienia tego, co jest tak bardzo ważne, aby dobrze to wyjaśnić. A ponieważ ja sama przeszłam w tym tak wiele, żal mi tych, którzy rozpoczynają z samymi tylko książkami, gdyż zadziwiające jest, jak odmiennie się to rozumie dzięki książkom od tego, co potem widzi się z doświadczenia.

Otóż powracając do tego, co mówiłam, zacznijmy rozważać fragment Męki; powiedzmy ten, gdy Pan stał przy kolumnie. Rozum zaczyna poszukiwać przyczyn – które tam daje się zrozumieć – tych wielkich boleści i udręki, które Jego Majestat odczuwał w tej samotności i wiele innych rzeczy, które, jeśli rozum jest biegły, zdoła stąd wydobyć. Och, a ileż jeśli jest wykształcony!… To jest sposób modlitwy, w jaki wszyscy mają ją rozpoczynać, stosować w jej trakcie i kończyć ją. A jest to bardzo znakomita i pewna droga, aż do czasu, gdy Pan podniesie ich do innych, nadprzyrodzonych rzeczy.

13. Mówię „wszyscy”, choć istnieje wiele dusz, które odnoszą więcej pożytku z innych rozważań, niż z tego rozważania świętej Męki. Gdyż tak jak wiele jest mieszkań w niebie, tak wiele jest również dróg. Niektóre osoby odnoszą pożytek rozważając o sobie jako o będących w piekle, a inne jako o znajdujących się w niebie i przygnębia je myślenie o piekle, a inne rozważając o śmierci. Niektóre osoby, o wrażliwym sercu, bardzo przygnębia nieustanne rozmyślanie o Męce, a dobrze się czują i odnoszą pożytek rozpatrując potęgę i wielkość Boga w stworzeniach oraz miłość, którą nas darzy, a która uobecnia się we wszystkich rzeczach, i jest to cudowny sposób postępowania. Nie należy jednak rezygnować z częstego rozważania Męki i życia Chrystusa, gdyż stamtąd przyszło i przychodzi nam wszelkie dobro.

14. Ten, kto rozpoczyna potrzebuje porady, aby zwracał większą uwagę na to, co przynosi mu większy pożytek. Do tego wielce nieodzowny jest nauczyciel, pod warunkiem, że jest on doświadczony. Albowiem, jeśli nie jest takim, może wiele pobłądzić i prowadzić duszę bez zrozumienia jej, ani nie pozwalając jej zrozumieć samej siebie. A ponieważ dusza wie, że wielką zasługą jest pozostawanie poddaną nauczycielowi, nie ośmieli się wyjść poza to, co on jej poleca. Spotkałam dusze zastraszone i przygnębione z powodu tego, że nie mieli doświadczenia ci, którzy je uczyli, i żal mi ich było, a kilka z nich nie wiedziało już, co ze sobą począć. Albowiem, gdy kierownicy nie rozumieją ducha osoby prowadzonej, zadręczają jej duszę i ciało, i przeszkadzają w odnoszeniu pożytku. Znałam jedną z takich osób, którą nauczyciel przez osiem lat trzymał skrępowaną, nie pozwalając jej wyjść z poznania samej siebie, a Pan dawał jej już doświadczyć modlitwy uciszenia, i na skutek tego przechodziła niemały trud.

15. I chociaż tego poznawania samego siebie nigdy nie wolno porzucać, ani nie ma duszy na tej drodze, która byłaby takim gigantem, aby nie potrzebowała częstego powracania do bycia dzieckiem i ssania – a o tym nigdy nie należy zapominać i być może będę o tym mówiła kilkakrotnie, gdyż jest to bardzo ważne. Nie ma bowiem tak wzniosłego stanu modlitwy, aby nie było konieczne częste powracanie do początku, a w tym do poznawania własnych grzechów i samego siebie. Jest to chleb, z którym na tej drodze modlitwy wszystkie inne potrawy trzeba spożywać, bez względu na to, jak subtelne by one nie były, a bez tego chleba dusze nie zdołają się posilić. Ale trzeba jeść z odpowiednią miarą, gdyż po tym, jak dusza widzi się już uległą Bogu i rozumie jasno, że nie ma żadnego dobra sama z siebie, i czuje się zawstydzona wobec tak wielkiego Króla, i widzi to niewiele, czym Mu się odpłaca za to wiele, które jest Mu winna, nie ma potrzeby tracić na to czasu, ale można od razu przejść do innych rzeczy, które Pan stawia przed nami, i nie ma powodu, abyśmy wzbraniali się przed nimi, gdyż Jego Majestat wie lepiej od nas, jaki pokarm jest dla nas odpowiedni.

16. Bardzo ważne jest również, aby nauczyciel był rozważny, to znaczy o bystrym umyśle, i aby miał doświadczenie. Jeśli wraz z tym będzie miał wykształcenie teologiczne, to już bardzo wielka sprawa. Jeśli jednak nie można znaleźć tych trzech rzeczy łącznie, te dwie pierwsze mają większe znaczenie. O ludzi wykształconych można bowiem postarać się dla skonsultowania się z nimi, gdy zajdzie taka potrzeba. Mówię, że w początkach modlitwy, jeśli oni sami nie praktykują modlitwy, samo wykształcenie teologiczne pomaga niewiele. Nie mówię, że nie mają utrzymywać relacji z teologami, gdyż dla człowieka modlitwy, który nie rozpoczynałby w prawdzie, lepiej będzie – według mnie – aby w ogóle nie praktykował modlitwy myślnej. A wielką sprawą jest wykształcenie teologiczne, gdyż to ono poucza nas (którzy tak niewiele wiemy) i daje nam światło, a po odkryciu prawd Pisma Świętego robimy to, co powinniśmy. Niechaj Bóg nas uwolni od ogłupiających form pobożności.

17. Pragnę lepiej wyjaśnić to, o czym mówię, gdyż sądzę, że wchodzę tu w wiele spraw. Zawsze miałam ten problem, że nie potrafiłam dać się zrozumieć – jak mówiłam – a jedynie za cenę wielu słów.

Pewna zakonnica zaczyna praktykować modlitwę. Jeśli kieruje nią człowiek nieuczony i tak mu się przywidzi, i przekona ją, iż lepiej będzie, aby była posłuszna jemu zamiast jej przełożonym, i to bez złej woli z jego strony, a jedynie będąc przekonanym, że ma rację. Albowiem wydaje mu się, że tak być powinno, gdyż sam nie jest zakonnikiem. A jeśli jest to kobieta zamężna, powie jej, że lepiej będzie, aby w czasie, gdy powinna zajmować się domem, pozostawała na modlitwie, choćby powodowało to niezadowolenie jej męża. I taki kierownik nie potrafi odpowiednio uporządkować czasu i spraw, aby toczyły się one zgodnie z prawdą. A ponieważ brakuje mu światła, nie daje go również innym, chociaż chce. I choć wydaje się, że do tego nie jest potrzebne wykształcenie teologiczne, to zawsze byłam i będę zdania, że każdy chrześcijanin – jeśli ma możliwość – powinien starać się utrzymywać relacje z osobą, która ma dobre wykształcenie teologiczne, a im większe, tym lepiej. A ci, którzy idą tą drogą modlitwy, potrzebują tego jeszcze bardziej, i tym bardziej, im bardziej są uduchowieni.

18. I niechaj nie oszukuje sam siebie mówiąc, że teologowie bez modlitwy nie są dla tego, kto ją praktykuje. Ja utrzymywałam relacje z wieloma z nich, gdyż od kilku lat bardziej o to zabiegałam, mając większą potrzebę kontaktów z nimi i zawsze byłam ich zwolenniczką. Albowiem choć niektórzy z nich nie mają doświadczenia, nie są wrogo nastawieni do ducha, ani nie są ignorantami w tych sprawach. Albowiem w Piśmie Świętym, którym się zajmują, zawsze odnajdują prawdę dobrego ducha. Osobiście uważam, że osobę modlitwy, która utrzymuje relacje z teologami – jeśli ona sama nie chce się oszukiwać – demon nie oszuka iluzjami, gdyż wierzę, że w wielkiej mierze demony boją się wykształcenia pokornego i cnotliwego, i wiedzą, że zostaną rozpoznane i odejdą z przegraną.

19. Powiedziałam to, gdyż krążą opinie, że teologowie nie są dla ludzi modlitwy, jeśli nie doświadczają ducha. Już mówiłam, że potrzebny jest uduchowiony nauczyciel, ale jeśli nie jest on wykształcony, jest to bardzo niekorzystne. I wielką pomocą będzie utrzymywanie relacji z teologami, byleby tylko byli cnotliwi. Choćby nie doświadczał ducha, przyniesie mi pożytek i Bóg da mu zrozumieć to, czego ma mnie nauczyć, a nawet uczyni go duchowym, aby przyniósł nam pożytek. I nie mówię tego bez sprawdzenia tego osobiście, gdyż mi samej zdarzyło się to z co najmniej dwoma. Mówię, że dusza, która ma zdać się na pozostawanie całkowicie poddaną tylko jednemu nauczycielowi, popełnia wielki błąd, jeśli nie stara się, aby on był właśnie takim. Jeśli taka osoba należy do stanu zakonnego, jako że musi pozostawać poddaną decyzji swojego przełożonego, gdy przypadkiem okaże się, że nauczycielowi brakuje tych trzech rzeczy, już samo to będzie niemałym krzyżem, pomijając to, że taka osoba musi dobrowolnie podporządkować swoje rozeznanie komuś, kto nie ma go zbyt dobrego. Przynajmniej jeśli o mnie chodzi, to ja nigdy nie zdołałam przekonać się do tego, ani nie wydaje mi się, aby było to właściwe. Jeśli zaś jest osobą świecką, niech wychwala Boga, że może wybrać, komu ma pozostawać poddaną i niechaj nie traci tej tak cnotliwej wolności. Przeciwnie, niechaj pozostaje bez żadnego nauczyciela duchowego, dopóki go nie znajdzie, gdyż Pan da jej go, byleby wszystko było oparte na pokorze i współgrało z pragnieniem znalezienia go. Ja wielce Go wychwalam, i my kobiety oraz ci, którzy nie mają wykształcenia, powinniśmy nieustannie składać Mu nieskończone dziękczynienia, że zawsze będzie ktoś, kto pośród tak wielu trudów osiągnie tę prawdę, której my ignoranci nie znamy.

20. Zdumiewają mnie często teologowie, zwłaszcza zakonnicy, że to, co z takim trudem pozyskali przynosi mi pożytek, bez żadnego innego trudu z mojej strony, jak tylko przez zapytanie ich o to. I jeszcze są osoby, które nie chcą z tego skorzystać! Nie daj Boże! Widzę ich poddanych trudom życia w zakonie, które są ogromne, pośród pokut i z marnym jedzeniem, podległych posłuszeństwu, tak że czasami czuję się niewątpliwie wielce zmieszana. A do tego jeszcze marny sen, cały ten trud, cały ten krzyż. Wydaje mi się, że byłoby wielkim złem, gdyby ktoś zmarnował tyle dobra z własnej winy. I być może pomyślą sobie niektórzy z nas – którzy jesteśmy wolni od tych trudów, i zostaje nam to podane już (jak to się mówi) przyrządzone, i żyjemy sobie według naszego upodobania – że to, iż odrobinę więcej praktykujemy modlitwę miałoby przewyższać tak wiele trudów.

21. Bądź błogosławiony Panie, który tak nieudolną i bezużyteczną mnie uczyniłeś! Ale wychwalam Cię o wiele bardziej, że przebudzasz tak wielu, aby oni nas przebudzali. Nieprzerwaną powinna być nasza modlitwa za tych, którzy dają nam światło. Czym bylibyśmy bez nich pośród tak wielkich burz, których obecnie doświadcza Kościół? Jeśli nawet niektórzy okazali się nielojalni, tym bardziej rozbłysną ci dobrzy. Oby Pan raczył prowadzić ich i wspomagać, ażeby oni z kolei wspomagali nas, amen.

22. Bardzo odeszłam od tego, o czym zaczęłam mówić, ale celem tego wszystkiego jest, aby ci, którzy rozpoczynają modlitwę, w taki sposób rozpoczęli tę tak wzniosłą drogę, aby znaleźli się na prawdziwej drodze.

A zatem powracając do tego myślenia o Chrystusie przy kolumnie, co mówiłam, dobrze jest rozważyć przez chwilę i przemyśleć udręki, których tam doświadczał, i dlaczego ich doświadczał, i kim jest ten, kto ich doświadczał, i rozważać miłość, z jaką przez nie przeszedł. Ale nie należy zamęczać się nieustannie tym usiłowaniem wyszukiwania tego, a jedynie pozostawać tam z Nim, gdy rozum zamilknie. Niechaj dusza zajmie go, jeśli zdoła, tym wpatrywaniem się w to, że Pan na nią patrzy, i niech Mu towarzyszy, i rozmawia, i prosi, i korzy się, i cieszy się Jego obecnością, i przypomina sobie, że nie zasługuje, aby tam być. Gdy będzie w stanie to uczynić, nawet jeśli będzie to już na samym początku rozpoczynania modlitwy, odniesie wielki pożytek i wiele korzyści przynosi ten sposób modlitwy; a w każdym razie moja dusza odniosła je dzięki niemu.

Nie wiem, czy zdołałam trafnie to wypowiedzieć. Wasza miłość to oceni. Oby Pan zechciał, abym zawsze zdołała Go zadowolić, amen.


[1] Na podstawie: św. Teresa od Jezusa. Doktor Kościoła. Dzieła wszystkie, tom. I: Księga mojego życia (Autobiografia), Flos Carmeli, Poznań 2007.

o. Wojciech Ciak OCD

specjalizuje się w duchowości karmelitańskiej, szczególnie w dziełach św. Teresy od Jezusa jako współtłumacz i komentator. Wieloletni prezes i wiceprezes wydawnictwa Flos Carmeli w Poznaniu, twórca Piwnicy duchowej, opiekun wielu grup duszpasterskich, rekolekcjonista, wykładowca, obecnie kierownik Studium Teologii Duchowości na Solcu